Tomy Edwiniaste


12.08.2018

Miałam ochotę od bardzo dawna usiąść i napisać coś jak dawniej i choć jest to czynność prosta i niewymagająca, okazała się wręcz niemożliwa w realizacji. Wszystko się zmieniło. We mnie. W świecie. Wszędzie. Wyostrzone w mieście zmysły stępiły się tutaj, spłaszczyły, rozlane po marazmie zdarzeń zaczęły zanikać w ciszy. Nie reagowałam. Sama też zasnęłam. Miękko mi tu i ciepło. Ktoś gotuje mi obiady. Ktoś sprząta, kiedy ja dużo pracuję. Ktoś zawsze zaopiekuje się zwierzętami. Sama w zasadzie niewiele muszę, choć mam świadomość, że człowiek zawsze jest sam. Tak naprawdę.
Kupujemy dom. Jesteśmy w trakcie załatwiania. Tutaj.W miejscu, które nie urzeka mnie niczym. Nie tak jak Nysa. Nie tak jak Warszawa. Tutaj jest jak... w kłębku włóczki, kiedy jest się molem. Nie brakuje niczego w sensie fizjologicznym. I może wyjdzie na to, że doszukuję się problemów... na siłę...ale to też trochę tak, że potrzebuję akcji. Zmienności. Elementów innych żyć. Zasłyszanych rozmów. Obserwacji zachowań. Nie zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze. Czy miejsce, w którym jestem jest dla mnie odpowiednie. Żyję po prostu. Nie mam czasu na refleksyjność. Wciąż w pracy, która nie daje mi satysfakcji i wciąż w działalności, która dla tubylców może być bezsensowna, oni wolą spryskać podjazd chemią, niż ręcznie go pielić w piekącym słońcu. Zmuszam się. Aktywizuję na ogromną siłę. Bo gdybym przestała... Mogłoby okazać się... Że tylko tona dragów jest w stanie utrzymać mnie w pozycji pionowej. Tylko to jest w stanie mną jeszcze poruszyć.


01.10.2015

Zabrakło mi przeczuć. Wyjeżdżałam spokojna. Potrzebowałam ciszy morza po tym roku. Potrzebowałam tego kamienistego piachu. Nawet myślałam, żeby go zabrać. Pokazać jak to jest. Co się czuje wobec błękitu rozciągniętego po horyzont. Wobec szumu fal wypierającego wszelkie myśli, wobec ciszy przestrzeni, która nic nie ma wspólnego z cisza, jaka tworzymy sobie w domu, z jaka obcujemy na co dzień, ale zamiast psa, zabrałam ją i wiem już, ze nie zrobię tego więcej.
Teraz kiedy wracam boje się podwójnie. Przeraza mnie moment, w którym spojrzę w oczy pełne bólu, zobaczę te nieruchome łapki, ogonek smutno lezący na kocu i usłyszę skowyt cierpienia. Opanowanie ostatnich godzin, efekty stresu trzymane w ryzach od wczoraj domagają się uwolnienia z węzłów racjonalności. Mam ochotę złapać Cie, wytrzaskać po twarzy i ostatni raz powiedzieć dosadnie, ze psa wyprowadzamy na smyczy i ze role w tym układzie obsadzone są własnie w ten sposób, bo jako ludzie przyjęło się, ze posiadamy mozg. Twoja decyzja to teraz tygodnie cierpienia dla tego psa, dla mnie i po raz kolejny zaufanie zawiedzione w całości, roztrzaskane na miał niczym wazon z czystego kryształu.
Nic we mnie nie ma. Zniszczyłaś ciepło, które z siebie dałam. Teraz spisz, siedząc obok w jednym z wagonów samolotowych tego pociągu, a ja myślę tylko o absurdzie, o kolosalnych różnicach w światopoglądzie, w uczuciach, we wrażliwości. Czuje je i bolą mnie. Widzę i doświadczam. Mówię znów, ale wraca do mnie echo moich własnych słów, którego chwytanie było dla Ciebie zbyt trudne. Nie zasnęłabym. Ani w nocy, ani teraz. Trzymałabym Twoja rękę. Nie pytałabym czego potrzebujesz, byłabym blisko, usuwałabym Ci przeszkody spod zmęczonych droga stop. To jest ta różnica, której pokonać się nie da, której obecność każe mi się poddać i wycofać...


03.02.2016
Było mi dobrze w tym domu, w którym światło stanowił jedynie żywy ogień świec. Pełna ufności poruszałam się po pokoju. Bezpieczny i piękny stracił swój czar w momencie, gdy ktoś włączył mocne światło. I straciłam zainteresowanie podróżami między kuchnią, a łazienką, które też zbrzydły mi w blasku. Posiedzę w kącie na jakimś zupełnie zwykłym fotelu i spróbuję nie nabawić się bólu zatok otoczona przez te zupełnie pozbawione magii reflektory.



21.01.2016
 Inna droga nie istnieje. Opcje wyboru nie rozmnożą się tym razem, mimo wyobraźni cechami podobnej stadu rozwiązłych królików. To jest wóz, albo rów melioracyjny. To jesteście Wy, albo jestem ja. I choć martyrologicznie biję na głowę absolutnie każdego, co oznacza, że kuleje mi poważnie osobowość XXI wieku, która nakazuje zniszczyć, stłamsić, strącić w przepaść każdego, kto podstawia nogi w tym biegu zadżumionych szczurów, słysząc szepty za swoimi plecami postanowiłam, że dość. 

Wróciłam do domu, gdzie pełna godności i niewzruszona dumą owinęłam się w kołdrę zakładając po drodze ciepłe ciapy na stopy i majstrując kakałko z czegoś czekoladopodobnego z witaminami wszystkich grup. Zaległy na mnie koty, zaległ pies, co mogło, to zalegało, a ja rozpaczliwa własną rozpaczliwością dusząc się pod kołdrą budowałam nowy pion organizacyjny porzucając precz systemy Matki Teresy i Pracy U Podstaw.
Wstałam rano niby sobą, a jednak zasuczałą. Nawet kudły jak w wojsku ustawiły się alfabetycznie i pierwszy raz od dawna, a może nawet pierwszy raz po prostu, wyglądałam jak ja, nie jak pizda w kratkę. Kiecka, pełen rynsztunek makijażowy, obcasy i pędzelek do ust. Zero uśmiechów, zero pobłażliwości, zero litości, z pełną powagą z moim nowym coachem - burą suką - zarządziłam ciszę, pracę i modlitwę wymiennie z notatkami służbowymi, upomnieniami, naganami aż do zwolnień włącznie. Do wyboru kto co lubi. I czas ruszył. Tryby w zegarkach skrzypnęły, ale poszły. Ja natomiast pierwszy raz od dawna usiadłam w pracy i zjadłam śniadanie.




07.01.2016

Co za debilne bzdury. Jaka marnacja internetowej przestrzeni. Odejść, czy zostać. Być z kobietą, czy być z mężczyzną. Powiedzieć, czy nie powiedzieć. Czy to już miłość, czy tylko mi się wydaje. Przejrzałam to forum i ucieszyłam się z własnych problemów...



31.12.2015
 Podróż była fascynująca. Pociąg pełen pustych, ciemnych wagonów, pijanych górali drących ryje na pół składu, że Bóg się rodzi i ciszy informacyjnej, która zmuszała do ciągłej kontroli sytuacji, ale kiedy już wysiadłam wymiędolona jak milion razy użyta chusteczka wprost z odchłani kieszeni, poczułam się jak w domu...

I było jak w domu. Spięcie goniło spięcie i gdyby nie butelka wina, gotowa byłam się tym przejąć, niestety koordynacja ruchów pochłonęła moją uwagę w stopniu tak znacznym, ze nawet złośliwe komentarze odpuściłam sobie na trzeźwość. Gruby jak Gruby, Maks jak Maks, ale Śruba wywołał we mnie efekt wow. Gdyby nie niechęć z jaką zawsze patrzyłam na patroszenie człowieka, najpewniej zasuszyłabym go sobie i dała w ramkę wieszając nad stołem. I powiem szczerze, choć nie da się przebić mojej miłości do miast, które noszę pod powiekami, których ulice zapamiętałam z najdrobniejszym szczegółem widząc je tylko jeden raz, to jednak coś drgnęło. Rozdzieliły się na chwilę wszystkie moje atomy, po czym z całej siły trzasnęły o siebie łącząc się na powrót. I zakochałam się kolejny raz. W owczarkach, jasnych włosach, w dotyku i spojrzeniu. W delikatności, pomimo całego szału pasji i namiętności. Patrząc zza okna na góry, ktorych nie było widać wcale w czerni nocy otaczającej mnie ostatnio coraz częściej, uśmiechałam się do Ciebie, myśląc w ilu jeszcze sprawach tak się pomyliłam, ile sytuacji oceniłam źle, ile razy zwątpiłam w coś dużego po jednym, drobnym geście i czy patrząc na mnie bawi Cię moja głupota, bo mnie po czasie nawet tak.
Puzzle zawsze niezwykle mnie wkurwiały. Elementy podległe dopasowaniem prawom fizyki, nie mojej woli... tym bardziej dziękuję, że tę kostkę rubika ułożyłeś sam, ja natomiast mogę sobie korzystać z tego ładu ile wlezie.




26.12.2015

dobry dzień na spóźnione ubranie choinki.



16.12.2015
Ludzie brali go za szalenca. Latami spacerowal gdzies z notesem w dloni. Dorosly mezczyzna. Powazny czlowiek. W cos wierzyl. Dyskutowal. Cos probowal kreslic. Tlumaczyl. Grzebal w botanice. Fascynowal go swiat zwierzat. Nie przestawal notowac. Przeliczal. Stawial tezy. Udowadnial je. Obalal. Cale jego zycie, caly swiat. Ewolucja. 

Kiedy to sie stalo nie wie chyba nikt. Moze wtedy, gdy wynaleziono proch. Moze wtedy, gdy odkryto elektrycznosc. Moze to Maria przylozyla reke do przebiegunowania, bawiac sie radioaktywnoscia swoich wynalazkow. Pewnie wszystko razem i kazde z osobna urodzilo mysl w glowach tych, ktorzy pochodza od malpy, ze oto sa bogami, ze w ich rekach caly wszechswiat, cala wladza, cala potega skupiona na ich barkach.
Czy nie wydaje Ci sie to absurdem? Ulepieni z malpy stajemy sie nimi na powrot? Zrodzeni z bakterii powracamy znow do bycia najmarniejszymi wszami tej Ziemi. Twoja ewolucja zatoczyla kolo. Czy przewracasz sie w grobie Darwinie, czy to tylko znowu tak silnie wieje wiatr?




13.12.2015

Toczę się ze swoim życiem według określonych norm i zasad, więc kiedy przyśnił mi się sen wręcz proroczy i w dodatku całkowicie w zasięgu moich przesuszonych rąk, pojechałam niezwłocznie do najbliższego centrum i ... mierząc kurtki, kupując farbę do włosów, oglądając torebki, inwestując w syrop klonowy, żeby z kolei zainwestować go w siostrzeńców, co nie było tematem snu, dotarłam wreszcie na miejsce, gdzie po dwóch kwadransach dokonałam zakupu czerwonego krawata. Dla siebie. Taka się sobie przyśniłam w Wigilię. Nie przyśniłam się sobie natomiast w sytuacji zagrożenia życia, która miała miejsce już na mojej własnej dzielni i gdyby nie istny halny, który prowadzał mnie dzisiaj jak chciał, odciążając stawy wręcz unosił nad chodnikiem, mogłabym być teraz bardzo poszkodowanym, żeby nie powiedzieć wprost - ofiarą. Chodnik jaki mam od tramwaju każdy widzi. Tu płytka, tam płytka, a gdzie indziej dziursko na metr i jeszcze wystająca studzienka. Tor przeszkód usiany gównem i plwociną dla lepszego poślizgu z tylko miejscami hamującą buty ponawypluwaną gumą. Raczej nie patrzę, bo rozkład znam na pamięć i poruszam się automatem, ale dziś, z powodu wyraźnych trudności w utrzymaniu jakiejkolwiek stałej pozycji ciała, strzelałam na chybił-trafił. Zdążyłam pomyśleć, że jestem głodna, kiedy pięć kroków wprzód wprost na chodnik jebnęła z brzdękiem blacha do ciasta z ciastem zresztą płci sernik, który rozbryzgł się po krzakach i okolicznym trawniku, z okna natomiast na pierwszym piętrze, baba, przed którą osobiście spieprzyłabym na koniec świata, nawet gdybym na całej planecie była tylko ona i ja, ochrypłym, niskim głosem, niczym niepodobnym do śpiewu warszawskich słowików, zasugerowała swemu prawdopodobnie mężowi, roztaczając tę magiczną atmosferę zbliżających się świąt, "to nie jedz skurwysynie jak ci nie smakuje". Poszłam dalej, bo chciałam się nauczyć jeszcze wiązać dzisiaj ten wigilijny krawat i zaraz pomyślałam, że przydałoby się coś zrobić z nosem. Może wreszcie go nastawić, a może zmniejszyć i tak uroczo unieść do góry zadziornie, pomna jednak mocy moich myśli dzisiaj zaraz przestałam w obawie przed plastyką wykonaną podczas wypadku samochodowego, czy uścisku z rowerzystą w pełnym jego pędzie. A kiedy wreszcie usiadłam i z youtubem uczyłam się węzła windsora coś wcisnęłam chyba stopą z tej radości, że mi wyszło i znalazłam się w świecie prawdziwych problemów naszego społeczeństwa. Pod domem Kaczyńskiego największym transparentem manifestacji, powiem szczerze, że nie wiem w jakiej sprawie, był transparent z hasłem "ODDAJ KOTA"...


12.12.2015
Jedno wielkie gówno. Tyle wiem. 
Wchodzę do pracy, a tam szok. Szok szokiem. Żadna nowość, ale przegięcie sięgnęło zenitu osiągając wobec mojej, niezwykle spokojnej jednak, osoby wkurw na poziomie super hard. Chciałam oczywiście wymierzyć sprawiedliwość na ten tychmiast i liściem przetrącić kilka gąb, które zamknąć powinny się już jakiś czas temu, ale winni zwinęli się do domu i zostały mi bluzgi wewnętrzne oraz mocne postanowienie poprawy. Poprawy ich niewyparzonych facjatek. Bo co do kurwy i do nędzy ma to znaczyć. Co mają znaczyć te głupie uwagi. Czy naprawdę nie dałam się jeszcze poznać od swojej wybuchowej strony? Czy serio trzeba obudzić w sobie małego hitlerka, żeby ludzie zaczęli chodzić jak w zegarku? Co za czasy... Nie stajesz na głowie, biorą Cię za nieroba. Stajesz na głowie, biorą Cię za cyrkowca. Jak osiągnąć status człowieka?



08.12.2015

Usiadłam zrzucając z ramion tonę żwiru i tonę kociej karmy i upychając je nogami pod siedzenie. Autobus wypchany był po brzegi wylewającymi się z własnych obręczy babami i ich wózeczkami. Magia Świąt w Warszawie. Coś jak stado dzikich krów na wolnym wybiegu. Powinno się postawić wszędzie znaki drogowe w postaci baby z językiem do kolan pędzącej gdzieś z reklamówką. Byłoby bezpieczniej. Tak myśląc gapiłam się w rozbujane okno.
Takie ładne paznokietki, niech ich Pani nie skubie - wybiła mnie z rytmu jakaś babcia i nawet uśmiechnęłam się i nawet zrobiło mi się miło, ale wtem zadzwonił telefon i choć było to karkołomne, dogrzebałam się do niego prawie łamiąc sobie rękę. Moja siostra, której imię zmienia się wciąż niczym pory roku, a umysł owładnięty manią korzystania z wszelkiej promocji włącza się dokładnie kiedy otwierają się supermarkety i wyłącza razem z ich zamknięciem, tłumaczyła coś o Wigilii, że właściwie to jej nie pasuje. Wyjęłam kalendarz razem z długopisem, co zawsze mam pod ręką, nawet jako czterogarbny wielbłąd i budując wykres funkcji jej pokrętnej wypowiedzi, zapytałam w końcu wprost, kiedy ta Wigilia. Zakreślając 23, żeby sprawdzić to w grafiku i załatwić wolny wieczór, zgodnie z wolą Perfekcyjnej Pani Domu, potwierdziłam słownie datę zamykając połączenie łącznie z kalendarzem. Bez zdziwienia tym obrotem znów utknęłam gdzieś za oknem i choć złapałam się na ulepszaniu swych paznokci, a także rzuciłam okiem na czujną współpasażerkę, dałam spokój z poprawnością gestów. Babcia jak sroka w gnat wgapiona była w wystający kalendarz. Wystarczy garść znudzenia, szczypta pogodzenia z losem, mała porcja umiejętności pisania, kawałek kartki i ogryzek długopisu, tylko tyle, żeby tak zwyczajnie przesunąć urodziny Boga.




09.10.2015

Sądziłam, że tym razem rzucisz mnie wprost na twarz z pominięciem średnio udanych kolan. I tak. Brawo. Trochę padłam. Nie tak trudno wykryć pięć moich najsłabszych punktów. Wystarczy mieć mózg.
Urlop stał się abstrakcją. Dotknąć morza sekundą swojego czasu, żeby wracać z prędkością światła w krew i strach. A teraz... Drugi tydzień spania na podłodze. Reakcja na każdy Twój pisk. Głaskanie. Pojenie. Karmienie. Wysadzanie. Zmiany kocyków. Masaże. I wciąż te Twoje łzy. Połamane łapy. Wybite panewki. Stłuczenia. Ból. Szok. Nie było mnie tylko dwa dni...
I tak, owszem, chciałam płakać, poddać się, utopić, żywcem pochować w piasku i kamykach plaży, bo bycie kibicem Szczęścia w moim życiu jest tak kurewsko przykre. Bo po tylu latach bez sukcesów znikają szaliki i transparenty i chyba tylko ten błysk w oku, wykrywalny jedynie dla takich jak ja, świadczy o wierze i śmiesznej nadziei, że pojawi się ono spektakularnie rozwalając w pył i dym każdy smutny dzień, każdą porażkę, każdą przykrość.
Jego aktywność wymusza moją. Niedospanie i niedojedzenie duszę dymem papierosów przewijającym się etapami poprzez spontaniczne aktywności. Dezorganizacja mebli pokojowych uwieńczona poza efektem głównym, moim powykręcaniem podobnym powykręcaniu nawiedzeńców podczas egzorcyzmów przypomniała mi o własnej metryce, a zadumana nad liczbami, znaczeniami, losem, Bogiem i całą tą numerologią z przeznaczeniem na spółkę, doprowadziła mnie do wniosków niezwykle klarownych. Bez sprzeczek i polemik ze samą sobą przyznaję, że moje osiągnięcia aż do teraz są ponad przeciętność spójne. Brak sukcesów zawodowych wręcz perfekcyjnie udało mi się połączyć z całkowicie nieudanym życiem osobistym. I choć staram się, a przy współpracy drugiej strony wykazuję naprawdę piorunującą silną wolę, muszę być ze sobą szczera i otwarta i potwierdzić samej sobie pokornym skinieniem głowy, że jestem kobietą nagle skazaną na samotność.




24.09.2015

...bo generalnie uwazam, ze czlowiek jest paleta kolorow, a paleta generalnie, to nie same swietliste zolcie, bogate czerwienie, zielenie soczyscie splywajace refleksami, ale to tez glebokie czernie i bezbrzezne szarosci, to brudne blekity i wsciekle granaty. Milosc generalnie to odbicia marzen i czulosci w oczach, to owczarki i krzyze we mgle, czaszki i flagi, ale tez napiecie i frustracja dnia codziennego, to sztormy i burze i jesli rzuca sie haslo ochlon, odpusc, wrzuc na luz, trzeba zastanowic sie, czy rzeczywiscie na pewno wlasnie tak. Bo generalnie dotyczy to calej palety zachowan i zamiast ladnego swetra z konkretnym splotem, mozna uzyskac platanine bezsensownych nitek, ktore moglyby stworzyc fajne kompozycje, gdyby ich ulozenie bylo przemyslane, lub pierdolnik checi rozpieprzony po katach niczym porzniete w furii, rozkladajace sie trupisko.
Myslami kieruje ja. Powiedzmy to sobie raz na zawsze prosto w twarz. Wyposrodkowanie ich, to nijakosc, to dzialanie statystycznie bez znaczenia. Chyba wole byc chujowa niz wyposrodkowana...




21.09.2015

To trochę tak, jakby szukając kogoś otwierać wciąż drzwi do tego samego pokoju i wciąż z równie intensywnym zdziwieniem, stwierdzać, że nikogo tam nie ma.
To chyba byłaś Ty. Cień w lustrze w drzwiach szafy. Miał Twój kształt. Twój kolor. Poruszał się na wzór Ciebie. Chciałam Ci powiedzieć, że brakuje mi Ciebie, że nie wiem co zrobiłam źle, że znowu Cię nie ma, ale brzmiałoby to absurdalnie. Dobrze wiem kiedy odchodzisz. Za co mnie każesz własnym znikaniem. Gdybym mogła być dla siebie tylko cieniem, tylko odbiciem w lustrach, sama zrobiłabym podobnie.

Minęłyśmy się na pasach. Było po 22. Ja byłam zmęczona i ciężka od toreb z zakupami. Ty w wielkich słuchawkach na małych uszach gdzieś się spieszyłaś. Spojrzałaś na mnie. Ja na Ciebie. Ty masz boksera z latarką uwieszoną na obroży. Ja mam kundla w specyficznym kolorze i ze specyficznym uzębieniem. Znamy się. Mieszkamy obok siebie. Wiemy o sobie. Skąd się między nami wzięła ta szalona powaga...




07.09.2015
Budzik dzwonił piąty raz z sześciu planowanych dzwonień. Wciąż jakby spałam, obijając się o nyskie jezioro, wiśniowy tytoń na balkonie gdzieś we Wrocławiu i Cynamonowe Sklepy Schulza wraz z psem i zrywanym wichurą dachem w burzową noc. Zamknięte oczy udawały, że nie trzeba wstawać, a deszcz bębniący o szyby, parapet i mokrą, betonową wylewkę na balkonie kołysał słuch wpychając zmysły wgłąb podwodnego świata sennych marzeń. Nie spieszyłam się, zachowując charakterystyczny dla mnie spokój w chwilach spóźnienia w chuj, do najważniejszego w tej chwili miejsca, zapewniającego jakiś niemrawy, ale jednak byt tej pseudo egzystencji.
Klienci okazali się dziś rozkurwiający do granic pojemności mojego kompostownika na wkurw. Nie chciało mi się, przyznaję, zwłaszcza że od momentu wstania, do momentu dotarcia do pracy wiele się zmieniło. Księżyc dostał pełni. Rzeki spłynęły krwią. Całą cierpliwość musiałam zainwestować w walkę z samą sobą, więc dla innych jej zabrakło i kiedy przylazł dziad, uparty, że właśnie kupi parasol, bo pada, pokazałam tylko palcem gdzie ma iść i już zabierałam się za kolejne fascynujące zajęcie typu układanie szczoteczek, kiedy mimowolnie, za moimi plecami rozpoczął się dialog dziada z tyłem mojej głowy. Po ile jest ten czarny parasol? Po tyle ile widać na cenie pod spodem. (Czy wyglądam jak kurewski czytnik kodów? Czy ludzie serio myślą, że pamiętam wszystkie te debilne ceny i promocje?). A to jest męski czarny, czy damski czarny? - bierze w rękę czerwony i zaczyna rozkładać. To jest akurat czerwony. A gdzie jest czarny? Dokładnie tam gdzie czerwony, tylko jest czarny. A to męski parasol? Uniwersalny. Czyli mężczyzna też może używać? ... wymiana spojrzeń i masa bluzgów w formie wewnętrznego monologu. Po kilku opowieściach o łuszczącej się skórze, dawnej chorobie, po której nie odrosły brwi, ale na szczęście odrosły włosy, wewnętrznym odcisku pod piętą, i grzybicy języka, nawiałam na zaplecze umyć ręce, myśli i schlać się kawą, a także całą złość wylać na zewnątrz zanim zatopi mnie od środka. Wiesz, powiedziała patrząc na mnie pełna równie wielkiego zwątpienia we świat, nienawidzę pracować z Tobą, kiedy masz okres.
...nieocenione jest wsparcie załogi w trudnych chwilach burz
hormonalnych...
Może ostatnio nie jest zbyt spokojnie. Zerwane z szelek myśli gonią po osiedlu szybciej niż podąża wzrok. Coś mnie ściska, przyciska i naciska i nagle jestem w wielu punktach w jednym czasie, widzę i czuję ukochane miejsca, ważnych ludzi, łapię ponownie momenty łapane w przeszłości i wszystko to staje się tak realne, że aż bolesne. Dopiero rozpieprzone włosy wprowadzają ład. Wiją się po mnie oplątując w kokon niepokorność i strach. Krakowski trawnik nad Wisłą, cień drzewa i to poczucie, że już mi wszystko jedno, że mogę spłonąć, że wszystko może się zawalić, że nie obchodzi mnie świat, bo jestem w tym jedynym, idealnym miejscu. Moim miejscu.




30.08.2015

„Najgroźniejszy jest lęk przed ryzykiem”

Pamiętasz jak to było, kiedy byłaś dzieckiem? Nie bałaś się popełniać błędów. Ryzykowałaś z uśmiechem na ustach. Poświęcałaś wszystko, żeby wygrać, wszystko, bo byłaś świadoma, że to tylko gra, że bez względu na wynik życie potoczy się dalej. Bojąc się ciemności właziłaś pod kołdrę, zaciskałaś powieki nasłuchując dźwięków i choć było jeszcze ciemniej, a każde skrzypnięcie klepki podłogowej malowało w Twojej głowie obrazy najstraszniejszych potworów, zawsze nadchodził dzień. Czym ten dzień różnił się od tych w dorosłym życiu? Byłaś bogatsza o masę emocji. Czułaś i słyszałaś jak Twoje serce reaguje na strach. I byłaś wciąż gotowa na więcej. Chciałaś więcej. Stwarzałaś sobie więcej okazji do tego, by zaryzykować znów. Co robisz dzisiaj? Zabezpieczasz się, jakbyś była z cienkiej, chińskiej porcelany. Uśmiech zmieniasz w zaciśnięte nerwowo szczęki. Unikasz stresu. Nie walczysz, bo uległaś chorej filozofii spokoju, która miała uczyć ludzi skupienia w szaleństwie, ale przebranżowiła się w sokowirówkę dla ich energii. Starasz się biec, ale przewrócona, ze zdartym kolanem, zakrwawionym łokciem, odrapanym policzkiem, zatrzymujesz się natychmiast rozglądając za pomocą medyczną, opatrujesz się, tracisz cenne sekundy, pozwalasz wyścigać się tym, którzy takie obrażenia mają gdzieś, w których szaleństwo jeszcze nie zgasło. I kiedy przychodzi do ratowania tego, co kochasz, zamiast biec z całych sił, walczyć do samego końca, pozwalasz swojej głowie zacząć dzielić wspólny majątek na pół. Zamiast ryzykować wszystko, wycofujesz się, jakby te złotówki na wspólnym koncie, te wspólnie kupowane szklanki były ważniejsze od uczuć i emocji… Od niej. Pamiętasz co zrobiłaś, kiedy zleciałaś razem ze zbitym szkłem z tej starej szklarni wprost w metrowe pokrzywy? Nie myślałaś o ilości uszkodzonych kręgów, o swoim rdzeniu, czy ilości szkła wbitego w ciało i szklanej wacie powbijanej w dłonie, którą wyrwałaś skądś w locie, bo tonący brzytwy się chwyta. Wlazłaś na tą szklarnię znów, choć pokrzyw boisz się do dziś, ale taki był zakład, że przejdziesz po jej szczycie. I przeszłaś. Będziesz dziś rozmyślać na jakiej wysokości zawiesić siatkę asekuracyjną, czy zwyczajnie zrobisz to, co chcesz zrobić?




21.08.2015

Dopiero kiedy to sobie odtwarzam, widze w pelni jak delikatnie na swoj popaprany sposob mnie traktujesz.
Byla to z pewnoscia kradziez miesiaca. Rodzinna i full zorganizowana . To jak w tych moich snach, kiedy wchodze do sklepu, z szerokim usmiechem pozwalam sobie doradzac, po czym biore najlepsze, najdrozsze rzeczy i z rownie szerokim usmiechem wychodze. Ona wziela tusz za pol mojej pensji, on perfumy za jej calosc, a dzieciak, ktory ledwo odrosl od podlogi, zlapal swoje pampersy i podazyl za dumnym tata, ktory chcac wyjsc w wielkim stylu, rozpedzil sie i polizal drzwi, w ktorych akurat nie zadzialala opozniona fotokomorka. I Ty. Omijajac staruszki w labiryntach otumanionych wlasnym niedostatkiem ludzi w pogoni za patologia. Po mnie mogles zwyczajnie przejsc. Jestem tylko szarym pionkiem na strategicznej szachownicy tego porabanego miejsca. I choc wydaje sie to byc niemozliwym, na te ulamki sekund, kiedy mnie mijales w biegu, zwolniles tylko po to, zeby polozyc reke na moich plecach i przesunac mnie, jakbym byla porcelanowa figurka gotowa rozsypac sie przy mocniejszym dotknieciu. Dopiero teraz widze, ze zainwestowales w ta sytuacje odsloniecie siebie z tej strony, ktorej wcale nie znalam. Niezwykle jest to, ze pod wplywem takich gestow, moglabym skrecic w prawo z piskiem wszystkich czterech opon...
Gdyby nie ta swiadomosc, ze nie ma splotu tak idealnego jak splot kobiecych dloni... I wiem to z doswiadczenia. To jak dwa zrodla ciepla. Podobne, choc zupelnie inne. Jak kominek, w ktorym trzeszczy palace sie drewno, a w pokoju unosi sie zapach zywicy i sosnowych igiel zestawiony z elektrycznym, nowoczesnym i bezpylowym, ale tez bezzapachowym i bezklimatycznym, na ktory nawet patrzec nie da sie zbyt dlugo tak bardzo pozbawiony jest elementarnego uroku.
Jestes troche jak moje przejscie graniczne z chujowego w calkiem cieple i przyjemne. Stojac w samym srodku spalonego lasu, obserwuje swiat, w ktorym kolor jest oczywisty jak obecnosc nieba. Wystarczy zrobic krok. Wystarczy naklonic Pania Straznik, zeby puscila mnie dalej, choc jedynym moim dokumentem jest krzywy dowod ze sfalszowanym wzrostem...




12.08.2015

Wydawaloby sie, ze ta rzeka wyschla, co wyklucza wiry wciagajace znienacka, wodorosty oplatajace nogi, czy nawet grzaskie podloze usuwajace sie spod stop, a jednak jest w tym miejscu cos przerazajacego, jakies niedopowiedzenie, niepewnosc, zludzenie calej tej suchosci.
Moze to te wypadki, ktore bywaja ostatnio wyjatkowo czeste. Moze to te przykre opowiesci. Odlaczenie tego dziecka, ktorego przeciez wcale nie znam, poruszylo cala gore nieruchomego do tej pory sniegu zabezpieczonego lodem. I nie bylo juz odwrotu. W lawinie slow i wyobrazen spadlam wprost w szczeline nyskiego szpitala, w ktorym wciaz obijam sie o sciany nucac stare kolysanki. Jestem tam, choc nikt mnie tam nie widzi. Dlugimi tunelami zwiedzam ciemnosc i strach idac pewnie jak prosta, rowna droga w samym srodku slonecznego dnia. Zaskakuje siebie dajac szanse zyciu, ktore przetrwalo i zaraz potem odbieram mu zludzenia szerzac paranoje na szeroka po horyzont skale. Zapominam karmic ufnosc dopiero co przytargana do domu ze schroniska opuszczonych ufnosci. Nie dolewam wody do jej miski, choc upal osiaga szczyt zenitu. Slysze echa jakichs prosb, moje wlasne do mnie samej, lecz nie robie nic. Nie skupiam sie. Nie widze. Nie mysle. Nie istnieje.
Nikt nie chcial zle. To tylko opowiesci. Sama zapytalam. To niczyja wina. Dotyk jej dloni na moim ramieniu i cichy szept, ze zostaje, ze jest, ze bedzie. Jak moja prywatna tragedia, ktora wiem, ze sie wydarzy i czekam tylko na ten moment, kiedy zlapie mnie za reke, przysunie sie blisko i z triumfalnym usmiechem patrzac wprost w moje niedowierzajace oczy powie kolejny juz raz, ze byla na wczasach, ale juz w porzadku, wrocila. Wrocila, zeby sprawdzic, czy tym razem tez to zniose...




05.08.2015

Oplątana warkoczem Twoich słów, które odsączyłaś dla mnie z obaw, murów udzierganych dla własnego bezpieczeństwa, niedostępności i hamowanych marzeń, błądziłam w drobnych pasmach wyjmując z nich delikatnie rzepy naszej przeszłości, igiełki złych snów, suche liście wspomnień naszych krzywd. Wsuwałam spojrzenia w odcienie bieszczadzkiego nieba zaklęte w błysku Twoich oczu. Wygładzałam brwi wzburzone niespokojnym oceanem czoła wciąż czującym potrzebę obrony i wciąż poddającym się ustom zabłądzonym gdzieś na linii włosów. Gładkość rozprężała mięśnie karku oddanego Twoim dłoniom, bezbłędnie kreślącym linię ciała od obojczyków aż po biodra. Wmiecione pod dywan pragnienie szczęścia rzeźbiło korytarze pełne gorącej motywacji, skupienia na Tobie w stopniu najwyższej doskonałości i cichej modlitwy, tym razem serio, żebyś oddała mi dokładnie to samo. Reakcje bez słów na każdy dotyk. Rozpoznawanie powierzchni Twoich opuszków w tłumie dotykających dłoni. Mistrzowski w wykonaniu odbiór zmysłami Twojej bliskości, Twoich przekazów od bezpośrednich słów do podprogowego podniesienia się włosków na rękach i drżenia kącików ust. W dwóch różnych losach zaklęta wiara w jeden świat utkany z ciepłych nici pragnących dusz.
To nie polowanie. Nie uwodzenie. To nie budowanie nawet.
Pośrodku mieszanego lasu pełnego mchu, koniczyny i grzybów ukrytych w głębokiej trawie, zapatrzyłam się na dwa drzewa zrośnięte korzeniami, wtulone w siebie pniami, muskające się gałązkami unoszonymi wiatrem w różne strony i wracające do siebie wieczorem, żeby drobne listki swoich indywidualności połączyć przyciąganiem kropel wody z letniego deszczu. Nie rezygnuj z otwierania oczu. Zobacz siebie w jednym z nich. Zrozum istotę własnej siły teraz.
Tego chcę.
31.07.2015
W drobnych krokach tkwi największa siła.

Nie szukałam światła, nie czekałam go cała w dreszczach. Upaprana farbą z alkidowymi włosami w kolorach tęczy, tęczówkami zamoczonymi w miodzie i skórą w odcieniach malachitu zamknęłam się w szafie ubranej w szafiry. Suszyłam się powoli razem z jej wnętrzem z braku, bo to właśnie brak był powodem wszystkich tych wiader niebieskawej wody, całego tego opuszczenia, utraty elementarnych zasad. Tego chciałam. Bez słowa.
W ładzie obudził się ład. Ułożone talerze i kuchenne ścierki w jednym zamiast w dziesięciu miejscach wygładziły nierówności w krzywo złożonych wizjach, poglądach i pragnieniach. Pragnieniach, które okazały się być mocne jak zawsze, a których ja nie mogłam widzieć pogrążona w mlecznych, gęstych mgłach otulających ląd wprost znad powierzchni morza.
Oplątały mnie długie blond włosy, których łany ciągnące się po okolicznych polach niosły wszystko, co spotkały na swojej drodze od szczekających owczarków po cmentarne krzyże poprzez tykwy, algi, koniczynę, górskie potoki, papryczkę chilli, grzybki, motory i uciskowe opaski. Chciałam uciekać w pierwszej myśli, ale widząc to jezioro osobliwości uznałam własną klęskę za fakt oczywisty jak miękkość kociego futerka, zostało się więc uśmiechnąć w ten specyficzny sposób i czekać na konfetti z absurdu i niczym nieskrępowanej radości.
Zerknęłam na siebie spod oka upewniając się we własnej normalności pojęcia klasycznego z własnego słownika. Cichość i obojętność zastąpiłam emocją i pewnym głosem. Zajęło mi noc zanim wykreowałam odpowiedź. W połączeniu ze skałą stajesz się skałą. W połączeniu z obojętnością, obojętniejesz. Cisza powoduje ciszę. Emocje nie budzą się bez emocji.
Podążaj za białym królikiem... Ogień rodzi ogień.

[link]

21.07.2015
Z zasady nie krzycze. Szkoda mi na to czasu i energii. Milczeniem zalatwiam to co najtrudniejsze, niewykonalne i najbardziej irytujace, ale dzis, wobec wlasnego rozmontowania w spokojnej niby rozmowie poszlam na calosc rozbijajac sie echem o wszystkie cztery bloki w okolicy i kiedy wrocil do mnie glos pelen nieskonczonego bulwersu na swiat zrozumialam ze caly spokoj mojego ducha najzwyczajniej poszedl sie jebac, a ja nie jestem juz jak linka na pranie, ale raczej jak obracajace sie skrzydla wiatrakow na wiatrowej farmie w najbardziej z wietrznych dni. I w tej wlasnie chwili zadzwonila Marr. I w tym wlasnie momencie po raz pierwszy po jej propozycji przestalam glupio protestowac i zwyczajnie zatwierdzilam projekt nachlania sie i powrotu do domu twarza po chodniku.
Wychodze. I przysiegam zabic kazdego, kto osmieli sie do mnie dzis jeszcze zadzwonic. No, prawie kazdego.

08.07.2015
Wszystko płynie, pomyślałam. Płyń i Ty. W zasadzie nie masz nic. Do stracenia. I zgłosiłam mobilność na terenie całego nie miasta, ale kraju.

Powiedziałeś, że możesz mnie podwieźć, bo i tak jedziesz po nią do pracy i choć chciałam iść, zapalić w świętym spokoju i przez chwilę chociaż nie zastanawiać się nad niczym, popatrzyłam na te huragany, piaskowe burze, deszcze, nie deszcze i zgodziłam się. Pół drogi szukałam kluczy w tej cholernej torbie, z której zapinania zrezygnowałam już dwa dni temu, tyle nagromadziłam tam różnorodnego śmiecia i w zasadzie nie mówiliśmy nic. Chciałam wysiąść na placu, bo krążenie po tych uliczkach uciążliwe jest nawet na pieszo, ale byłeś miły, a ja nie byłam uparta, zrezygnowana ignorowaniem moich słów, próśb i gróźb przez chyba dzisiaj wszystkich. Zatrzasnęłam drzwi wciąż grzebiąc w torbie drugą ręką i poszłam prosto przed siebie obijając się o te cholerne niby żywopłoty, a tak serio to zwykłe krzaczory, których nikomu nie chce się przycinać. Nie zdążyłam się odwrócić słysząc jak wychodzisz z samochodu, ale zdążyłam pomyśleć, że pewnie wysypałam pół tej cholernej torby gdzieś pod siedzenia i już miałam na Ciebie spojrzeć, kiedy nagle znalazłam się pod ścianą Lewiatana całkowicie przytrzaśnięta. Tobą. Byłeś inny ostatnio. Byłeś jakby... czuły. I w zasadzie ufam Ci bez granic, ale chwilę się wahałam, czy nie pieprznąć Cię czymś ciężkim. Mam tylko jedne nerki człowieku, powiedziałam, ale zaraz potem zamurowało mnie, zaklajstrowało na amen i porosło roślinnością. Zdałeś mój test na lesbijkę. Złapałeś dłoń i choć delikatnie, to również stanowczo dotknąłeś jej wnętrza.

Zostań Ruda.

Tyle usłyszałam pogrążona w myślach o tym ile wścibskich sąsiadek gapi się na nas zza okna i czy przypadkiem gdzieś po okolicy nie krąży moja rodzicielka z psem, gotowa na ten widok wzywać policję, straż miejską, pogotowie i pijaków z okolicy, którzy za flachę spokojnie potłukliby każdego, na kogo wskaże się palcem.

Intensywność. To jest słowo, którym można mnie określić.

07.07.2015
Tego gdzie bylam dzisiaj nie wie nikt. Ani diabel, ani Bog, a ja to juz w ogole. Najmniej. Pies padl w progu, ja natomiast poszlabym daleko dalej, gdyby rozwiazalo to cokolwiek. Nie dzieje sie nic. Przecinaja mnie linie ciagle pomyslow, przeczuc i intuicji podlaczonych do monitorow, zaciagnietych w kierat kabli. Jedynym rozwiazaniem wydaje sie byc zaprzestanie w pragnieniach. Calkowity bezruch dzialan doprowadzi mnie dokladnie tam, gdzie doprowadziloby dzialanie na wszystkich plaszczyznach. Do smierci.

06.07.2015
Edka nafoszyla sie juz rano. Powiedziala ze nigdzie nie jedzie, kiedy przyszedl Hugo i o jakiejs kosmicznej godzinie, gdzie nie wstalo jeszcze nawet slonce, zaczal wtulac ryj w jej wlosy i domagac sie wylacznosci w jej uwadze. Nie jedz durniu, bardzo prosze, tylko nie flukaj mi potem w rekaw, ze moglas, a Cie nie bylo i ze jak zwykle zalatwilam wszystko zle, ze Cie zawiodlam, ze nie spelnilam oczekiwan, ze nic nie umiem zrobic jak trzeba...
I kiedy wszystko wydawalo sie byc na dobrej drodze do koszmaru, spojrzalam na tych chlopakow w przedziale analizujac na biegu ich skomplikowane osobowosci i oceniajac ile moze mnie kosztowac zamkniecie przy nich oczu. Dalam im czas, bo czulam ze ten postoj potrwa. Nie chcialam jechac, to jak mialam jechac. Pierwsza przerwe zniesli po mesku, w Aleksandrowie widac bylo lekka panike, ale we Wloclawku... Chlopiec z twarza jak tatarskie siodlo dostal ataku spazmatycznego smiechu. Ja jak ja. Niewiele mnie ruszy, ale reszta wycieczki wpadla w lekki poploch. Po pierwszej godzinie najmlodszy, ktoremu wyraznie sie podobalam i ktory lapiac moje spojrzenia w szybie przy drzwiach dwa razy pieprznal czolem o ta okienna, zlapal nastroj rezygnacji ze swiadomosci i skoczyl do nocnego po baterie piwa. Chcieli mnie nawet ratowac tym piwem przed jakims nieokreslonym dla mnie zagrozeniem, ale wykrecilam sie taktownie, zrobilam im przestrzen do libacji i poszlam na spacer w klebach dymu przedostatniego papierosa. Nawet zamknelam oczy swoim zwyczajem czujac zapach jakiegos krzewu w powietrzu, ale to co zobaczylam nic nie mialo wspolnego z podobaniem sie i natychmiast zawrocilam w swiat ciemnej, goracej wciaz rzeczywistosci.
Warszawa nie spala wcale czym o tej godzinie i pierwszym dniu tygodnia zaskoczyla mnie permanentnie do stopnia, w ktorym kazalam sobie isc pieszo i zbadac reszte tej najgorszej podobno dzielnicy. Obudzilam Pania w alkohole24h, przy czym na moje przeprosiny nie tylko wyrecytowala mi plynnie wszystko co cienkie i zielone, bo mojego siana nie bylo na skladzie, ale jeszcze zatroszczyla sie o to co robie sama w takim miejscu i o takiej porze.
W nocnym nic. Podziwialam dziewczyne, ktorej makijaz idealnie trzymal sie twarzy, choc ewidentnie wracala z pracy, ale prawdziwego szoku doznalam dopiero przekraczajac magiczne pasy swojego osiedla. Migajace w oknach telewizory, staruszka z psem, tluczenie schabowych na drugim pietrze i Wigilia. Choinkowe lampki uczepione firanki i sufitu i jakies pijaczysko wyspiewujace Bog sie rodzi posrod donosnych odglosow chrapania z pootwieranych zewszad okien.
Praga. Moj dom.

29.06.2015

Chyba kurwa żart. Powiedziałaby Edyta. No dramat. Powiedziałaby Kaśka. Ja mówię, świetnie, normalnie, jak zawsze. No dramat.

 Wymyśliłaś sobie zdradę, bo wymyśliłaś sobie związek, bez mojego udziału. Zgodziłam się na budowanie. Nie na coś co sobie nazwiemy i zacznie istnieć tak zwyczajnie. I jestem wkurwiona, wiesz? Wściekła i zła. Nie było Cię stać na otwarcie się na mnie. Z bloga wiedziałam więcej niż od Ciebie. Chciałam rozmawiać, zmieniałaś temat, zamykałaś się, wiałaś, jakbym była najgorszym doświadczeniem w Twoim życiu. Wiedziałaś o mnie tak wiele, ale nie było Cię stać, żeby przez wzgląd na moją przeszłość dać mi czułość zamiast seksu. Szkoda czasu, prawda? Szkoda godzin razem na pierdolety. Kawa, papieros, seks, papieros. Delikatność i wyczucie mogą poczekać na starość. Ciągła paplanina o klubie i samochodzie. Życie w innym świecie, w którym leczy się wyłącznie prywatnie, na zakupy jeździ się wyłącznie samochodem. Czy kogoś takiego jak Ty byłoby stać, żeby posadzić dupę na kasie w supermarkecie i zapierdalać jak większość społeczeństwa? Nie. Wielmożna Pani Magister poczeka na propozycję z Targów w Pcimiu, albo z innej szanowanej instytucji, bo wszystko co ludzkie poniżej jest jej kwalifikacji...
I wiesz co Ci powiem na wzmiankę o zwierzakach? Spierdalaj. Nie jesteś warta, żeby na nie patrzeć nawet na zdjęciach. Zraniona duma, czy dziecięca głupota kierowała Tobą, żeby je odsunąć? Pierdol się kretynko. Niczego od Ciebie nie chcę.
18.06.2015
Zadzwoniła popołudniu i zaczęła gadać. Malowałam oko właśnie, ale moje ograniczone możliwości artykulacji własnych myśli nie przeszkadzały jej wcale tak była pochłonięta pieprzeniem. I o ile nowy aparat pełen śrub, gwoździ, szyn kolejowych i drutów wysokiego napięcia zamontowany w jej ustach tylko odrobinę utrudniał jej produkcję słów, mnie odbiór ze zrozumieniem zmniejszał do absolutnego minimum. Nic to. Wysłuchałam z silną wolą nastawioną na cierpliwość i empatię lawiny osobliwości w postaci wyrwanych sznurów na pranie z łazienkowej podsufitki, bolącej stopy i udziału w produkcjach typu You Can Cokolwiek, tudzież Be Master Szefem w kuchni, sypialni i przedpokoju i kiedy myślałam już, że jej monolog potrwa do samej mojej śmierci, a kości po latach wzbudzą sensację archeologów, którzy wykopią mnie z fotela przysypanego szczątkami kotów, psa, mej matki i przypadkowych dziewic orleańskich odwiedzających mnie w mało klarownych celach, po czym wyjmą z moich spróchniałych paliczków wciąż działający telefon, w którym ta sama historia będzie powtarzała się w kółko z jej alzheimerową precyzją, dobiegłyśmy do końca programu You Can opowiedzieć mi o swojej szynie i bólu, a sama W jak Weranda rozłączyła się ni z gruszki ni z pietruszki idąc zrobić szpagat...

Czego, odebrałam, kiedy po 5 sekundach zadzwoniła znowu. A muszę kupić kołki nowe. Ósemki, czy dziewiątki, czy dziesiątki...

Film produkcji czeskiej z chińskimi napisami i koreańską prędkością w zwrotach akcji...

11.06.2015
"Nie jestem nauczycielem i z pewnością nie jestem moralistą. Jestem człowiekiem z namiotem pełnym cudów i głową pełną opowieści nic więcej"

Opowiedziałabym jak było u dentysty, ale nie opowiem. Opowiedziałabym, jak oglądając moje dziąsła powiedział szczerze jak rzadko w moim życiu "dziura jak dziura" i jak ja w myśli łapiąc go za biały kitelek odpowiedziałam, słuchaj synku, od moich dziur z daleka, bo w nogach śpisz i gówno wiesz. Wspomniałabym może jak złapałam dzieciaka na pasach i zapytałam, Mały, czy ja wyglądam jakoś dziwnie?, bo wszyscy się gapili, kiedy wracałam ze sparaliżowaną twarzą, ustami i językiem, którym za nic nie mogłam poruszać. I jak kupowałam papierosy na migi. Jak okazało się że ludzie gapią się na krew, która leciała mi z nosa i której też nie czułam, bo nie czułam nosa! O tym, że wieczorem oglądałam horror jak zwykle i jak zaskoczył mnie wielki drab, kiedy wychodziłam nocą z psem zza rogu, jak myślałam że chce mnie zabić, a on tylko pytał, czy nie widziałam kołdry między blokami... O tym wszystkim, co dzieje się w tym paranormalnym domu... ale nie powiem nic, bo mam dziś taki właśnie dzień. Dzień na nic. Dzień bezsensudoniczego. Dzień ze słońcem bez słońca. I jeśli jeszcze ktoś zapyta mnie "A pamiętasz...?" Powiem wprost. Nie! Nie pamiętam! Spieprzaj! Dziadu kudłaty.

09.06.2015
"Am I the only one here not on acid?"

Różne rzeczy proponowano mi w tym tygodniu. Przez całe życie chyba nie zaczepiano mnie na ulicy z taką częstotliwością. Pocztę zawaliły mi oferty powiększenia penisa, redukcji cellulitu, a dziś nawet chcieli mnie odchudzić przy pomocy trenera personalnego. Raz mogłabym dostać coś naprawdę użytecznego. Ofertę z biura voodoo, gdzie w tydzień sprawią że przytyję gdzie trzeba, odzyskam swoje cycki, ale tyłek zostanie jak jest. Przy okazji aurę oczyszczą mi z toksyn i przestanę przyciągać wariatów w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Wzięło mnie na podsumowania przed nieuchronnie zbliżającym się jutrzejszym końcem życia drugiej spośród czterech moich wybitnych ósemek. Podsumowałam sobie wszystko tak, że mogę mieć spory problem z dalszym swoim życiem przez najbliższy czas. Niewątpliwie wpakowałam się w bagno pośrodku Czarnobyla. Sprać się sprało, używam kapsułek najwyższej jakości, ale ta radioaktywność... Obserwowałam swoje ciało reagując natychmiast na wszelkie obrażenia, tymczasem pod nieobecność mojej podzielności uwagi, radioaktywne pierwiastki imprezę w najlepsze robiły sobie w moich bebechach. I nagle dzień dobry edka. Masz włosy, ale nie masz mózgu. Masz skórę, ale nie masz krwi, nerwów i mięśni. Masz dłonie, oczy i nos, ale nie widzisz, nie czujesz i nie odbierasz dotyku. Masz swój smutek jak zawsze, możesz go sobie zapakować w nowe pudełko, ale niespodzianka, nie masz łez, a wyraz Twojej twarzy pokazuje tylko dwie pogody: uśmiech i zawieszenie.
Nienawidzę czekać na kształtowanie się gruntu pod własnymi nogami. Nie lubię siebie za to, że wciąż pozwalam sobie latać. Potem nigdy nie ma dokąd wracać. Zawsze trzeba posadzić drzewo i odczekać aż urośnie na tyle, żeby bezpiecznie zająć jego gałęzie.
Nie pozwalam sobie nie wiedzieć, więc nie poddaję się w zadawaniu trudnych pytań samej sobie, ale kiedy nie precyzuje mi się już żaden obraz, kiedy myślę czego bym chciała... zaczynam zastanawiać się, czy nie byłoby dla mnie łatwiej być taka... jak wy.



05.06.2015

Jesteś tak mała, drobna i delikatna...
Twoje spojrzenia prześwietlają mnie na wylot. Kolor oczu paraliżuje moje zmysły. Ukrywasz buzię pod opadającymi włosami, a ja całą siłą swojej woli hamuję dłonie, żeby nie zaczesać ich za ucho najdelikatniej jak umiem, nie spojrzeć na Ciebie z tak naprawdę bliska, nie dotknąć policzka i nie powiedzieć Ci szeptem w odsłonięte ucho, że jestem tu i będę i możesz być spokojna, bo nie pozwoliłabym Cię tknąć nikomu, gdybyś tylko pozwoliła mi być bliżej.
Rozum mówi mi, żebym zamknęła oczy, zacisnęła zęby i udawała, że nie dzieje się nic, ale serce... Serce wrzeszczy na cały regulator, że zmiotłoby wszystkie istniejące światy, gdyby mogło swój własny stworzyć z Tobą.
03.06.2015
Wszelka teoria jest szara, a człowiek uczy się na błędach...

Mówiłam kiedyś, że uwielbiam latać. Otwierałam oczy do melodii "It will be lovely day" i nie wstawałam z łóżka, dopóki nie dośpiewałam jej do końca. O północy śpiewałam po cichu domowe melodie, paląc, pijąc kawę i gapiąc się w niebo. Pisałam, malowałam, szyłam, cięłam i planowałam ciesząc się każdą najdrobniejszą rzeczą, aż do chwili, kiedy padłam i nie mogłam równie szybko powstać, bo nogi w kolanach połamało mi tornado uwolnione niechcący z moich najgorszych koszmarów, ale nic to, bo wstałam i tak. Szacując straty i licząc zyski wyszłam na zero i od zera zaczęłam znów, ale jakby... przestałam latać. Robię krok do przodu i zaraz pięć kroków w tył, jakbym się bała, że każda kolejna płytka chodnika okaże się zapadnią i utnie mi stopę wraz z łydką i rzepką. Przestałam rozumieć ludzi. Ich przekazy proste, czy z dnem niczym samo piekło. Widzę coś w gestach, spojrzeniach, w dotyku, ale zaraz kreślę na czerwono własną intuicję racjonalizacją, słowem i dowodem, jakby ten dowód potrzebny był na wszystko. Straciłam w sobie dziecko utkane z marzeń, nadziei i wiary i muszę siedzieć ze staruchą, która każdy przecinek bierze pod lupę i porównuje ze słownikami, czy na pewno tak jest postawiony jak trzeba, czy na pewno można nazwać go przecinkiem.
Obudziłam się dziś inaczej. Czułam to we włosach, na skórze, wreszcie we własnych dłoniach i normalnie, uśmiechnęłabym się szeroko, powiedziała "dziękuję" patrząc w stronę słońca, ale jedyne co przyszło mi do głowy, to uważaj i niemożliwe, jakby ostre światło prześwietliło kliszę mnie samej, jakbyś poraziła moje nerwy sobą, sparaliżowała emocje, kubki smakowe ogłupiła papryczką chili... Wszystko jest w moich rękach, ja to doprawię, poruszę, lub nie, ale z całą tą świadomością jest mi jeszcze gorzej, bo nagle odkrywam, że boję się wszystkiego, co mogłoby nie być mdłe, albo nijakie, bo brakuje mi boskiej inteligencji, żeby tworząc światy jednym ruchem ręki, nie zrównać z Ziemią tych już powstałych, tych ościennych. Nic mi nie chce współgrać.

01.06.2015
 Boję się.

Wiedziałam, że strach nie jest mi obcy, ale znając swojego wroga umiałam fantastycznie obchodzić go wielkimi łukami. Dzisiaj nie ma jak obejść, sama wepchałam się w paszczę lwa. Ja. Wszechmocna edwina. Mam słabości. Przerażają mnie zwykłe rzeczy. Mnie. Panią nędzy, błota i rozpaczy. Nie jestem typem niewolnicy, a tu muszę usiąść i całkowicie się poddać. Bez gryzienia, drapania, krzyków i łez. Wykrzesać z siebie całkowite zaufanie wobec człowieka obcego jak każdy przypadkowy przechodzień chodnikowy.

Czego się boisz edwina? Otóż boję się wielu rzeczy, ale dziś, właśnie dziś, kurewsko boję się Pana Dentysty...


26.05.2015
Nie mogłam zorganizować sobie wieczorów. Pobudki o piątej nad ranem nie były w stanie zmobilizować mnie do zasypiania przed północą. Nic nie było w stanie. 
Wstałam przed budzikiem, przed psem i przed kotami. Kawę robiłam zawieszona myślami między ścianą, a ścianą. Coś było nie tak. Deszcz zacinał w okna. Wiatr uderzał w rozszczelnione balkonowe drzwi. Obijając się o wszystko, próbowałam się skupić, złapać na jakimś myśleniu, na jakiejś świadomości, ale oczy, których powieki zapomniały mrugać mówiły wprost, że nie było mnie w domu wcale. Nic nie było normalnie. Moja własna cisza nie mówiła do mnie słowa. Własna ja nic do siebie nie mówiłam.
Odstawiłam kawę. Namierzyłam dłonią papierosy w kieszeni płaszcza. Zapalniczkę. I klucze. Ogień nie skupił mojej uwagi, ale podpalił tytoń pozawijany w bibuły jak wariat w białym pokoju. Otworzyłam drzwi i stojąc w deszczu, który w ciągu minuty przemoczył doszczętnie i piżamę i włosy krzątające się po twarzy, pozwoliłam żeby zimny wiatr sprowadził mnie na Ziemię. Przypomniałam sobie. Wróciłam, choć wolałabym nie dążyć do tego stanu rzeczy. Mokry papieros wciąż się tlił. Mokra, ciepła woda wylała mi się z oczu. Za godzinę powinnam wyjść do pracy. Pies powinien wyjść na dwór. Świat powinien wyglądać inaczej, ale...
Ty przecież nie żyjesz. Naprawdę nie żyjesz.

23.05.2015
Pył i zgliszcza. Tyle zostało ze mnie po tym tragicznym tygodniu.

19.05.2015
 Ponieważ nad niszczeniem mnie psychicznie pracują dzień w dzień inne organizacje, postanowiłam w ramach wyrównywania szans osobiście zniszczyć się fizycznie w pracy. Była ku temu fantastyczna wręcz okazja, więc dałam ponieść się fantazji i teraz śmiało mogę powiedzieć, że stara jestem, a głupia. Ból i cierpienie są dziś mym kochankiem i tak na jakiś czas zostanie, ale nic to, ponieważ prawdziwy dramat rozegrał się na zupełnie innym polu. Najpierw na samym wejściu, kiedy spóźniona jak zwykle wbiegłam z toną żarcia w reklamówkach dla reszty swojej ekipy, dostałam w twarz bardzo centralnie zaległym urlopem. Prosiłam, błagałam, groziłam, ale chciał, czy też nie, idę. Dwa tygodnie wolnego bez sensu. Znowu przed wypłatą... Na wyjście natomiast, dostałam pakiet atrakcji z nową asystentką, ale sprawy nie potoczyły się po mojej myśli, ponieważ na sam jej widok zrobiłam się wściekła bez powodu, przeistaczając się w demona z cichego, wyrozumiałego, do rany przyłóż małego człowieczka, ona natomiast widząc moje wkurwienie rozciągające się jak okiem sięgnąć po horyzont, była tak miła i konkretna, że nie było powodu zabicia jej i ukrywania ciała pod papierem, czy w odpadających z sufitu kasetonach. Jedno wielkie niespełnienie. Takie jest ostateczne hasło wczorajszego dnia, który zaczął się dobrym humorem sponsorowanym przez wódkę z colą i literki W, D oraz U, głównie U. 
Dziś nie planuję. Niech sobie spontan rządzi światem.


19.01.2015

Nie wiem co robić.
Od wczoraj chodzę jak w amoku. Weekend był koszmarny, ale jego zakończenie, to dramatyczna wisienka na torcie z tego koszmaru.
Dorota straciła pracę w grudniu i zapomniała powiedzieć. Teraz, kiedy kończą się pieniądze na czynsz (choć nie na wyprzedaże, bo na to zawsze się znajdzie), na biegu szuka rozwiązań, a najprostszym z nich jest przeprowadzka tu. Dokładnie w to miejsce, które zasiedliłam i odnowiłam wyłącznie własnym kosztem. Porażającym kosztem pociętych rąk i popękanych zębów.
Boję się że jeśli spróbuję ją ratować, będzie to studnia bez dna, bo ona wciąż kupuje domy w swojej głowie, wciąż bierze kredyty, wciąż przeprowadza się do Francji czy Belgii, a ja... ja kupuję najtańsze buty, bluzki na wyprzedaży, modlę się, żeby nie rozsypała mi się dziurawa kurtka zimowa i ciułam do tej puszeczki, żeby poczuć wreszcie namiastkę bezpieczeństwa...
Nie potrzebuję prezentów. Nie pomagają mi. Potrzebuję chwili bez pytań co będzie za chwilę i ile potrwa, czy jak sobie poradzę. Potrzebuję mocnego przytulenia i poczucia, że nie jestem sama. Że nawet jeśli rozwiązanie problemu leży na mojej głowie, to mogę liczyć na wsparcie, na lojalność, na ciepło... Zapracowałam sama, na to co mam. I czuję się taka bezwartościowa. Jakbym wcale nie była po Twojej stronie. Jakbym egoistycznie pięła do wyłącznie własnych celów. Opuszczasz mnie, wychodzisz, wyjeżdżasz i chcesz, żebym zostawała sama, nie obchodzi Cię nic. Jestem silna, więc ogarnę. Jestem mądra, więc ogarnę tym bardziej. Proszę o zrozumienie, ale nie chcesz mnie słyszeć. Nie szukasz wytłumaczeń dla zmienności moich stanów...
Bardziej wierzyłam na prochach. Kiedy zawodziło wszystko i nie było w co wierzyć, to chociaż w tę magiczną tabletkę przywracającą swobodny przepłym impulsów... Chociaż w nią. W co mam uwierzyć teraz, kiedy nie wierzę już w Ciebie, ani w siebie, ani w sprawiedliwość, Boga, czy ład we wszechświecie.

08.01.2015

Jedynym sensownym wytłumaczeniem sytuacji jest to, że mam prawdopodobnie jakąś dziurę w aurze, czy coś.
Dla mnie to całe nieporozumienie jest wręcz niepojęte. Odnajduję się w absurdzie, ale to nie absurd, to jakaś parada paranormalności. Pojawiłaś się po dwóch latach, bo nawet jeśli słałaś te smsy urodzinowe, dla mnie Ciebie nie było. Nie raczyłaś ich jak dorosły człowiek podpisać. Przyszłaś i nie powiedziałaś nic. Pomagałaś niby bezinteresownie, lecz wcale nie, co widać po wyciąganiu tego teraz. Piekłaś ciastka i serniki, ale nie mówiłaś nic. Podejrzewałabym jakieś ruchy w stronę mojej emocjonalności, ale że wykraczam w tej sferze ponad normalność, stwierdziłam że działania te potraktuję jako zwykłą znajomość, jak w heteryckim świecie. Ty nic, to i ja nic, bo co wyjaśniać, kiedy nikt nie zgłasza problemu? I słowa, że byłaś niedojrzała, że uciekłaś, ale teraz byś tego nie zrobiła, nawet gdybym powiedziała nie... Dzieci u mnie w tle, u Ciebie obsesyjnie na pierwszym planie...
Nie wiesz po co było to ogłoszenie, nie wiesz do kogo. Sama na nie odpowiedziałaś nie wiedząc jeszcze że to ja, ale zarzucasz mi winę, jakbyś była najświętsza pośród świętych. Teraz milczysz słownie, pisemnie dając znać światu jak bardzo Cię zraniłam. Czy nie mówiąc po co wracasz, czy robiąc swoje podchody, nie zadziałałaś na swoją szkodę? Mam Cię tłumaczyć i użalać się, bo nie umiesz mówić o uczuciach? Czy mi ktoś daje taryfę ulgową w jakiejkolwiek sprawie? Mamy po trzydzieści prawie lat, czas otrząsnąć się ze wspomnień dzieciństwa i żyć na własny rachunek, douczać się tego czego nie umiemy i działać.
Nic nie jestem Ci winna. Nie chciałaś rozmawiać ze mną na początku. Zadawałaś pytania, na które odpowiadałam teoretycznie, nigdy realnie. Wzruszyłaś mnie wyznaniem, nie powinnam się wtedy przytulać, ale też takie tajemnice w moim życiu nie zdarzają się na codzień. Zareagowałam impulsywnie.
Budowanie fundamentów pod cokolwiek emocjonalnego z człowiekiem, którego się nie kocha, nigdy nie ma sensu.


26.12.2014

Czasami mam wrażenie, że naprawdę obcierasz nas słomą jak cielaki po wycieleniu i puszczasz w świat, żebyśmy radzili sobie sami. Bez żadnego wsparcia. Bez dobrego słowa.

Nie jestem zła. Jest mi tylko przykro. Standardowe drogi zawiodły. Podobnie jak niestandardowe. Chciałabym ufać, że wszystko dzieje się po coś, ale boli mnie, kurewsko boli świat. Słowa, na które nie zasłużyłam, wypalają żywym ogniem znaki w samym środku duszy. Mogę udawać, że mnie to nie rusza, ale maski nie nosi się 24 godziny na dobę. Przychodzi wieczór i trzeba ją zdjąć. Spojrzeć sobie w oczy w lustrze i żyć z tą świadomością, że oddało się komuś serce, własną prywatność, czas, że się kochało, a teraz jest się śmieciem, jest się jak inni. I to nie dlatego że się zdradziło, że popełniło się błąd. Dlatego że było się sobą...

Tyle lat trzymane z dala urazy i lęki wracają teraz z odsetkami. Nie wiem co z nimi robić. Zatruwają każde źródło. Radości, ciepła, empatii. Niczego już nie potrafię. Utopiłam się w smutku z niesprawiedliwości, z umarłych marzeń, z tych wszystkich nadziei o poczuciu bezpieczeństwa, o wspólności, wsparciu i szacunku, które były i pozostały w sferze tej nadziei.

Nie powinnam zbliżać się do ludzi teraz. Samotność układa w całość. Czas zszywa rozdarte miejsca. Tęsknota za domem daje nadzieję, że wciąż potrafię kochać. Potrafię się przywiązać. Czuć radość w fakturze dotykanych kamieni i ścian. I z całej siły wierzę, że nie straciłam siły, że świat mi nie ucieknie, jeśli chwilę się zatrzymam, że sobie poradzę...


05.05.2014

"Kaczka, to max co może z Ciebie być"

Chłopaki nie płaczą.

Kaczka. Tak się właśnie czuję. Już teraz.
Piję to pieprzone wapno z magnezem i magnez z witaminą i nic. Zero energii. Burdel, to zupełnie złe słowo. Pamiętam jak wyglądał nasz wspólny burdel jeszcze i to nie jest to, co dzieje się tutaj. Roztargane śmieci włóczą się krętymi uliczkami poprzewracanych wiader, porozwłóczanych ścierek i pluszaków, odkurzacza, butów. Starałam się utrzymać poziom. Nie wyszło. Nie mogę dłużej mieszkać sama.
A w środku... deszcz z oberwanej chmury zacina prosto w otwarte oczy. Zimny wiatr wyrywa guziki z płaszcza i odsłania ciało, zupełnie nieodporne na chłód. Zardzewiałe gwoździe przybijają do prywatnego krzyża dłonie, które za wszelką cenę starały się odepchnąć wszystko co złe i nagle się poddały. Poodpryskiwał lakier wzmacniający i tak już zdarte paznokcie. Gruba skóra uległa siłom tarcia. Stała się jak papier. Atomy rozpadły się na cząstki. Puściły sznury białkowe. Cichy, bardzo cichy pisk wyrwał się strunom krtani z całej siły dociśniętej do ściany silną ręką.
Nie podejmuję akcji ratunkowej, do której w zasadzie tylko ja mam uprawnienia. Wykruszam się dzisiaj jak skały w opuszczonych kamieniołomach. Sama sobie upadam pod nogi. Jeszcze chwila i wyrośnie na mnie trawa. Potem jakieś nasionka przeniesione przez wiatr zaczną kiełkować, ukorzenią się, wrosną, wyrosną, urosną i nikt już nie ogarnie, że może tam pod nimi być coś naprawdę fajnego, coś godnego uwagi. Ludzie z natury nie kopią. Nie szukają czegoś w niczym. Ludzie z natury są tak skrajnie beznadziejni, że to naprawdę chyba ogromne zasługi Boga, że nie zeżarły nas te dinozaury.

https://www.youtube.com/watch?v=rHrf5d_EM9s

04.05.2014

Nie ma sensu tu sprzątać. Od kiedy zacząłeś zagryzać niewinne pluszaki, stałeś się jeszcze bardziej nieznośny. I tresujesz mnie pod własne wygłupy. Wylewasz wodę z wiadra, co dobrze słyszę leżąc jeszcze w łóżku, po czym nie słysząc mojego wrzasku, przychodzisz mocząc wszystko tymi kocimi łapami ubabranymi w wodzie z płynem i wtulasz tego niewinnego ryja w moje ręce, we włosy. Pchasz ogon w oczy.

Wstałam o mało ludzkiej godzinie. Obudziłyście mnie Wy i słońce. I może powinnam sprzątać, bo papierosy skończyły się 10 minut temu, ale nie chce mi się. Rozwalam myśli muzyką i patrzę na idealnie błękitne niebo, bo przecież idę do pracy. Do pracy... Teraz, kiedy jestem na etapie toczenia otwartych walk z tymi szmatami, nastroszona jak mokry kot na ostrym płocie, proponujesz mi... i zastanawiam się, bo sukces jest mi kurewsko potrzebny w tym cholernym życiu po tylu porażkach, a z drugiej strony ciągnie mnie za rękę dom, dzieci, ja sama.

I właściwie na gruzach życia prywatnego, każdy inny aspekt zaczął się dziwnie ładnie układać. Przestało brakować elementów tych puzzli, a samo ich układanie jest przyjemne, nie trzeba walić ręką, żeby wszystko pasowało. Dlaczego w takim razie wciąż mam ochotę przejechać po sobie walcem. Dlaczego wciąż się miażdżę. Zatapianie tej łodzi sprawia mi wyraźną przyjemność. Zamykam kolejne luki i zatapiam wszystko, co zostaje za nimi. A ciężar tych wydarzeń wciąż ściąga mnie w dół. Ja i dół. Jak stare dobre małżeństwo...

02.05.2014

Boże. Boże... Boże!
Co za... horror.

Minuty dzielą mnie od katastrofy. Sekundy od załamania. Nie mam siły oddychać.

30.04.2014

Ja pierdole, co tu się kurwa dzieje? Jakieś cuda na kiju, jakieś rury, wiercenia, dziury, jakieś całodzienne poklejanki, bo baba pod 12 nie może wytrzymać sama ze sobą, Pit nie rozliczony, paczka nie wysłana, zakupy nie zrobione, pies nie wyprowadzony i do roboty na 12 do usranej śmierci. Papierosów nie ma. Okurwieję dziś, przysięgam. Wyjadę do Mrągowa, albo innego Wiórkowa i chuja mnie wszyscy znajdziecie.

23.04.2014

https://www.youtube.com/watch?v=xBcMKwbMEcQ
https://www.youtube.com/watch?v=rYEDA3JcQqw
https://www.youtube.com/watch?v=JRfuAukYTKg
https://www.youtube.com/watch?v=8UVNT4wvIGY
https://www.youtube.com/watch?v=RBumgq5yVrA
https://www.youtube.com/watch?v=8yvGCAvOAfM
https://www.youtube.com/watch?v=18oYGsmUprM
https://www.youtube.com/watch?v=PjpdgvPnOEQ&list=PL43999BCEEC412B94
https://www.youtube.com/watch?v=0_Ckmuml7pI&list=PL43999BCEEC412B94


https://www.youtube.com/watch?v=aHjpOzsQ9YI
https://www.youtube.com/watch?v=fz4MzJTeL0c&list=PLB1Z0fPfuv5I04XoqR8UXhAC4WI-4leCd

Co mogę Ci powiedzieć... Rozmawiasz z najsilniejszą kobietą świata. Widziałam wszystko, przetrwałam już wszystko. Czasami jestem rozlazła. Czasami płaczę. Czasami pozwalam wybuchać emocjom, ale skąd możesz wiedzieć dlaczego... Nigdy nie powiedziałam przecież że...
Skąd możesz wiedzieć, że pozwalam na gwałt tylko po to, żeby wymienić go na własną śmierć. Co możesz wiedzieć o tym, co noszę w środku. Musiałabyś mieć pecha od urodzenia. Musiałabyś mieć duszę z moralnością ujemną. Gotową na kłamstwa, na oszustwa, na poniżenia, bez zawartości dumy, bez ambicji, bez wiary we własne perspektywy. Musiałabyś mieć duszę nastawioną jedynie na własne przetrwanie, mimo wszystko. Duszę, która kontroluje wszystko, która wszystko jest gotowa zniszczyć, położyć ciało do łóżka jeśli to konieczne, zahibernować głowę. Musiałabyś widzieć śmierć własnego dziecka. Śmierć ludzi, których kochasz. Śmierć, która przeciąga się na powolne, długotrwałe umieranie. Musiałabyś kochać wszystko za samo istnienie. Musiałabyś przerażać innych pustym spojrzeniem. Uśmiechem po największej tragedii. Musiałabyś potrafić utrzymać swój brud tak bardzo głęboko, żeby nikt, nawet ten, kto jest najbliżej, nie zobaczył go ani na chwilę.
Musiałabyś... być mną. Musiałabyś drażnić śmierć każdym swoim ruchem.

Stracić wszystko w środku i stracić wszystko na zewnątrz. Wstać, otrzepać się z popiołu i iść dalej.

23.04.2014

"... i módl się! Módl się kurwa, bo jak Ci przypierdolę, to z miejsca się nawrócisz"

Po aktualnościach dzisiejszego poranka, płaczu mamy, moim własnym i ostatecznie po kawie z papierosem, napisałam jej wiadomość motywującą, bo na słowa wypowiadane na głos nie stać mnie dziś dla nikogo.

"...więc schowaj moralność, dumę i szacunek do pudełka po zapałkach i po prostu napierdalaj..."

Kazałam napierdalać rodzonej matce... Sama natomiast za chwilę zejdę do sąsiada na dół, albo urządzę mu koncert połączony ze szklistymi atrakcjami wypadających w jego mieszkaniu szyb okienno-drzwiowych.
Z każdym kolejnym dniem mojego życia popierdala mnie mocniej. Rozdzieram się, zszywam, znowu rozdzieram, przycinam, docinam, kształtuję, formuję i skończy się tak, że wszystkie wariatkowa świata okażą się dla mnie zbyt normalnymi miejscami, a mnie samą wystrzelą w kosmos w kapsule z ziemskimi śmieciami i odpadami radioaktywnymi, po czym pewnie zrobi się zwarcie. Ziemię przywali tona wystrzelonego brudu oraz zielona ja w jakimś kostiumie batmaniary...

23.04.2014

Wstałam. Nie mogę spać. Wstałam, zjadłam i zapaliłam. Miesiąc temu, o tej porze...
To był tak ciężki dzień. Dlaczego nie mogę zasnąć.

Ciepłe i spokojne. Zupełnie bezpieczne miejsce. Tylko dla mnie. Tylko moje. Bez potrzeby słów. Bez kłótni. Dotyk, który nie jest zachłanny. Podejście, które nie jest egoistyczne...

"Jeśli wszystko jest zbudowane z atomów, a atom to pusta przestrzeń, skąd bierze się ciało stałe?"

Absentia, 2011.

22.04.2014

"Ulega Pan makabrycznej wizji"

Świadek oskarżenia, 1957.

Co za dzień. Kiedy ostatnio roznosiło mnie tak o 11 rano. Uderza we mnie ta noc i wszystkie jej konsekwencje. Pomogło faszerowanie jajek, ale prawdziwą ulgę może przynieść chyba tylko... sernik. Włoski i teorie fal. Jeszcze tym się mogę ratować. To było takie nic, dlaczego tak wiele zmieniło.
Przestań się mazać na Boga. Do tego byłaś szkolona.
Solidaryzuję się z pogodą. Przejmuję jej szarość, przebłyski bieli i błękitu z akcentem na kitu. Tylko te włosy wyszły bardziej czerwone niż zwykle. Dobrze. Zamaskują moją przezroczystość powłok.

21.04.2014

To mi zajmie lata. Ten jeden rok tutaj, w miejscu, które miało być rajem. Te najtrudniejsze chwile. Ty i ona. Twoje słowa. Moje wybory. Moje decyzje. Twoje ciało. Każdy ruch Twoich rąk i bioder. Zrozumienie mojego zachowania. Ten czas teraz, kiedy tkwię w zatrzymanych wskazówkach. Kiedy wymazuję pochłaniając w siebie pracę, obowiązki, opiekę nad Wami, kontakt z domem. Zajmie lata, zanim zdecyduję się na przypomnienie sobie wszystkiego. Zanim postaram się sobie wytłumaczyć, dlaczego zachowałam się tak, a nie inaczej. Zastanawiając się, czy popełniłam błędy, czy mogłam postąpić inaczej, czy świadomie naraziłam siebie i ile osób tym zraniłam.
Wciąż wyszarpuję z korzeniami ludzi i uczucia. Zmuszam się do tego sama, lub zmusza mnie ktoś, ale wciąż to robię, jakbym nie mogła znaleźć odpowiedniej drogi, złotego środka. I trwam w tym życiu mimo wszystko, wiedząc, że było dane nie tylko dla mnie, że nie tylko dla mnie jest istotne, czy istnieje.
Wszyscy tu jesteście. Wszystkie moje demony. Wychodzę z domu nocą. Tylko wtedy czuję się bezpiecznie. Tęsknię za Warszawą i boję się własnego strachu. Trudu tych zmian. Kiedyś byłam silniejsza. Dziś, nawet kiedy wiem, że to co robię jest słuszne, boję się zrobić krok. Analizuję konsekwencje. Myślę o nich, nawet kiedy pozornie zajmuję się czymś skrajnie innym.
Postawiłam na siebie, jakbym była najpewniejszym koniem tego wyścigu. Ogarnęłam wzrokiem ścieżkę, którą wydeptałam w sobie dla Ciebie. Przypominając sobie każdą podróż. Ciężką, bo pies. Ciężką, bo pieniądze. Ciężką, bo zmęczenie. Bo koty, bo dom, o który drżę oddalając się choćby na milimetr.
Nikt nigdy nie zapytał jak. Jak to robię. Skąd biorę środki. W jaki sposób tak szczelnie utrzymuję w sobie to, co normalnie powinno zniszczyć. I nikt nigdy nie sprzeciwił się mojej decyzji. Nikt nie zawalczył. Nikt nie podjął wysiłku. To zawsze ja. Zawsze muszę zdecydować o śmierci w męczarni, lub eutanazji. Zdecydować o trwaniu w nieszczęściu, kiedy nie potrafimy się porozumieć, lub rozdzieleniu. Siłą nie jest podjęcie i wprowadzenie w życie decyzji. Siłą jest uniesienie ładunku, jaki to za sobą niesie. I nikt nigdy nie zapytał jak to robię. Dlaczego palę te mosty, po których szła by w moją stronę tylko nienawiść, bo nikt też nie dostrzega, że nie robię tego po to, by sprawiać ból, że robię to po to, żeby dać szansę szczęściu. Nie tylko dla siebie.

20.04.2014

Obudziłaś we mnie złość. Brak Twojego zdecydowania miał wpływ na moją decyzję w lutym. Chciałam tam być, miałam to zaplanowane i obgadane, to Ty wymyśliłaś sobie załatwianie wszystkich spraw urzędowych w tym właśnie dniu. Jaki był sens tego przyjazdu? Przecież wróciłaś do domu dopiero wieczorem. Sama nie pozwoliłaś mi na to, czego podobno potrzebowałaś. Specjalnie wzięłam wolne na kilka dni. Odkładałam pieniądze. Jesteś głupim dzieciakiem, który nie dostrzega żadnego wysiłku, jaki się dla niego podejmuje.

Dzieci zrobiły cyrk w kościele. Cyrk, którego nie widziałam. Alu, jesteś taki jak ja...

Pytasz mnie czy jadłam. Ciągle. Nic o mnie nie wiesz, a mimo to wciąż zadajesz trafne pytania. Wciąż jesteś.

19.04.2014

Niezwykłe ile ludzi potrzebuje płynu do podłogi w Wielką Sobotę. Powiedziałabym, że to chore. Jakiś popieprzony naród, ale żeby nas trochę wybronić, powiem tyle, że najlepszy i tak był brodaty, gruby, wielki rumun z bronią za gumką skarpetki. Szkoda, że jak zwykle będąc w centrum wydarzeń, dowiedziałam się po fakcie o tym drobnym śmiercionośnym szczególe. Może pohamowałabym swój wielki jęzor. Wcale nie... uderzałabym jeszcze mocniej...
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Wierzę w to od zawsze i na zawsze prawdopodobnie. Przyjdzie czas, kiedy będę ważna. Na tyle, żeby dotrzymywać danych mi obietnic, szanować moje zasady, moje zdanie. Mieć na uwadze to, co noszę w środku. Najpierw pomyślałam o swojej córce, czego bym dla niej chciała. Potem pomyślałam o sobie i mamie, czy coś można było zmienić, żebym w dzieciństwie była szczęśliwsza. I tak. Jej szczęście, to byłoby większe szczęście dla mnie, nawet w tym strachu. I wierzę że moje szczęście, to szczęście dla Ciebie Kochanie. Odpowiedzialność i dorosłe podejście to jest to, co mogę teraz dla Ciebie zrobić. Co muszę zrobić dla nas obu.
Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Żadnego poczucia winy. Trzeźwość w ocenie sytuacji i umiejętność podjęcia nawet tych najtrudniejszych decyzji zawsze była moim największym plusem. To jest to, co utrzymuje mnie przy życiu, mimo wszystko.

18.04.2014

Zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Nie byłam na to przygotowana. Prawdę mówiąc w ogóle się tego nie spodziewałam. Dobrze, że byłam dziś tak zmęczona. Gdybym odebrała te słowa tak, jak normalnie powinnam odebrać, to chyba zwyczajnie bym wyszła. Może nawet bez uprzedzenia. Zwyczajnie bym się ubrała i poszła na zakupy z psem. Powinnaś przeprosić. Bardzo przeprosić, ale widziałam z miejsca, że Cię na to nie stać.
Kolejne takie Święta. Wielkanoc nigdy nie była tak szczególna, ale jakoś jednak było inaczej.

Nie będę kłamać. Nie wiem o co chodzi...

17.04.2014

Średnio dziś to widzę. Nie widzę tego wcale. I myślę, że spóźnię się do pracy...

http://www.youtube.com/watch?v=MDCNLVa7v6Y

16.04.2014

Czuję to. Już po wszystkim. Naprawdę pomyślałam, że może chciałeś dać mi szansę...

Jestem wykończona. Bardzo powoli otwieram oczy. Nie jestem zainteresowana światem dzisiaj.

15.04.2014

Zdrada. Tak to nazywam. Zdrada z każdej strony.

Załamując ręce, ale nie siebie tak do końca, postanowiłam mieć to gdzieś. Mam teraz ważniejsze sprawy, niż Wasze szczeniackie podejście. Do wszystkiego. Wasze puste zasady. Jesteście takie... głupie...

14.04.2014

Tęsknię za Wami. Rozklejam się słysząc jak pięknie wymawiacie słowa. To Wasze "ciocia" i "buła"... Jestem z Was taka dumna. Pamiętam tak dobrze Wasze pierwsze kroczki. Moment, w którym wróciliście ze szpitala. Wciąż pamiętam ile każdy z Was był w stanie zjeść. Te bezsenne noce, kiedy kładłam Was spać i chodziłam co chwila sprawdzać, czy się nie poodkrywaliście. Kaszki o piątej nad ranem. Kawa i papierosy. Utraty przytomności, kiedy usypialiście koło trzynastej i pobudki, kiedy rzucaliście we mnie zabawkami już rozbudzeni i żądni mojej krwi. Tak strasznie Was kocham chłopcy...

Źle się czuję. Ciało nie daje mi spokoju. Nie współpracuje, a to drażni mnie w środku. Drażnią mnie ludzie. Mam ochotę na nich krzyczeć. Wszyscy oczekują że będę miła, że przytulę i pogłaszczę, ale nikt nie oferuje w zamian tego samego. Jest tyle rzeczy, tyle emocji, z którymi muszę sobie radzić codziennie. Staram się, ale nie zostaje mi ani trochę energii, żeby radzić sobie z emocjami innych. Przejmuję złe humory. Przejmuję każdy nastrój. Nie czuję się bezpiecznie. Nie czuję się pewnie. Pracuję i palę ponad własne możliwości, a podnosząc kuwety po brzegi wypchane towarem, myślę tylko jedno... czy przypadkiem we mnie nie rośniesz, czy przypadkiem nie robię Ci krzywdy... I myślę o Twojej bulimii i o Twojej anoreksji i zastanawiam się, czy nie weszłam w jakiś etap, w coś podobnego, w coś, co nie pozwala mi jeść normalnie, w coś, co zagłusza mój głód... mój ból...

13.04.2014

Zmieniam się. Zupełnie jakbym usiadła na plaży, nabrała garść piasku, powiedziała na głos, że to moje życie i wypuściła go powoli, pozwalając wiatrowi porywać jego drobne ziarenka. Porywać i upuszczać gdzieś przypadkowo. Upuszczać wprost w tryliardy innych ziaren, niby takich samych, ale skrajnie innych...
Zabolałam samą siebie, bo to ja jestem za wszystko odpowiedzialna. Coś się stało. Może powinnam być silniejsza, bardziej wytrwała, ale jestem jak wyrobione łożysko. Wszystko się kręci, skrzypi, lzują się kulki, wypadają i całość rozpada się na kawałki.
Boli mnie to co się dzieje. Boli i nie umiem tego zmienić. Nie umiem się za to nawet zabrać.

Tak się dla Ciebie starałam. Tak się denerwowałam przed Twoimi powrotami. Obsesją stała się sterylność Twojego domu, waga chłopców i brak siniaków, a Ty mi teraz chcesz zabrać mój dom. To miejsce, którego przemianę spowodowałam ja. Nikt inny. Nikt się za to nie chciał zabrać. Nikt nie chciał tej odpowiedzialności brać na siebie. Umiesz pyskować, jesteś pozornie twarda jak kamień. Ja nigdy nie byłam taka, a jednak to ja musiałam zawalczyć o to miejsce dla matki, dla siebie... To ja Twoich chłopców pokochałam jak druga matka, chociaż nie pozwoliłaś mi zostać chrzestną. I to ja nie dostałam od Ciebie ani jednego ich zdjęcia, ani jednego sweterka, kiedy byli tak mali, żeby im dać potem na osiemnastki. Są tak fantastyczni, tak piękni, a Ty w nich siejesz puste dusze. Zabierasz wszystko to, co sama miałaś w dzieciństwie. Krzywdzisz nas...

12.04.2014

Muszę przyznać się uczciwie... Padam na pysk. Rozdzwaniają się telefony, kipi poczta. Chciałabym być na bieżąco, ale nie ogarniam nawet śniadań. Paczka papierosów i chwila przerwy w zupełnie czystym mieszkaniu, w którym pranie zostało już zrobione w pełni. Chwila na fotelu pod czystym kocem... Duży zapas proszku w szafce. Jedzenie w lodówce i schabowe, już usmażone.
Bardzo trudno jest z Wami mieszkać...

08.04.2013

Piętnaście kilo mniej...
Co sobie zrobiłaś

08.04.2013

W plamie oleju ślizgają się chmury. Wpadam w dziury ozonowe wyżarte przez aerozole w ziemi.
Nie łączysz faktów, więc nie masz pojęcia co mi robisz.
Ludzie w ogóle nie łączą niczego ostatnio.

Dlaczego. Czy wszystko w moim życiu musi się tak brutalnie powtarzać?

28.03.2014

Codziennie powtarzam sobie, że jestem ponad to i jestem naprawdę. Stoję ponad wszystkim. Ponad światem. Dzieje się tak wiele i przyjmuję los, bez walki, która nie zaprowadziłaby donikąd.
Miało mnie sprawdzić to miasto. Wiem teraz po co tu jestem. Po co miałam tu być.
Zapach. To jest to, co pamiętam najlepiej. Ze wszystkich dobrych i złych rzeczy. I chciałabym się pozbyć właśnie tego ze swojej wątpliwej pamięci. I właśnie to jedno pozostaje poza moją kontrolą.
Hugo siedzi i drze się na parapecie. Zagłusza myśli, pracę laptopa i chrapanie psa.
Zawieszam się na literach nie chcąc myśleć o jutrze. Nie chcąc myśleć o ludziach, z którymi przyjdzie mi pracować. Nie chcąc myśleć.
Miałam plan. Chciałam się rozwinąć na tym końcu świata, ale nie będzie z tego nic. Czas już chyba ruszyć dalej. Odwiedzić jezioro, odwiedzić góry i odbić się od dna, póki całkiem mnie nie wciągnie muliste podłoże.

26.03.2014

Nie znam Cię, ale stanowczo za dużo gadasz.
Nie dość, że zabrałaś mi prawie całą pamięć, a umiejętność skupienia się jest znikoma, wymądrzasz mi się jeszcze w tych smsach i rozmowach. Wymyśliłaś sobie, że wszystko mi poustawiasz, że ponaprawiasz to, co niby ja zepsułam...
Rozwieszone słowa, przypięte do linki spinaczami w kolorach tęczy, obciekają z sensu.
Kamienne tablice, na których wyryte są moje zasady, moje przykazania, moje wartości, powoli ulegają wodzie, która rzeźbi je i wygładza.
Wszystko mi znika, ja sama natomiast stoję w deszczu bez parasola. Wpatruję się w światła latarni. Szukam Ciebie w kształtach chmur. W układach gwiazd. Nasłuchuję Twoich słów w muzyce wiatru.
A zwyczajniej... nie znam Cię dziewucho i nie wiem, czy chcę Cię poznać, ale wynoś się z mojej głowy, bo nie mogę kierować normalnie tym badziewnym już i tak życiem.

25.03.2014

Poprowadź mnie przez chwilę prostą drogą, bo zakręty stały się zbyt ostre.
Zaciskam zęby coraz mocniej i mocniej. Cedzę przez nie to jedno słowo. Czytam. Analizuję. Taka właśnie jestem, wyciągam po czasie, w nadziei że zapomnę, bo nie chcę nikogo zranić, bo nie chcę pokazać, że sama zostałam zraniona. Potem wybucham, kiedy nie da się już wszystkiego utrzymać. Nigdy nie powiesz, a to zamyka mnie wciąż mocniej. Gdzieś się spycham, chociaż może mogłabym jeszcze cokolwiek ratować. Wszystko zlewa mi się w jedno. Wszystko mi się napina. Oczy robią się wilgotne, potem mokre, a potem już powódź płynie czarnym strumieniem najtańszej mascary. Zapaliłabym, ale nie zapalę. Poderżnęłabym sobie gardło, ale nie poderżnę.
Wytrzymałaś. Wszystko pękało. Wszystko bolało. Wszystko było przerażające, ale wytrzymałaś. Teraz niby jesteś niedobra. Oskarżasz ludzi, o to, na co nie mają wpływu. Wyciągasz ubłocone ciuchy, choć po tak długim czasie, suchy piasek odpada z nich sam.
Nosi mnie. W pracy trzeba pokazywać ręce. Podważam własne paznokcie i łamię je o kant stołu. Wyłamuję wszystko. Mięśnie napinam do skurczu. Dwa dni ze mną tak zimną zginają Cię na kilka części, kiedy ja przez miesiąc stałam prosto niewzruszona.
Wytrzymałaś i wytrzymasz dalej...

24.03.2014

... oprócz tego, że zjadłabym śledzie, najchętniej z tortem z wiśniami, a w dziale z ogłoszeniami nie bluzgam już, a wzruszam się i płaczę, wszystko jest całkiem w normie. bycie kobietą jest przyjemne, odkrywanie świata niesie ze sobą ogrom radości, zostałam szczęśliwą posiadaczką zniżki na perfumy, a cała egzystencja pozostaje stabilnie traumatyczna.
w gruncie istoty rzeczy, jestem istotą głęboko klasyczną...

24.03.2014

Przestałam zwracać uwagę na czas. Przecieka jak woda odsączana z ugotowanego właśnie makaronu. Jeśli mam być szczera, nie czuję nic. Jest mi tak bardzo wszystko jedno. W głowie mam tylko jedną myśl. Myśl, która za nic nie chce mnie opuścić. Podziały. Komórki dzielące się tak szybko. Absolutnie niemożliwe. Szansa jedna na sto bilionów. Szansa, o której mimo wszystko myślę. Coś, co bardzo obserwuję. Każde swoje zachowanie, każdy ruch, każde odczucie, najdrobniejsze sygnały...
Czekałam. Zdarzały się nam już upadki. Zawsze ostatecznie przychodziłaś się przytulić. Byłam pewna, że będzie tak tym razem. Nie oczekiwałam, że to ja będę potrzebowała... i nie chciałam po to jechać. Nie chciałam o to prosić. Spojrzałam na siebie w całej tej historii. Skalę swoich wyrzeczeń. Skalę swoich chęci i stawianie na głowie rzeczywistości, żeby chęci te zrealizować. Nie było planów ważniejszych od Ciebie. Nic nie było tak ważne jak bycie obok, nawet w chwilach, w których potrzebowałaś mnie jedynie ze zmęczenia światem. Nie oszukuj nikogo. Siebie, ani mnie tym bardziej. To było dla Ciebie jak pstryknięcie palcami. Odtrąciłaś mnie z wyboru, a ja musiałam działać, bo świat nie chciał się zatrzymać. Musiałam na kimś polegać. Musiałam być z kimś szczera. Słuchać czyjegoś głosu rozsądku. Mogłam wybrać tylko siebie.
Nie chciałaś tego miejsca. Tego miejsca obok.

23.03.2014

Nie wierzę, że to się stało.
Nie wiem co sobie powiedzieć. Nie wiem jak to sobie wytłumaczyć.
Zupełnie, całkowicie wręcz wyłączona wczoraj, dziś pamiętam wszystko tak kurewsko dokładnie. Każdą minutę. Każde pchnięcie.
Będę dziś chodzić ogłuszona. Odbijać się od powietrza. Nic dzisiaj do mnie nie dotrze. Sama pewnie nie dotrę do siebie.
Nie wierzę, że to się stało.

22.03.2014

Kasacji Warszawy Wam nie podaruję. Czasami Was nienawidzę.

Zrobiłam dziś wszystko. Nie pomogło nic. Zdeptałabym dziś każdy kwiatek. Napisałabym do każdego osobny list. Każdemu z osobna powiedziałabym jak bardzo mnie w tym wszystkim nie widział. Jak bardzo właśnie dziś uderzył we mnie żal. Z każdej strony. Od każdej najmniejszej istoty, która w jakiś sposób w moim życiu jest.

Osobowość, którą przejmuję, żeby pogodzić się z otaczającym skurwysyństwem. Marla. Pasuje idealnie.

https://www.youtube.com/watch?v=8UVNT4wvIGY
https://www.youtube.com/watch?v=rYEDA3JcQqw

22.03.2014

Od rana czułam dziwny niepokój. Zasnęłam koło 4, a już od 8 zaczęłam się rozbudzać. Jakbym na coś czekała. Z łóżka podniósł mnie domofon. Nie przejęłabym się nim. Zwłaszcza w sobotę, ale dziś...
Dziś dobrze wiem na co czekałam. To była ostatnia szansa. Na wszystko. Dzisiaj mam do siebie straszny żal, że pozwoliłam sobie na to uczucie. Na szczęście fizyczność świetnie wypiera myśli. Przekraczam bariery bólowe, po których tylko w rozszerzonych źrenicach widać jeszcze co czuję, bo cała reszta staje się świdrująco bezgłośna. Dzisiaj potrzebuję. Opieki. Troski. Zainteresowania. Herbaty...
Nic mnie nie obchodzi poza mną samą. Taki jest to już etap. I na tym etapie widzę jedno. To pierwszy weekend po bliskim spotkaniu z zaświatami. Od tamtego czasu, aż do teraz, częściej slyszałaś łzy, niż radość w moim głosie. Nie ma Cię, choć miałaś takie możliwości i nie pierdol o funduszach, proszę, bo nie jestem w nastroju. Nie oczekuj zrozumienia. Nie oczekuj już niczego. Nie ode mnie.
Wybieram siebie.

21.03.2014

Weszłam po drewnianych, skrzypiących schodach, nieprzecieranych z kurzu od lat. Te drzwi, które do tej pory widziałam tylko z piętra, przechodząc gdzieś między czystymi pokojami, po ciepłych dywanikach, wydawały się teraz przejściem nie na poddasze, a raczej do innego świata. Stara, okrągła, mosiężna klamka czekała na moją dłoń niewzruszenie. Czekała na ciepło, na przeciągły dotyk, na muśnięcia, wahanie w tym zamiarze przekręcenia jej.
Część domu, której nie odwiedza się często, której być może nie odwiedza się wcale. Zakamarek, na którego urządzenie zabrakło czasu, na którego zagracenie zabrakło gratów. Pusta, czysta, rozkopana przestrzeń. Drewniane stropy. Nieszlifowane, nielakierowane deski. Ściany z kamienia i szkło. Brudne szkło w pajęczynach, w muszych odchodach i odciskach odnóży uwięzionych w tym miejscu owadów.
Każdy krok powodował skrzypnięcie. Każdy odgłos rodził echo. Skądś dostawał się tu podmuch zewnątrz. Delikatne, prawie niewyczuwalne świeże powietrze uwodziło ucho. Dotykało policzków. Wtulało palce we włosy. Gładziło szyję. Światło drażniło źrenice. Prześwietlało białka oczu, odbijało się w nich i wracało do słońca. Bzyczenie much wsuwało się w ucho. Drgania nieopanowanego życia zamieniały się w fale, pieściły zmysły doznaniami i pozwalały się przetworzyć. Wszystko domagało się uwagi.
W każdym domu jest kilka takich miejsc. Miejsc, których nie sprząta się na przyjęcie gości, bo nikt tam nie zagląda. Nikogo to nawet nie kusi, a sam właściciel za dużo ma zadań w zagospodarowanych częściach, żeby błąkać się po zahibernowanych dojściach do niepotrzebnych na codzień uczuć i emocji.
Połączenia. To co sprawia, że czujemy jedność ze światem. Smaki z dzieciństwa. Zapachy poziomek z poziomkowej górki. Strach przed wejściem na ten wysoki, niczym nie zabezpieczony most z dwóch drewnianych desek, między którymi była przerwa ukazująca cały urok żywiołu głębokiej, rwącej, silnej wody. Łaskotanie włochatych, wysokich traw, chcących z zazdrości przejąć choć część rumieńców z rozpalonych emocjami policzków. Muzyka uderzających w różne części małżowin usznych wiatru. Ukłucia komarzych trąbek. Czerwień i żółć oblepiających źdźbła biedronek. Pociągi i zapach kamieni z torowisk. Twarze ludzi wyglądających przez szybko, bardzo szybko migające okna. Pisk łożysk napędzających wielkie koło młyna. Końskie kopyta uderzające o wilgotną ziemię. Szum uderzających o siebie liści. Odgłosy przeciągających się drzew. Gałązki łamane przez skaczące wiewiórki z żołędziami i nasionami szyszek w pyszczkach. Skrzydła ptaków unoszących trzciny na gniazda.
Weszłam tam, żeby obudować ściany i sufit styropianem. Żeby ocieplić, wygłuszyć, zabarykadować się od środka jeszcze bardziej. Zlikwidować nieposłuszne mojej woli podmuchy, wnoszące do sterylnych części domu kurz i piach z zewnątrz. Weszłam tam, bo chciałam sterować sobą jak automatem. jakbym była maszyną podporządkowaną całkowicie naciskom odpowiednich guzików na własnym cyferblacie. Weszłam tam, rozejrzałam się i uległam. Kurzowi, przeciągowi, pajęczynom, piachowi, smugom na szkle. Ogarnęły mnie wspomnienia, które trzyma się na specjalne okazje. Które wyciąga się raz na dziesięciolecia. Nie zmieniłam nic. Delikatnie zamknęłam za sobą drewniane drzwi. Zeszłam ze schodów, a kiedy dotknęłam stopą miękkiego dywanika...
Sprowadzanie siebie, do roli poddanego czyjejś, nawet własnej, woli robota, nie może być dobre. Wygłuszanie, obudowywanie siebie też. Wpuszczanie świata wyłącznie na specjalne zaproszenia zabiera całą masę radości. Całą masę emocji.
Dobrze jest mieć takie poddasze z przeciągiem. Dobrze jest czasami wejść w jakiś własny pierdolnik, uśmiechnąć się do niego i w tym zastanym stanie go zostawić.

20.03.2014

Miałam rano natchnienie. Chciałam napisać coś o zasypianiu przy dźwięku uderzających o parapet brudnych kropel deszczu, czy o wiejącym wietrze, że niby lubię za oknem i tym podobne całkiem w moim stylu pierdoły. I kiedy już wstawiłam pranie, w najlepsze gotowała się zupa, ja natomiast ze świeżo położoną na głowie farbą chwytałam już odkurzacz, żeby wciągnąć psie kłaki z dywanika przed łóżkiem, zadzwonił telefon, że niby miałam być w pracy na godzinę, która wybić miała za dwie minuty. I że gdzie właściwie jestem.
Tyle z natchnienia i tyle z zupy, że o odpowiednim kolorze i kłakach nie wspomnę, bo pralka w tej całej sytuacji radziła sobie najlepiej.
A teraz wróciłam. Wyprana z koloru. Z natchnienia. Z energii. I chyba coś wreszcie zjem. Banana może.
Co za świat. Nawet deszcz już nie pada.

18.03.2014

Czy było warto doczekać tej chwili, żeby to słowo usłyszeć...eeeeeeeeee Nie. Co nie zmienia faktu, że to miłe. Bardzo miłe.
Wolne. Wolne. Wolne. Pływam w wolnym. Wstaję codziennie i zastanawiam się czym zapełnić tę białą dziurę w sobie. Dziś się udało. Zajęłam ręce, głowę, każdą myśl. Niestety ocean wzburza się coraz szybciej i wiem już, że czeka nas proszę drogiego państwa kolejny mały sztormik. Być może delikatnie większy niż do tej pory, bo burze w tym roku wyjątkowo są brutalne.
Co właściwie robi się podczas sztormu. Przecież te łupinki ratunkowe i koła są tak śmiesznie marne w obliczu takiego żywiołu. Znajomość z marynarzem przydałaby się i na takie okazje i na wieczory do butelki. I pewnie wiedziałby jak porządnie usmażyć rybę.

"Trucizna ogryza kości i chce się wydostać"

Zaistniał pewien plan. Właściwie taka tylko myśl, że może, tylko może, udałoby się zapanować nad sytuacją na tyle, żeby dać na to przeczekanie. Oczywiście nigdy tego nie wybaczę... nie zapomnę tego sobie, bo jest to dla mnie zwyczajnie krzywda i tyle, ale taka opcja pojawiła się na pilocie i jedynie chwile dzielą mnie od przyduszenia tego guzika.
Najgorsze jest to, że nie rozumiem. Kiedy nie rozumiem, ciężko mi zaakceptować zarówno sytuację jak i sam fakt niezrozumienia. Żyję w ogromnej ciszy. Bo może akurat coś się wydarzy, może jakiś dźwięk, cokolwiek, co naprowadzi mnie na trop, na jakąś białą drogę oświetloną ciepłym światłem.

Chwila potem mówię sobie, że chuj z drogą, że pierdolę światło, na które się czeka całe życie, a które okazuje się potem rozmazaną plamą z brudnej żarówki.

A jeszcze chwila potem znowu jest cicho. Nic do siebie nie mówię, bo jestem na siebie zła.

17.03.2014

https://www.youtube.com/watch?v=L5GsJTiMaaA

16.03.2014

To powinien być ostatni wpis w dzienniku pokładowym. Systemy szaleją. Lampki świecą się na czerwono tak, że za chwilę eksplodują. Pozbywam się plastiku. Kładę. I czekam. Ale wstyd. Mam tu taki burdel...




















16.03.2013

Widziałam ją już. To była dziewczynka. Miała jasne włoski. I dwa śmieszne kucyki.
Wciąż tworzę dzieci i wciąż je morduję. W swojej głowie.
Nie przestałam gotować i nie przestałam sprzątać, ale szczerze myślę, że jest to tylko kwestia czasu. Trudno jest patrzeć jak bezradnie rozkładasz ręce. Jakby nie chodziło tylko o nas dwie. Tylko o nasze życie.
Nienawidzę, kiedy jest tak dobrze jak ostatnio. Przeraża mnie to. Jedyne o czym wtedy myślę, to przedśmiertna poprawa stanu. Wiadomo co następuje zaraz potem. Na moment pozwala wszystkim się ucieszyć, żeby zamknąć ich potem w czerni. W ciszy. W samotności. W głuchości ścian.
Mogę już bezpiecznie wyrzucić telefon. Wszystko już mogę bezpiecznie. Poddałam się tak mocno, że aż boli. Jak nie ja. A może właśnie jak ja w całej okazałości. Przestałam bawić się kartami. Przestałam budować z nich domki na nierównej kołdrze.
Czy nie dałam z siebie wszystkiego Boże? Czy się nie starałam? Nie poświęcałam? Działałam zbyt egoistycznie? Czego mi zabrakło? Za mało byłam dorosła. Za szybko chciałam unormować swoje podstarzałe życie. Poniosło mnie. Tym razem nie emocjonalnie. Poniosło mnie duchowo.

15.03.2014

Dawno się tak nie spłakałam jak dziś. A zmęczyłam się tym bardziej niż tymi dwunastoma godzinami w pracy.
Północ. Zachciało mi się jednak ugotować obiad...

14/15.03.2014

Nikt mi nigdy nie powiedział czegoś równie miłego. Równie zaskakującego.  Nie w pracy. Nie w takim kontekście. Strasznie mnie Pani wzruszyła. Strasznie mnie Pani onieśmieliła samym doborem słów, o ich znaczeniu nie wspomnę.
Niezwykłe dzisiaj jest to, że wybiegając z psem po pracy, mimo zmęczenia i mimo czerni w duszy, zobaczyłam to kwitnące drzewo. Mirabelka jak nic. Ewentualnie jabłonka :)

14.03.2014

Kawa. Papierosy. I zaciskanie zębów.
Trochę się zamykam sama przed sobą, ale nie jest źle. Nie jest tak źle. Stabilizuję własną sytuację. A własna sytuacja nie wygląda tak tragicznie, jak można by przypuszczać. Powoli, acz systematycznie. Poruszanie się nie sprawia przyjemności, ale też nie sprawia bólu.
Palcami stóp orientuję się w krawędziach. Upadek, odrapany ryj i wybicie tych już i tak niezbyt udanych zębów nie leży w moim szeroko, ani wąsko pojętym interesie.
Myślę czasami jak to będzie. Myślę i uśmiecham się sama do siebie, ale z gęsią skórką na rękach. Zawsze z gęsią skórką. Ona jest już tam i z Bożą pomocą już nie wylezie. Niczym największe górskie łańcuchy wypiętrzą się kolejne sytuacje absurdalne, ale nie pozwolę tym razem wykonać ruchu nikomu. Również sobie. O nie, nie tym razem. Jeśli będą czegoś chcieli, niech zakładają sprawy, niech ze mną walczą w sądzie, bo na postępowania cywilne już mnie nie nabiorą. Żadnych maili, listów, żadnych tłumaczeń.
Twoja wiadomość nie spowodowała nic. Słowa uważam za niesprawiedliwe. Egoistyczne i szczeniackie. Znowu te podświadome żądania. Mam znieść wszystko. Uśmiechnąć się i powiedzieć coś miłego. Pogłaskać pobłażliwie. Nie. Najtwardsze materiały pękają po czasie. Nie rysują się od razu. Nie oczekuj otwarcia. Nie oczekuj mojego ruchu znowu. Wciąż tylko Twoja głowa, Twoje plany, Twoje życie, Twoje kolacje, Twoje sprawy. Jestem w tym wszystkim tylko mgłą unoszącą się na wysokości Twoich stóp. Na którą w dodatku tak bardzo nie masz siły.
Jeszcze chwila. Zrobi się cieplej. Przetrwałam zimę. Teraz nie może już być trudniej. W cieple, w słońcu, w krzykach dzieci, w psich ogonach i kocich łapkach. Zaczną się spacery i siedzenie nad stawem. Kaczki wrócą znów po chleb. Dam sobie sekundę na bajkę. Zasłużyłam.


13.03.2014

Sprzeczność. Jedno słowo określające cały ten popaprany dzień.
Najpierw zadzwonił budzik, ale nie za bardzo udało mu się mnie wzruszyć. Efektem tych wydarzeń uchyliłam oko 1,5 godziny później niż powinnam, a efektem tego z kolei domofon zadzwonił w chwili, kiedy dopiero spłukiwałam szampon z włosów. Prosiłam co prawda o godzinę 11 poprzedniego dnia, ale moje prośby są wysłuchiwane raz na ruski rok. Dotyczy to wszystkiego i wszystkich.
Poza tym, że wymiana tej rozety, a także powódź w łazience spowodowały napiętrzenie się wody i gipsu, a także wyłażącego zewsząd brudu, kurzu i kociego żwirku, cała operacja przebiegła spokojnie, czyli przeżyłam ja oraz właściciel, a także gazowy piecyk oraz cały blok, któremu podobnie jak i nam udało się nie wylecieć w powietrze. Sprzątanie po wszystkim zajęło kilka godzin. Przerywane telefonami z Warszawy, oraz wypadającymi już bez ceregieli organami wewnętrznymi tarzającymi się po moich stopach. W Warszawie najpierw źle. Potem neutralnie. Wreszcie dobrze. Teraz niedowierzająco. Jutro przerażająco. Jednym słowem syf. Syf, kiła i roztocza.
Na domiar złego, jakby tragedii z paranoją było za mało, dałam się znowu wciągnąć w oglądanie tego durnego filmu. Film o toczącej się oponie. Podobnie jak film o trwającym rejsie. Rozmowy o niczym. Dialogi z dupy. Akcja zapierająca dech.
Zimno. Tyle wiem na pewno. Zimno z każdej strony. Zamach na druty. Zerwane linie telefoniczne. Łącza w drzazgach. Paranormal aktiwiti. Wszyscy tu jesteśmy, ale nikogo nie ma. Łyse opony. Dziura ozonowa błyszczy nad miastem.
To było miłe wolne. Mimo wszystko. Mimo całej tej Grenlandii zmotywowałam się do działań jakichkolwiek. Nawet odwiedziłam wirtualnie pewną galerię. Nawet pomyślałam sobie, że może warto byłoby znów zacząć malować. Nawet usiadłam wreszcie w tym fotelu ze stopami na grzejniku...

13.03.2014

Czeski bezsens i rosyjska brutalność. Ot co. Całe moje życie. Szczypta niemieckiej solidności i afrykańska gorąca krew. Wszystko zmieszane w polskim kociołku okraszone jerozolimską skwarą. Do przyjęcia na wiarę, ale nigdy do ogarnięcia umysłem.

11.03.2014

Ja to widze tak.
Dałam tym razem bardzo jasny znak. Potwierdziłam go słownie, ale nie zrobiłaś nic. To nie jest sytuacja, z którą można sobie pogrywać i tak naprawdę nic innego nie powinno się liczyć, bo chodziło o życie. Moje zresztą własne.
Wiem wszystko o tym samochodzie. O każdym wgnieceniu. Czy tak samo jak jego stan, potrafiłabyś zreferować mój? Nie sądzę.
Teraz poważnie. Budując dom, tworząc rodzinę, planując życie, problemy będą piętrzyły się stosami. Czy z tym też mnie zostawisz?

W piątek wszystko będzie tak bardzo jasne, że aż oślepiające. Chciałabym, żeby już był.
I tak, znowu jestem z siebie dumna. Bardzo, bardzo dumna.

10.03.2014

Pani Dalloway...

Kwiaty miały kolor purpury. Cisza otwierała ich płatki obnażając unerwiony, lekko niebieski słupek. Wszystko wydawało się tak mało ważne. Twoja obecność stała się pozorna. Głuchość połączeń nasączała je bezsensownością. Ktoś się gdzieś zatrzymał. Ktoś zawrócił. Zmienił kierunek. Ktoś na dłuższą chwilę zapatrzył się w zasłonięte okno.
To nie ja. Nie ja.
Słowa, które ostatnio tworzę, trafiają w próżnię i nikną. Niewinne słowa. Giną bez przyczyny. Nie podejmujesz ich, więc rozpadają się na cząstki. Nie okazujesz ciepła, więc giną z wychłodzenia.
Upewniłam się w swoich decyzjach.

08.03.2014

Kawałki szkła latają pod sufitem. Mieszają się ze skrawkami metalu, z zadrami na miał przerobionych siłą woli mebli. Cały kurz, pył, papierosowy dym. Wszystko unosi się nad moją głową. Myśli siedzą przy stoliku popijając kawę. Mrużą oczy marząc, planując, znów malując ściany tego mieszkania. Dokańczają niezałatwione, porzucone dawno temu sprawy. Układają listwy wokół czarno-białych płytek. Rozproszone cząstki fiksacji spadają na ziemię niczym śnieg. Płatki, choć o innych kształtach, innej wielkości, a nawet barwie zachowują swoje sześć ramion. Zawsze.
Nadszedł ten dzień. Właśnie dziś. Właśnie teraz. Czas zmienił parametry. Sekundy stały się nanosekundami. Godziny, minutami. Czarne chmury ustępują miejsca słońcu. Wszystko jest jakby bliżej. Mocniej. Ziemia podkręciła grawitację na full. Energia wychodzi każdym dołkiem, niczym skórnym porem. Skrócone oddechy. Zaróżowione powłoki. Kąciki ust i kąciki oczu ciągną ku górze, jakby chciały w jednej chwili wyliftingować całą resztę ciała.
Silna reakcja na zmiany wzrusza mnie, dając dowody na istnienie własnego człowieczeństwa. Napędza do niemal niemożliwych czynów. Niemożliwych w swej realizacji pragnień. Coś krzyczy w środku, że wytrwałam, że byłam w tym wielka. Coś krzyczy, że fatum przestaje ciążyć na naszych duszach. Nieśmiało szepczę sobie do ucha, że będzie jeszcze tak dobrze, że teraz właśnie będzie wreszcie jak trzeba. Zupełnie jakbym miała sens tylko wtedy, kiedy walczę. Zupełnie jakby życie miało sens tylko wtedy, kiedy jest w nim o co walczyć.

Sama siebie rzuciłaś na kolana. Sama siebie zaniedbałaś. Sama zrobiłaś sobie krzywdę i paradoksalnie... Sama nam tym pomogłaś, choć chciałaś jedynie szkodzić.

08.03.2014

Samą siebie muszę namawiać na ugotowanie zupy dla samej siebie. Nie jest to zbyt idealny początek Dnia Kobiet.
Śniłaś mi się dzisiaj. Obudziłam się z Twoją twarzą pod powiekami.
Zanim znowu ktoś zadzwoni, żeby doszczętnie zniszczyć ten już i tak średnio udany dzień, wezmę się za krojenie marchewki...

07.03.3014

Nie zaskoczyłam siebie w najmniejszym nawet stopniu. Wstałam po 12 i znów nie zdążę ugotować zupy. Mam za to całe mnóstwo czasu na papierosy i kawę.
Przykro mi, że pominęłaś mnie w swoich planach. Delikatnie poczułam się odsunięta. Znowu pewnie wchodzę w tę nieznośnie emocjonalną fazę, kiedy wszystko cieszy, albo boli i nie ma nic pośrednio. Dzisiaj bardziej boli, nawet to, co powinno cieszyć. I może dobrze, że ta dostawa, że znowu to zwariowane tempo. Może dobrze, że wrócę mało przytomna z siłą jedynie na spacer z psem, szybki prysznic i sen. Sen jest dobry na wszystko...

06.03.2014

Nieszczególnie. Wręcz w ogóle. Nie ruszyła mnie szarość poranka.
Nie zdenerwowałam się widząc psa szarpiącego moje ubrania. Nie przeraziły mnie prawie doszczętnie zjedzone przez koty drzwi szafy. Przyjęłam dziś świat bardzo spokojnie. W ciszy i skupieniu czekałam aż powiesz, że wszystko jest ok.
Zrobiłam rzeczy, których nigdy nie robię. Chyba że na święta. Starłam kurze z szaf i wyszorowałam łazienkowe ściany starą szczoteczką do zębów. Umyłam piecyk gazowy. Starłam podłogę pod wanną i pod pralką. Cała ta akcja sprzątania świata zakrojona jest zresztą na dużo większą skalę, ale właśnie nastąpiła przerwa na zakupy. Znowu zapominam jeść. Denerwuję się. Kolejną próbą rzucenia palenia. Twoimi mało mądrymi decyzjami. Swoim zatrzymaniem w miejscu...
Od kiedy w domu pojawiła się Zośka, wszystko stanęło na głowie. Jeszcze bardziej.
Nie lubię do Was dzwonić. Nie lubię słuchać co się tam dzieje. Problemy, które powinny być rozwiązywane na bieżąco piętrują się niczym małe łóżka w chińskim więzieniu. One wciąż nie biorą spraw w swoje ręce. Mają w głowach wielkie plany. W ustach wielkie słowa. I nic więcej. Nikt nie działa. Zrzucają to na czas. Brak powodzenia natomiast na los. Los, który turla się jak ziarnko piasku popychane wiatrem po stromym asfalcie. I jak na to patrzę. Raz to z daleka, raz to z bliska, zastanawiam się na ile często sama tak robię. I choć mam wrażenie że wiele spraw idzie do przodu, to jednak jakby ciężko mi siebie popychać. Pomijam drobne działania, które miały mnie rozwijać przed tym planem głównym. Zapominam o nich. Ostatecznie kończę jak dziś z cif-em w dłoni, ze szmatą, szczotą, z całym tym sprzętem czyszczącym... Jakbym chciała zetrzeć kurz z samej siebie.
Wszystko dość systematycznie postępuje do przodu. Powinnam być zadowolona. Może nawet jestem, choć dziś... Dzisiaj niczego nie dostrzegam. Jestem niby spokojna, ale tylko pozornie. Przed samą sobą ukrywam swoje emocje, żeby przypadkiem nie łapać przechodniów za fraki i nie przestawiać ich, kiedy idą moim torem.
Powiem szczerze. Pomyślałam, że możesz umrzeć. I wkurwiła mnie ta myśl.
Jak na złość spotykam codziennie ludzi, których wcale nie chcę widzieć. Niby się uśmiecham, niby z nimi rozmawiam, ale w środku prowadzę całkiem odmienny od zewnętrznego dialog. Tak naprawdę to... stałam się tu rozpoznawalna. Jest to miejsce wręcz urocze, ale już nie anonimowe dla mnie. Szaleństwo znów wisi w powietrzu. Znów rozpędzam cząstki. Akcelerator prywatnych Hadronów osiąga niemierzalne prędkości ponadświetlne i przyjdzie mi prawdopodobnie zadziałać szybciej niż to miało być.

03.03.2014

Nie poznałam Cię. Spojrzałam na Twoją twarz, kiedy zapytałaś jak mi się tu mieszka i nie poznałam. Zapytałaś o żmijkę, o mieszkanie, o plany... Nie bardzo mogłam wpatrywać się w Ciebie. Odkryłabyś od razu, że nie mam pojęcia komu zwierzam się z własnych tajemnic :) To byłaś Ty P. Nie wiem dlaczego tak skrajnie inaczej Cię zapamiętałam. Masz tak niesamowicie miły wyraz twarzy, a ja Cię tak bardzo podziwiam za to co zrobiłaś, że tak samo jak ja postawiłaś wszystko na głowie. Że tak samo jak mi, udało Ci się zbudować swój świat na nowo. Tak ciepło się ze mną pożegnałaś. Jak z siostrą. Jak z najbliższą rodziną...

Grafik jest beznadziejny. Obawiam się że kilka razy może być delikatnie ciężko.

Mam straszny pieprznik. Zwoje pokryte grubą warstwą tłustego brudu. Kurzu oklejającego zapryskane przy smażeniu wątróbki kuchenne doprowadzenia gazu. Nie to, że nie jestem szczęśliwa. Raczej zawieszam te uczucia. Boję się pozwolić im zaistnieć, a raczej pozwolić sobie usłyszeć to słowo. Radość. Trochę nie wiem co się dzieje. Trochę kręci mi się świat i nie mogę go przytrzymać, żeby przypomnieć sobie siebie, żeby lepiej zobaczyć co się dzieje, żeby zadać Ci kilka pytań, na które nie powinnaś jeszcze znać odpowiedzi...
Wyciąg zostanie we mnie na zawsze. Tak jak to miejsce w kamieniołomie. Znalazłabym je po ciemku, chociaż byłam tam raz. Bałam się odpowiedzieć. Bałam się, chociaż to słowo było dla mnie oczywiste, nie chciałam się do niego przyznać, nie chciałam go usłyszeć. Taka linia obrony. Otwarta na wszelki wypadek furtka.
Niezwykły był ten weekend. Bardzo delikatny. Powrót do domu. Z nowym kotem znalezionym pod blokiem. Całym czarnym.
Nie przyznaję się przed sobą, kiedy brakuje mi ciepła. Rzadko mówię, że jest trudno. Po prostu znikam. Najpierw mentalnie, myślowo, następnie zabijam dotyk, własne przejawy opiekuńczości, czułości i kiedy wszystko już staje się martwe, mogę oznajmić światu, że odchodzę. Przygotowałam się na miesiące, może lata trudów i teraz jestem... zagubiona. Paradoksalnie martwię się własnym szczęściem...

28.02.2014

Nie mam siły tak bardzo, że aż mi samej siebie szkoda. Wykończyła mnie praca. Wykończyło mnie zebranie. Brak informacji o przewoźniku w Internecie. Brak moich mentoli w sklepie, co musiałam kupić jakieś bułgarskie siano. Zostały jeszcze zakupy na cały tydzień - zwłaszcza puszki dla kotów. Ogarnięcie biletu. Posprzątanie. I byłoby dobrze zrobić paznokcie. Kurtke pozaszywać. Rzeczy przygotować. I wstać o 3, ciemną nocą.
Kurwa. Nienawidzę świata.

27.02.2014

http://www.youtube.com/watch?v=Na_kBHxZSGc

Jeśli nie teraz to kiedy. Jeśli nie ja, to kto.

To jest ten dzień. Dzisiaj, albo nigdy.

27.02.2014

Co Ty mi zrobiłeś Boże? To krzyczy za głośno. To już krzyczy tak, że nie mogę spać, nie mogę jeść, nie mogę normalnie funkcjonować. Zrób coś. Cokolwiek.

http://www.youtube.com/watch?v=7z2vEwF0f2s&list=PLMwCMkGcTR4h7nrqM4YaXmwk8Ii5iE4gD

W moim własnym bałaganie
Zapodziani po głowy, przez długie godziny
Przewędrowałam świat cały z obloków w obłoki.
Zmęczona widokiem bezświata zarośli,
Utopiłam się w dźwiękach głuchego bezbrzasku.
Czyhając na Boga, co Go czuję wszędzie,
Błąkając się po gwiazdach, po wichrach, po ziemi,
Szukamy siebie wzajem i każde się troska.
Wiem, gdzie malować myślą Twe oczy i postać,
Ale Ty...
Próżno będziesz krajobrazy tworzyć.
Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć.
Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze,
Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy...

Leśmian/Tuwim/Słowacki/Efevelon, 2014

http://www.youtube.com/watch?v=iJe3osgk8Vc


26.02.2014

"... chcesz coś osiągnąć, zawsze napotykasz problemy. Rozwiązuj je, nie omijaj"

Roman Barbarzyńca, 2011

Nie. Nie chcę tego rozwiązywać. Jest to nie do ogarnięcia moim małym umysłem. Chcę poczekać i popatrzeć co się wydarzy.
Zaskoczyłaś mnie listem, ale tym co było w liście to już... bardzo. Nastąpiło tu nieporozumienie wręcz kosmiczne.
I stało się. Zadzwoniła do mnie z tym planem. Zagryzłam wargi, żeby nie powiedzieć jakiejś niechcący prawdy. Prawie w ogóle przegryzłam się na wylot słysząc o kredycie, o domu, dzieciach i wspólnym nie daj Bóg życiu. Pierwszego dnia zaczęłabym kopać studnię, w którą ostatniego bym się rzuciła.

Ej, no. Co teraz? Nie będę siedzieć i patrzeć. Już nawet białka w oczach robią mi się czerwone z tego wkurwienia. To się przecież nie mieści. Tak się przecież nie robi. W dupie mam taki układ.
Mamo, tato, pierdolę to. Proszę mnie spruć jak już udziergaliście i na powrót zwinąć w kłębek. Ja się tu nie nadaję. To jest jakaś przedziwna planeta dotknięta plagą egipską.

26.02.2014

Ludzie myślą że jestem niezniszczalna. Nie wiem dlaczego. Zupełnie jakbym nie miała uczuć. Nie miała emocji. Jeśli jestem siłą, jeśli mówię że jestem dumna z czyichś osiągnięć, jeśli staram się każdego popchnąć w górę, jak mam dbać o siebie. Jak mam się rozwijać. Skąd brać siłę dla mnie. Jeśli nie słyszę nic o dumie pod własnym adresem. Ile jeszcze czasu mogę powtarzać sobie sama że dam radę, że jestem dzielna, silna, że jestem z siebie dumna. Jak mam dzielić się swoim prawdziwym światem tylko z tymi, z którymi naprawdę chcę, jeśli z każdej strony narażony jest na wydanie. Może na tym szalonym globie, na którym wszystko i o wszystkich można wyczytać w google się nie da. Może to błąd, że ukrywam siebie tak głęboko, że nikt właściwie nie wie kim jestem. A może to właśnie stanowi tą siłę.
Moje potrzeby są małe i ogromne jednocześnie. Chcę tego, co jest nieosiągalne. Chcę prywatności. Ograniczonego dla innych przepływu myśli. Ciszy w moim własnym ja. Bezpieczeństwa słów. I ciepła. Nic nie rośnie bez słońca. Nic nie rośnie bez przeznaczonej dla swojego wzrostu temperatury. Jak mogę być w tym samowystarczalna.
To nie jest tylko stres. Jest więcej powodów, dla których ostatnio wszystko mnie przerasta. Milczenie w mojej własnej głowie zostało wymuszone. Ilość wypalanych codziennie papierosów również. Nie biega się po górskich szlakach, których się już nie poznało. Chodzi się ostrożnie. Wkurwia mnie to, bo rozbiegana jestem od małego, ale idę spokojnie. I czekam. Może na to, że uwierzę, że mogę Ci zaufać. Może na to, że zapomnę. A może na nic. Może tylko gram na czas. Może jestem zbyt skomplikowana. Może mam zbyt bogate życie wewnętrzne, żeby być normalnym człowiekiem. A może powinnam udać się na oddział zamknięty i zostać tam do śmierci.

25.02.2014

Nie dam rady. Teraz wiem na pewno.
Może powinnam sobie poradzić, ale łatwiej zapobiegać, niż leczyć. Gdybym ominęła ten dołek, zamiast pakować w niego buta, za który zresztą całe to wszystko mnie wciągnęło, wyszłabym z tego bez większego szwanku. Dlaczego. Dlaczego jeszcze nie umiem ratować siebie.

25.02.2014

To miała być niespodzianka... ale chyba nie dam rady.

24.02.2014

Słyszałam to. Nie myśl że nie, słyszałam dobrze w Twoim głosie. Zawsze chciałam żebyś była silniejsza. Żebyś w ogóle była nadczłowiekiem w tej dziedzinie. Takie powinny być matki przecież. I teraz co. Jechać, nie jechać? Dzwonić, nie dzwonić? Pytać, przeczekać? Dlaczego zwyczajnie nie bierzesz tych pigułek. Zwyczajnie dzień w dzień. Wszyscy wiedzą, że czeka nas to do usranej śmierci. Dlaczego próbujesz być mądrzejsza niż lekarze. Nie widzisz, że wszystko staje na głowie, kiedy sama decydujesz o swoim stanie?
Zmęczyłam się dziś. Dziś stanowczo ciało nie dotrzymało kroku duchowi. Ślizgiem do grobu dolecę na tym permanentnym zawale. Na tym permanentnym niedotlenieniu mózgu. Mogłaś poczekać na mnie z tym winem. Nie wiesz człowieku, że późno kończę pracę? Jak można witać kogoś leżąc już pod stołem z pijanym uśmiechem i słowem "poziomka" na niewyraźnych ustach.

Miałaś rację Marta. Coś mnie wtedy nakręcało. Mogłam być w pracy przez dobę, mogłam nie spać, nie odpoczywać w ogóle. Mogłam nie jeść. Mogłam w środku nocy wlec się na piechotę przez pół miasta i szłam z uśmiechem. Szłam zawsze na super relaksie. Wiedziałam że przed powrotem do domu... zobaczę Ciebie.

24.02.2014

Tylko spokojnie.
Budzą mnie smsy. Rozpaczliwe smsy, po których mam ochotę zostawić tu wszystko i wracać do domu. Po których emocje stają na głowie. Po których od razu mam ochotę wspomagać się czym popadnie i już w dupie z pracą, w dupie ze wszystkim, jedyne czego chcę, to żeby odpuściło. Szaleństwo w naszej rodzinie jest genetyczne, ale tutaj dzieje się coś ponad nawet biologię.
Plan jest taki, że trzeba usiąść przy stole i bardzo powoli się rozejrzeć. Bardzo powoli zorientować się w sytuacji. Nie popełnić teraz błędu, czyli odciąć na chwilę emocje. Na chwilkę tylko się opanować.
Zdechnę tu. Teraz, kiedy chciałam żeby zaczęły działać wspólnie, znowu zlecam im pojedyncze akcje.

http://www.youtube.com/watch?v=3YxaaGgTQYM

23.02.2014

http://www.youtube.com/watch?v=klR9GOfUGcY

Wiedziałam że prędzej czy później skończę ze szklaneczką i resztką alkoholu schowanym za lodówką, niby na potrzeby kuchenne, ale w rzeczywistości gówno prawda. Na moje własne potrzeby. Tatuś byłby dumny. 
To żaden strach. To stres i pozorny stoicyzm na zmianę z wyrachowaniem. Opuszczanie ludzi, których nie chce się opuszczać z kamienną twarzą. Nieodpisywanie na smsy, na które tak strasznie chciałoby się odpisać, bo wykręcają resztkę duszonych uczuć. Zdawanie sobie sprawy, że znowu robi się tak wiele pustego miejsca wokół. Miejsca, którego wcale nie chcę.
I znowu podchodzą ludzie, którzy powinni być jak najdalej. Ludzie, którymi się brzydzę. Bez zasad. Bez jakiejkolwiek empatii. Hedoniści. Egoiści.  Ludzie, którzy za nic potrafią zniszczyć. Tak strasznie nie chcę ich widzieć, a Ty ich sprowadzasz na moją drogę tak lekko.
Nie masz dla mnie szacunku...
Zrobię to ostatni raz. Tak jak miało być.

A na urodziny powinnam zawsze wracać do domu. Zawsze tylko do domu.

23.02.2014

Kurwa. To mógł być naprawdę fajny dzień. Słońce, balkon, kwiatki, te sprawy... Kilka drobnych słów, kilka myśli i momentalnie wszystko się we mnie ścisnęło. I już nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa. Już mnie nic nie cieszy, a jedyne czego chcę to kolejna paczka i kolejna i tak w kółko. Nic nie rozumiesz i nie zrozumiesz, bo to ja jestem w centrum. To ja wszystko widzę. Ja wszystko słyszę. To ja zatrzymuję informacje dla siebie, żeby nikogo nie zraniły. To we mnie kumuluje się wszystko.

21.02.2014

"Pamiętaj, gdy zaglądasz w otchłań, ona zagląda w Twoją duszę, a po drugiej stronie każdego strachu, jest wolność. Nie chcesz być wolna?"

Łowcy huraganów, 2009

Popadłam w paranoję, kiedy powiedziałaś o dzieciach. Po ostatnim skoku, powiedziałam sobie, że to nic, że wcale nie muszę nic odstawiać w grudniu, że to przeciągę, że nikt nie będzie miał obiekcji. Było straszniej niż strasznie tym razem. Wcale nie dlatego, że nie sprzyjały okoliczności. Po prostu sprzeciwiło się całe moje ciało. Każda komórka odmówiła współpracy. Jakby każdy neuron, każdy mięsień, każda najdrobniejsza cząstka zwątpiła w moją umiejętność kontroli. W to, że wiem co robię. Od samego początku aż do teraz byłam sobie posłuszna. Automatycznie, ale jednak wykonywałam własne polecenia i zawsze się udawało. I kiedy przeszło najgorsze, kiedy wszystko odpuściło, pomyślałam, że nie dam rady opanować odstawiania sama, że w ogóle nie dam rady opanować czegokolwiek. I boję się na samą myśl wyciągania steru w górę, boję się na samą myśl wyrównywania kursu przed ostatecznym lądowaniem. Oko w oko sama ze sobą... Wbrew temu co można pomyśleć, wcale nie mam tak wiele czasu, żeby się nauczyć, żeby je wszystkie przekonać do współdziałania.
Postawiłam na połowę października. To decyzja ostateczna. Urodziny, a potem już tylko ja i nieprzebrane pola ciemności. Kopalnia brudu. Dno samego piekła. Zakładam wyjście na powierzchnię, zobaczenie słońca. I kiedy tylko dotrą do mnie pierwsze promienie, będę mogła planować z Tobą cokolwiek naprawdę. Wtedy dopiero będzie pewność, że mam sens.

19.02.2014

Próbowały się zerwać. Mocno szarpnęły za smycze, ale udało się je przytrzymać. Stres i niepewność budzą demony. Dają im przewagę. Powodują sytuacje, w których mogą próbować się uwolnić.
Niby zwyczajny dzień. Świeci słońce, a ja zaraz zabiorę psa na spacer. Zapalę papierosa jak zawsze. Jak zawsze zagadam do innych psów i ich właścicieli. Będę się uśmiechała. Zrobię zakupy. Posprzątam dom. Wypiorę kuchenne, poszarzale firanki. Nikt nie zauważy, nie domyśli się, nawet nie pomyśli, że staczałam dziś walkę sama ze sobą.
Postanowiłam, że będzie tak jak sobie życzysz. Nie chodzi o cierpliwość, mam jej pod dostatkiem. Raczej o zasady, bo moja zależność w stosunku do Ciebie jest bardzo duża i nie powinnaś powodować sytuacji... w których mogłabym się poczuć tak jak wczoraj. Zwłaszcza że obiecałaś... Obiecałaś, że to się nie powtórzy. Niech będzie tak jak chciałaś tego w nocy.

19.02.2014

Oczy Huga w ciemności świecą na niebiesko. Celiny na żółto. Tofa na pomarańczowo. Hugo urósł, a jego ulubioną zabawką jest rozwieszone na suszarce pranie i sznureczki. Wszystkie, włącznie z tymi od tamponów. Lubi spać pod kołdrą, schowany, albo na fotelu w sypialni. Tof też. Celina lubi w zgięciu nóg, albo przy mojej głowie. Daję im wszystko co mogę. Bardziej niż sobie. Mówiłaś że tak musisz, że musisz być dla nich zimna, choć jak dla mnie, było to podejście bardzo nieodpowiedzialne i ... głupie. Mówiłaś że zniszczyłam Ci dom, ale to nieprawda. Ja Ci go zbudowałam. Taki jaki zawsze chciałaś. Pozwoliłam Ci go zabrać ze sobą. Dobrze wiesz, że wszystko co miałam włożyłam w Ciebie i Twoje otoczenie. Starałam się, żebyś była szczęśliwa.
Nie wiem czy będziesz pamiętała, że zrobiłaś mi aferę o to kk. Bywam tam rzadko. Mało jest dla mnie ważne. Właściwie wcale. Lubię tylko czytać. Wystarczyło zwyczajnie powiedzieć. Przypomnieć mi. Poprosić, żebym zrobiła to i to. Nie byłoby problemu. Nie z tak głupią sprawą.

O nic nie musisz się bać. Nie jestem już małą dziewczynką. Nie tęsknię za niczym. Niczego mi nie brakuje. Nie wskakuję już do łóżka z kim popadnie, ze zwykłej potrzeby, bez zastanowienia. Również dlatego, że moją potrzebę stanowią wybrane dłonie. Wybrane oczy. Nie szaleję już. Mam swój bagaż doświadczeń. Pozwala mi na równowagę. Niczego już nie muszę udowadniać. Sobie, ani innym. Jestem i oddaję z siebie to, co dostaję. Czasami więcej. Zdarza się że mniej, ale zawsze coś.

17.02.2014

Uważasz że robię dla Ciebie jakieś duże rzeczy, ale w rzeczywistości zwyczajnie popełniłam błąd. Nie zapanowałam nad swoją chorobą. Nie myślałam o tym. Nie chciałam panować. Skutek jest taki, że nie wzięłam pod uwagę Twojej. Twojego wykończenia. Stresu. Na chwilę zapomniałam... egoistycznie wyrzuciłam z siebie własne pragnienia, jakby cały świat zupełnie się nie liczył. Ja chcę, ja muszę dostać.
Może gdybym w tych swoich wolnych dniach spróbowała w siebie zajrzeć znowu, potrafiłabym być bardziej. Wyważona. Kto jak kto, ale ja najlepiej powinnam doceniać równowagę. I może powinnam znowu spojrzeć na Ciebie. Poczuć to, co Ty czujesz. Poczuć się tak jak Ty.

17.02.2014

"Ludzie są jak pająki. Trzeba uważać na te małe."

ale, w tym samym filmie...

"Zrób coś nowego. Owiń sobie wokół szyi coś świecącego, albo syntetycznego. Bądź inny"

więc nie wiem, czy ten film wart jest cytowania :)

Looper, NN

17.02.2014

Ona jest zmęczona. Zmęczona, zestresowana i chora, a Wy naprawdę możecie poczekać. Z tą walką o terytorium, prawa, marzenia i dążenia. To naprawdę nie jest na cito. Odpuść trochę. Rozluźnij gumkę w majtkach. Nic się przecież nie dzieje. Gdzie polazła ta czarna zwłoka. Stara, kupić Ci xenne extra? Potrzebujesz jakiejś ode mnie zewnętrznej pomocy? Daj kurwa spokój, przecież znosimy Cię wszyscy od lat. Może usiądź, rozluźnij się, poćwicz jogę. Po co Ci kupiłam książkę na wyprzedaży? Zastanów się nad swoim życiem. Zwolnij. Śmierć Cię jeszcze nie goni z kosą. Jeszcze chwilę tu pobędziesz, więc może odwalisz się na kilka sekund i pozwolisz mi być normalnym, cywilizowanym człowiekiem, bo nie wiem czy wiesz, ale wrzaskami i agresją niewiele ze mną zdziałasz. Z nią nie zdziałasz nic, bo prędzej sama napiorę Cię po mordzie. Bądź sobą. To żeś mi powiedziała maksymę życiową. A kim kurwa jestem od 29 lat? Oczekujesz od niej że zrozumie wszystko, jakby była wróżką. Może zastanów się, czy Ty wszystko rozumiesz najpierw, a potem odwalaj chore akcje.
Ludzie są różni. Nie oczekuj cudów. A jak Ci się nie podoba dostosowywanie, to emigruj na inną planetę, bo tutaj to podstawa egzystencji. Serio, miałam Cię za dojrzalszą kobietę. I nie mów mi o zmęczeniu. Nie mów mi o lekach. To Twoja i tylko Twoja wina. A krok do przodu, to obowiązek, to właśnie cała Ty. Gdybyś postąpiła inaczej, zwątpiłabym w Twoje uczucia. Nie urządzaj mi tu wielkiego zastanawiania. Nie mówiłam Ci tego nigdy, ale weź się w garść, bo coś Ci ostatnio ta kontrola z organizacją nie wychodzą.

16.02.2014

Nie spałam. Prawie wcale. Wypaliłam jakąś kosmiczną liczbę papierosów. Wszystko we mnie chodzi. Skutki ciszy. Całe morze skutków ciszy. Cała plaża w biedronkach. Boli mnie, ale nie aż tak. W ogóle wszystko nie aż tak. Pójdę do pracy i z tym mózgiem o zawartości mózgu 5% będę sobie powoli liczyła na paluszkach, a kiedy się to skończy, mam nadzieję że do 2 w nocy, wyjdę z psem. Potrzebuję... Twoich oczu. Twojej twarzy. Możesz sobie nic nie mówić. Możesz się nawet nie ruszać. Chcę się tylko przytulić.

15.02.2014

"Nie pokonasz swoich upiorów. Możesz tylko stawiać im czoła. Dzień po dniu."

Mindhunters, 2004

Nic nie zrozumiała... Uderzając w siebie, uderzyła we mnie.

Czekałam dzisiaj. Cały dzień. Ja wiedząc jak czułaś się zaledwie wczoraj, wiedząc jak mocno możesz mnie potrzebować, nie mogłabym nie być. I naprawdę w dupie miałabym niepewność. Własne rozterki. Jakieś durne, paranoiczne obawy, że może to wcale nie na mnie czekasz. Byłabym.
Taki dzień jak dziś, kiedy zostawiasz mnie w pustce, w otoczeniu tylko moich myśli... Czy zrobię dobrze, jeśli wykonam teraz ruch do przodu? Czy to będzie dobre dla mnie? Czy nie poczuję się jak wtedy, kiedy z kamiennym wyrazem twarzy, bez cienia emocji powiedziałam "błagam"?
Nie jesteś w stanie mnie zobaczyć, bo próbowałabyś analizować ból. Jest to z zasady, z samego istnienia rzeczy i praw, niemożliwe. Zarzucasz sobie wszystko, tymczasem ja szaleję z tęsknoty i wystarczyłoby właściwie, żebyś mnie przytuliła, co było dziś w zasięgu Twoich możliwości.
Jestem w stanie zrezygnować ze słów... Nie wydzierać ich z Ciebie, nie wymagać. Jestem w stanie wytłumaczyć tej drugiej, tej z kopalni ciemności, że nam to nie zagraża. Jestem w stanie przekonać i ją i siebie, że wykonanie teraz kroku do przodu leży w naszym interesie, choć tak naprawdę bardzo jest ryzykowne... ale ja przecież nie boję się niczego, a pojęcia honor i godność są dla mnie jak pojęcia masło i chleb. Ważne, ale i ziemniaki zjem, nawet chętniej.
Musiałabyś chyba zrozumieć, że ta z kopalni, ta tak strasznie zimna, to prawdziwa A i że przeszła przez piekło, dlatego jest taka. A ta, co z nią rozmawiasz, niby ja, to tylko część. I że jest nas więcej, choć nas nie rozdzielam, ale w różnych sytuacjach ukazują się kolejno. Stanowimy całość. To był nasz sposób. Jedyny sposób, żeby wszystko przetrwać.

15.02.2014

Teraz nie bardzo wiem co ze sobą zrobić. Zezłościć się na siebie, czy sobie podziękować. Powiedzieć po raz kolejny, że mnie pochujało, czy pogratulować sobie ciągłej otwartości na uczucia. Cokolwiek tam się dzieje w tle, cokolwiek nie wychodzi tak jak bym chciała, muszę przyznać przed samą sobą i przed światem, że jednak jakoś się odnalazlam. W Twoich dłoniach. W oczach, ale tych pierwszych. Tych przy stole. W przytuleniu, ale tym pierwszym. Tym z przytrzymaniem. Trochę to sobie wyreżyserowałam. Tak właśnie chciałam i wszystko zmusiłam, żeby stało się według moich marzeń, ale ostatecznie liczy się przecież, że się stało. Właśnie tak.
I nie wiem teraz co powinnam, a nawet co chcę. Zero marzeń. Zero reżyserki. Oddaję gejowski, reżyserski berecik w ręce powichrowanego losu. W ręce zakręconego czasu.
Ciężko jest być kobietą. Ciężko jest być kobietą na prochach. To naprawdę jak z mrocznym pasażerem we własnej głowie.
I chyba najbardziej podziwiam siebie za to, że kiedyś tą dziewczynę, która wczoraj przejęła mnie całkowicie, potrafiłam utrzymać i oddawać ją światu bez zakłóceń, choć nie było innych, nie było żadnych cieplejszych istot we mnie, w które dało się uciec w razie czego. Na samą myśl, że za rok zostanę znowu tylko z nią...

14.02.2014

A zanim leki zaczną działać i znów wszystko wróci do normy, a ja zapomnę po raz kolejny te chwile bez nich, powiem Ci jedno edka i zapamiętaj to sobie dziewczyno, codziennie powtarzaj i nie wierz, kiedy ta normalna Ty spróbuje Ci wmówić inaczej. Nikt, kto tego nie przeżywa w tej chwili, nie zrozumie, choćbyś tłumaczyła najlepiej jak umiesz. I nigdy nie będziesz szczęśliwa, dopóki ktoś do końca nie zrozumie co czujesz.
I daj sobie już spokój z dostosowywaniem, ze zrozumieniem, z docieraniem, błagam, pierdol to. Bierz po prostu to co chcesz i niech Cię nazwą najgorszą suką, ale bądź sobą, bo nie jesteś święta wcale. Wcale nie chcesz być!

14.02.2014

Zapomniałam o urodzinach dzieci...

Nigdy nie zrozumiesz. I nie da się tego wytłumaczyć. Nie da się rozrysować siebie. Wiedziałam od początku, że jest dla mnie za szybko. Nie powinnam się zbliżać do ludzi. Po tylu latach nie bycia, naprawdę chciałabym zaistnieć. Potrzebuję tego jak powietrza. Potrzebuję tej chwili dla siebie. Szaleństwa i konsekwencji. Emocji, gniewu, rozpaczy, ludzi odchodzących i przychodzących. Jeśli jestem w stanie urazić Cię sobą, znaczy że nie jestem gotowa. Nie na stabilizację. Nie na dom. Nie da się ze mną normalnie funkcjonować. Duszę się. Całkowicie się w sobie zamykam. Swoje potrzeby zgniatam podeszwą buta jak niedopalonego papierosa. Siebie tak zgniatam. Próbuję wcisnąć w formę "tak powinnaś, tak by było dobrze, byłoby lepiej, gdybyś była taka" swoje rozszalałe po wszystkim "chcę, pragnę, potrzebuję". I chociaż bardzo się starałam. Naprawdę strasznie. Po to między innymi tu zostałam. Nie uda się. Nie chcę, żeby się udało. Nie chcę znowu nie być.
I skłamałam. Na 10 stopniowej skali było wtedy jakieś 15.

13.02.2014

"Prawdziwym wyzwaniem, prawdziwą trudnością jestem ja sam. Zawsze tak było. Odkąd pamiętam zawsze bałem się porażki, że kogoś zawiodę, zranię, albo zostanę zraniony. Myslałem, że jeśli będę ostrożny, skupię się na innych, nawet jeśli nie będę nic czuł, nikt mnie też nie zrani. Nie wyszło. Zamknąłem się na ból, ale też na wszystko inne. Na to co dobre i złe, aż nie zostało nic"

Cudowne tu i teraz, NN

Jakim trzeba być idiotą, żeby zapomnieć o załatwieniu leków... Jakim trzeba być debilnym kretynem. Wypalić rano ostatniego papierosa i nie móc wyjść przez cały dzień. Zamknąć się w kącie z ciszą w głowie i szumem w uszach. Powinni mnie oddać do jakiegoś ośrodka. Nie powinnam mieć możliwości kierowania sobą sama. Ludzie z genem nieobliczalności nie powinni swobodnie chodzić po świecie.
Wyjdę z psem. Po papierosy pewnie. I obawiam się, że gdzieś zniknę. Polezę na kilka godzin szukać szczęścia na pustych ulicach, pustych ławkach w parku, a najgorsze jest to, że trzymałam się cały dzień, powtarzając sobie, że byle do nocy, że wtedy się położę i nic już nie będzie miało prawa się stać, a kiedy przyszła noc, przyszły myśli, jakby jakąś obwodnicą, jakimś objazdem omijając to miejsce, gdzie w głowie robi się echo i wszystko się tak klarownie układa. Te myśli są jakby za chmurą, za ścianą, sciszone, wytłumione jak styropianem. Są to myśli jak zza owczej wełny. Łaskoczą w uszach, ale nie przynoszą nic konkretnego. Nie ma echa, tylko jakby taka maziaja, jakby rozmazać palcem świeżo namalowaną eyelinerem kreskę. I choć muszę rano wstać, to i tak wiem że się nie położę, bo w tym cholernym stanie przeszkadza wszystko. Słyszę ruchy własnych gałek ocznych, co nawet staram się za bardzo nie poruszać, nie mrugać, broń Boże kręcić szyją, całą tą za przeproszeniem głowę trzymać nieruchomo. Niby wszystko jest w porządku. Świat zmierza do celu zgodnie z planem. Tylko że nienawidzę dzisiaj. Wszystkiego. I każde dotknięcie choćby włoskiem, choćby podmuch powietrza stworzony na potrzeby wyminięcia kogoś akuratnie przechodzącego obok, może spowodować istną eksplozję z wulkanizacją. Chorobę popromienną. Wszędobylski pożar miasta, a nawet całego powiatu. Zawsze mnie zadziwia siła Królowej Matki. Zawsze czuję niepokój, kiedy wiem że się kończy.

11.02.2014

Jezu. Jestem jakimś cholernym mistrzem świata. Własnym mentorem. Królową wyłażenia z błota. Najlepszą z najlepszych w pakowaniu się w gówno i wyczołgiwaniu z niego na plecach.
Taktyka rzucania palenia trochę mnie nie wyszła. Posiadanie paczki jest gorsze od jej nie posiadania. Byłoby łatwiej, gdybym nie musiała co rano i wieczorem zapalać tego piecyka gazowego. Zero ognia, zero dymu, zero tytoniu, zero skojarzeń. Rozmachem dzisiejszego poranka zapaliłam zapałkę i wrzuciłam płonącą do pralki pełnej ciuchów. Po czym zgasiłam gołą ręką. Wśród ogólnego wrzasku pod piętnastką, zdezorientowani moim zachowaniem chłopcy - na oko starsi ode mnie - spod dwunastki zebrali się w swojej łazience wyśpiewując mi \\\"ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek\\\". Biorąc pod uwagę, że moje koty co noc ogranizują im atrakcje akustyczne w postaci upadających desek z piętrowego, niezłożonego łóżka, sypiących się książek, upadającej na gołą podłogę biżuterii, lakierów do paznokci i słoików z bardzo potrzebnymi rzeczami, kara nie była sroga. Dziwi mnie właściwie że wracając z pracy nie zastaję drzwi pomazanych wulgaryzmami. Taka byłam kiedyś spokojna, a teraz sama ze sobą nie mogę wytrzymać w jednym bloku. W dodatku wieczorami, kiedy jest mi źle, albo wyczuwam nadmiar emocji, czyli wieczorami po prostu, wkładam w uszy słuchawki i łażę po domu wykonując zwyczajowe czynności czystościowo - organizacyjne. I śpiewam. Głośno śpiewam, bo głośno leci muzyka, a wokal mam nieziemski. Jeszcze po polsku, to jakoś, po rusku też, ale biorąc się za angielskie teksty, wymierzam wszystkim najsurowszą karę. Za wszystkie grzechy świata od dzieciństwa, aż po dzień dzisiejszy.
Przypomniałaś mi stare czasy i łażę teraz rozpruta jak stara skarpeta. Dobre czasy. Tylko dawne. Wtedy mogłam przenieść Ziemię na inną orbitę, dziś ledwo tarabanię psa po schodach. Żeby chociaż nie ujadał tak tym krzywym ryjem widząc dwór...

http://www.youtube.com/watch?v=ZMUWzHfYzsE

10.02.2014

Coś mnie rozpierdala od samego środka. Drąży już długo, więc to nie roczny bilans cyklu. Ciężko nad tym zapanować. Strasznie mocno szarpie smycz. Zaczyna być widoczne.
Zakupy były miłe. Choć to rzucanie palenia... Cała byłam dzielna, ale Tof nawet Jezusa doprowadziłby do szału. Przeszliśmy się powoli przez prawie całe miasto. Goniliśmy aż od Vendo różowo spodniastą panienkę z kolorystycznym nieładem na głowie. Mijany na moście z zegarem gej wywołał uśmiech wewnątrz i na zewnątrz. To już trzeci. Trzeci jakiego widuję. Lesbijek natomiast niet. Niet i toczka. Miasto zaklajstrowane zasłoną milczenia. Miasto widmo. Biała plama na mapie kraju. Biały dym z czarnego komina.
Wolnego mam tyle, że chyba nauczę się jakiejś nowej sztuczki. Nie wiem co tym razem. Skręcę sobie nową suszarkę na pranie z miedzianego drucika, albo starego wieszaka, albo rozpierdolę ten zamek w śmietniku, żeby nie musieć szukać klucza, który i tak zacina się za każdym razem. Co za pomysł, żeby zamykać śmietniki.
Straszna się ze mnie zrobiła bestia. Dziewczynka, której nie znam, której w okolicy nie widziałam nigdy, drze się coraz głośniej domagając uwagi. Domagając wolności. Prawa do istnienia dla samej siebie we mnie. I chyba przyjdzie mi ją wypuścić z piwnicy. Pokazać słońce. Wytłumaczyć co to powietrze. Wypchnąć z okna i nauczyć latać.
Niedobór omega3. To na pewno przyczyna tych dziwnych wybroczyn umysłowych. Usmażę dziś rybę.
09.02.2014
Przepraszam, ale jesteś bajecznie piękna.
Spojrzałam na Ciebie i jedyne co wydukał mój upośledzony Twoją urodą umysł, to "o ja pierdole" - jak przystało delikatnej kobiecie. Potem było tylko gorzej. Powaliło mnie na kolana Twoje bezlitosne ciepło. Teraz głupio się uśmiecham, a jedyne co mówię w pracy, to tak łamane na nie z tym głupim uśmiechem i niewyraźną duszą. W dodatku cokolwiek powiem, nigdy nie stanowi to odpowiedzi na żadne z zadanych mi pytań...
08.02.2014

Poranek. Kawa. Papieros. Prysznic. Pies. Praca. Praca. Kotlet. Praca. Praca. Praca. Praca. Papieros. Pies. Papieros. Wanna z wodą. Mydło z siarką. Tarka do stóp. Ręcznik. Balsam. Łóżko. Kotlety. Film... Zabrakło lodów. O tak, lody to by było to. Idealne zakończenie długiego dnia. I śmietana kremówka z rozpuszczoną czekoladą...

07.02.2014

Nieprawda.
Muszę zejść z drogi sobie samej.

06.02.2014

Jesteś niezwykła. Nie wiem co powiedzieć. Jesteś zwyczajnie niesamowita.
Dzięki Tobie dziewczyno, zachowuję postawę pionową. Dzięki Tobie oddycham. Krążenie, całe to wszystko co świadczy o życiu, to dzięki Tobie. Działa. Funkcjonuje. Mogę marudzić czasami, zwłaszcza w chwilach przypływów. Mogę być zła, obrażona, pokłócona. Mogę być zraniona, a nawet stłamszona, ale szczerze, chyba nikt nie mógłby być szczęśliwszy od nas. To działa tak idealnie, tak zgranie, tak bezproblemowo, że aż chce się to wszystko zniszczyć czasami. Poczucie humoru, siła wewnętrznych argumentów, nawet te fale emocji. Kocham. Uwielbiam. Szaleję. Twoja przewrotność, szacunek do nawet leżącego na chodniku kamyka, urok, fantazja, plany... te plany na przyszłość z wątkiem biznesowym. Bezcenne. Sposób w jaki mówisz. Twoje perfumy. Nieukładające się rzęsy i brwi wiecznie każda inna. Szał we włosach. Paznokcie, które wciąż się łamią. Definicje słów, które nie istnieją. Definicje, których nie ma...
Nie mam dziś siły walczyć ze światem, ale obiecuję jutro poszaleć z odkurzaczem, ze szmatą, ze świeczkami zapachowymi, z kocim żwirem. Jutro obiecuję wstać i iść jak nakazał Pan.

06.02.2014

Mam takie dziwne wrażenie, że nie mogę sprostać wymaganiom świata. Jeśli każdy oczekuje czegoś innego, innej postawy, innych zachowań, a i ja oczekuję od siebie pewnych zasad, a najbardziej to chyba jakiejś stałości, bo rozczworzenia jaźni mam po sam czubek głowy, to robi się odrobinę dziwacznie i ciężko spiąć to wszystko w jakąkolwiek całość. O spójności już nawet nie marzę.
Pomijam milczeniem i delikatnym uśmiechem to co mnie rani. Wewnętrznie przykrywam szklanką sztorm, który szaleje z powodu cyklu i dlatego, że łatwe rzeczy robią się nagle niesamowicie trudne, a trudne rzeczy stają się czymś nie do przeskoczenia. Wszystko ostatnio pomijam uśmiechem. Dopiero wieczorem, kiedy wracam do domu, kiedy wszystko jest już ogarnięte, zwierzaki nakarmione, a ja sama ubrana już tylko w zapachy żelu pod prysznic i tego dnia użytych perfum wciąż obecnych we włosach, kładę się obok smutku czekającego już na mnie na mojej własnej poduszce i chłodzącego łóżko. Wtedy dopiero uderza mnie lawina spraw, oczekiwań, złudzeń i niespełnionych marzeń. Wtedy wyolbrzymia się całe zło, cała niewiara, cały strach i przede wszystkim to uczucie, że sama nie poradzę sobie z utrzymaniem kierunku łodzi, którą płynie więcej osób. Pada na mnie wtedy śnieg chusteczek, które pies rozszarpuje krzywym pyskiem, Hugo szatkuje wciąż nieobciętymi pazurami, a Celina przygniata łapką, po czym na wszystko wywala gruby brzuch. I dopiero kiedy udaje mi się zasnąć sciszają się dźwięki, krzyki i szlochy. Ktoś przychodzi i z reguły jest miły, jest dobry. Pozwala mi odpocząć powodując rano moralne wyrzuty sumienia, bo znowu to nie w Twoich ramionach udało mi się zasnąć.
Wszystko jest takie absurdalne.

05.02.2014

Nie pamiętam jak się z Wami obchodzić. Przestawiam się na prostą obsługę, ale wciąż szukam ukrytego dna, refleksji nad życiem w zdaniu o kanapce z pomidorem, labiryntu emocji w spojrzeniach.
Czułam że o coś chodzi. Zbyt często kręciłeś się tak blisko. Szukałeś mnie, choć czasami było to prawie niemożliwe. Wyciągałeś z najgłębszych czeluści kantorka. Trochę jak dziecko udawałeś niewzruszony sarkazm, bezczelność i chłód, a ja zupełnie jak dziecko udawałam złość, chociaż wcale nie, wręcz przeciwnie. Wręcz szalałam za postawą złośliwej obojętności. I nie martwię się, wiem że znajdziesz mnie w nowym miejscu. Przekopałbyś świat, żeby mi powiedzieć, jak bardzo mnie nienawidzisz. Uwielbiam...
Mam dziś wolny wieczór. Tylko ja i reklamówka zakupów z Kauflanda. Będę wracać przed nocą ulubionym zakamarkiem...

04.02.2014

Patrzyłam jak słońce ślizga się po czerwonym dachu Katedry, kamiennej dzwonnicy. Jak odbija się w witrażach i złoconych, wielkich wskazówkach zegara. Automatycznie odpowiadałam ludziom na ich pytania wprost z nie wiem kąd i niezmiennie myślałam o jednym. Jestem w pieprzonym niebie. Jestem naprawdę w jakimś kosmicznie pięknym miejscu. I nawet przyszło mi do głowy, że może ten Sopot co roku, to głupota. Może powinnam szukać dalej. Swoich, naprawdę tylko swoich miejsc.
A potem przyszła Marzena. Usiadła obok mnie i głosem umęczonym jakby przed chwilą skończyła orkę i siew jakiegoś większego areału, powiedziała: "dzień jak co dzień". Szalona kobieta przestała dostrzegać. Idealny błękit nieba. Kamieniczki jak z bajki. Słońce na Katedrze. Życzliwość ludzi. Równomiernie porozkładany na wszystkim czas. I wiosnę. Jedyne w Polsce miejsce z prawdziwą wiosną na zewnątrz.
Niebo. Po prostu. Jutro pewnie da mi prosto w twarz jakimś deszczem, może gradem, może gorszym słowem, a może nie wiem. Dzięki za dzisiaj Wielki Bo.

03.02.2014

"Powiem tak. Ludzie są różni. Czasami ciężko się skomunikować, a czasami można nie używać słów, bo wszyscy wszystko wiedzą. Jeśli jest trudno, to obie strony muszą wykazać całą masę dobrej woli, ponaginać swoje zasady, połamać wstyd, niepewność, wszystko. Innym wyjściem jest znalezienie łatwiejszej drogi. Można przez to stracić miłość życia, albo znaleźć prawdziwą."

"No i trzeba rozmawiać. Ciągle rozmawiać. O wszystkim. O każdym strachu, niepewności. Tylko otwierając się całkowicie, masz potem czyste sumienie, a nawet jeśli coś się skonczy i będzie Ci się wydawało, że jesteś pokonana, bo odsłoniłaś się calkowicie, to nie będzie prawda, bo nawet Ty nie znasz siebie do końca, jak więc ktoś może do końca poznać Ciebie?"

"Czasami wszystko się sypie. Wszystko. Ale to nie jest powód, żeby włazić pod kołdrę i okręcać się własnym gilem. Wstajemy i idziemy dalej. Bo jesteśmy ludźmi. Bo tak trzeba. Bo nas na to stać. Bo jesteśmy w stanie przetrwać więcej niż się nam wydaje, niż nam to mówią w telewizji."

http://www.youtube.com/watch?v=u6Zoezcq1RA

Joby Talbot

03.02.2014

Daj mi święty spokój. Nie mam czasu, ani siły na Twoje lamenty.

Bezpłciowość. To jest świetne określenie tego dnia. Kilka miłych pogaduszek, szybkie śniadanie, kilka kaw i papierosy. Twój telefon chwilę po ósmej rano i znowu wyczuwalny w głosie dystans, jakbyś dzwoniła do sympatycznej, aczkolwiek zupełnie obcej koleżanki z pracy, nie do własnej córki. Pieprzysz z tą kasą. Myślisz że nie wiem co się tam wyprawia. Wiem. Nawet gdybym była miliard kilometrów od Was, wiedziałabym wszystko, bo same się podkopujecie. Jedna wsypuje drugą. Średnia ta Wasza komunikacja i organizacja.
Tak, myślę o Was czasami, ale w głębi duszy, jest mi wszystko jedno. Ty za to mnie zawiodłaś. Tutaj powinna nastąpić jakaś... solidaryzacja, a nie nastąpiła. I myślę że fajnie mówisz czasami, bardzo budująco, ale zasad nie masz za grosz. Strona barykady jest dla Ciebie obojętna. Wiecznie w rozkroku stoisz tak, żeby przesunąć siłę ciężkości jak Ci wygodnie. Beznadziejna postawa. Sytuacja nigdy nie powinna generować zasad.
Przeszło mi wczoraj. Zasypałam się chusteczkami, dopaliłam paczkę, dałam sobie chwilę z czekoladą, sernikiem i całą resztą słodkich zapasów, a dziś popatrzyłam na tych ludzi i pomyślałam, że pierdole. Serio. Obojętnie. Już mi wszystko jedno. Nie chce mi się bawić w zamykanie, otwieranie, budowanie murów, burzenie. Jedna szprycha. Jeden chłam. Zapomnę i tak. Nie ma co się łudzić że cokolwiek zostaje we mnie na dłużej. Nic we mnie nie zostaje, a nawet jeśli coś mi mocniej przyłoży i nie będzie chciało przestać tłuc się po mojej głowie, to już wyobraźnia z fantazją zrobią z tym porządek ustawiając równo w rządku i nadając kolor odpowiedni do całości.
Kawy. Zupy. Kawałka czekolady. I ciepłej kąpieli wieczorem. Lodów orzechowych. Ciszy.

02.02.2014

Zabolało.

Co mogę pomyśleć, jeśli po trzech tygodniach... Zwłaszcza że ja po prostu nie mogłabym... Bo jesteś tak piękna, tak szalenie pociągająca, tak bardzo moja. Kurewsko byłam silna, ale czułam już pod koniec, że pękam, że wszystko się sypie, że nie utrzymam siebie dłużej na tej krótkiej smyczy. I wiem, że to nie najważniejsze, ale stanowi pięćdziesiąt procent, a ja tak strasznie powoli przekonuję się do własnej wartości.
Boże jak strasznie chciałam się gdzieś zamknąć. Jak strasznie chciałam nic nie czuć. Prosiłabym Cię znowu, ale to tak upokarzające, więc pozwoliłam sobie popękać. Pozwoliłam, bo czułam że Cię zmuszam, bo nie wykonalaś żadnego ruchu, bo nic nie mówiłaś, bo wciąż pytałaś co myślę, a ja byłam w miejscu tak czarnym, że nigdy byś nie zrozumiała, nigdy nie chciałabyś tego zobaczyć.
Brzydzę się sobą. Tak strasznie się brzydzę.

Miła, dobra, opiekuńcza nawet, ale nie... nie aż tak, nie tak mocno, że nie da się oddychać, nie tak, że wszystko w środku boli, nie do tego stopnia.

W dodatku to mnie wcale nie chce puścić. Wcale nie chce minąć. Demoluje od środka samo centrum wszystkich uczuć. Niszczy każdy inny gest, który powinien dać mi radość na dłużej. I nie mogę na siebie patrzeć. Mam ochotę zrobić ze sobą same złe rzeczy. Dużo i mocno.

31.01.2014

Patrzyłam na Was dyskretnie. Stałaś z tyłu i nie mogłaś opanować zażenowanego uśmiechu. On wybierał. Policzki prawie eksplodowały mu żywym ogniem. Policzki i uszy. Był poważny. Nie mam pojęcia po ile lat mieliście. Mam wrażenie że on mógłby trafić za Ciebie za kratki. Nie chciałam się uśmiechać. Słowo. Pozwoliłam sobie na to dopiero, kiedy chwycił za klamkę i przepuszczał Cię w wyjściowych drzwiach. Pierwsza miłość? Pierwszy raz? Te prezerwatywy kosztowały Was więcej emocji niż powinny. Szkoda.
Chciało mi się dzisiaj wszystko. Rozchodzona poranną gonitwą po urzędach, miałam ochotę poprzestawiać góry. Było niesamowicie. Niesamowicie przyjemnie. Wasze uśmiechy. Wasze żarty. Pierwsza od miesięcy ustna umowa z Panem z kiosku. Jasne, że rzucam. Jak zawsze. Za dwadzieścia dziewięć lat. Ale obiecuję do tego czasu mieszać z owocową herbatą. Mniej szkodliwe i bardziej ekonomiczne. Tylko muszę sprawdzić najtańszą w Biedronce. Przyjemnie było dzisiaj być kobietą. Szminki, podkłady, lakiery, cały ten gównatus rozmazany na mnie jak na szalonym, kolorowym próbniku. I Ty. Twoje oczy nie dające mi odczuć żadnych uwag. Twój delikatny uśmiech. Strasznie to lubię. Uspokajają mnie. Pozwalają mi być sobą.
Nie wkurzam się. Wcale nie. Lećcie do tego Egiptu. Spoko, nie trzeba dzwonić. "Jestem oazą spokoju. Pierdolonym kurwa, zajebiście wyluzowanym kwiatem na tafli jeziora. Prawdę mówiąc, jestem wyluzowana jak wagon pełen pierdolonych medytujących tybetańskich mnichów.." I nic mi nie trzeba. Jestem w formie. Oczywiście nawiedzają mnie zjawy, duchy, widma przeszłości. Czymś ta czaszka musi się wypełniać. Mogłabym Wam nawet opowiedzieć z kim spędziłam dzisiejszą noc, ale niech tam, idźcie w pokoju, daruję Wam swoje dziwne treści.
Pewne jest tylko jedno. Jutro znowu Cię zobaczę...

31.01.2014

http://www.youtube.com/watch?v=rEXhAMtbaec

30.01.2014

"Palę trawę od jedenastego roku życia, jak mam to kurwa zapamiętać"

Huligani, 2013

Czas zapytać rodzicielkę, czy przypadkiem nie przypalała kiedy siedziałam zamknięta w ciemnej macicy. Może to jest sedno. Struktury mojej pamięci. Powód porozrzucanych po domu, doszczętnie zapisanych karteczek z przypomnieniami.

No. Fantastycznie. Tylko ja i zielony glut. Razem cały dzień.

29.01.2014

Nie krzyknęłam ani razu patrząc na zgliszcza pohuraganowej nocy. Kępa beżowej, miękkiej trawy z zamarzniętych bagien łaskotała włoskami wnętrze mojej dłoni, choć przez chwilę, dość niemrawa, świeżo właśnie przebudzona, nie wiedziałam tak do końca co to jest. Zasnęłam późno słuchając długo i uważnie tonu Twojego głosu. Dźwięków poszczególnych głosek. Mruczenia, bo mruczysz pod nosem, kiedy zamykają Ci się oczy. Uśmiecham się wtedy do poduszki próbując odgadnąć Twoje myśli, zaklęte w tych bezkształtnych słowach. Eliminowałam powoli koty oraz psa. Poznałabym je po sierści, po uszach, cieple i ogonach. Trawa to ostatnie na co wpadłabym w tej zgadywance. Wywleczone siedzenie kierowcy z autka na komodzie. Wymemłane i wyplute, pokiereszowane ostrym zębem, a kto takie zęby w tym domu ma, to już ja najlepiej wiem. Nie mówiłam nic. Kawa świdrowała mi marzenia, pragnienia i chęci. Zapomniałam że łóżko jest wysokie i pewnie polizałabym podłogę, gdybym nie postanowiła wreszcie uchylić powieki. Jednej. Druga wciąż ukrywała ten obrazek. Mnie. Wtulonej tak mocno. Z nosem przy Twojej szyi.
Slalomem wyminęłam parujący w przedpokoju prezent. Dziękuję Tof, zaliczmy to na poczet dnia matki, albo imienin, rzuciłam już z kuchni bawiąc się wrzątkiem w niezawodnym od lat Tefalu. Oczy otworzyły się dopiero na wyraźny znak z przewodu słuchowego, że odkręcane będzie mleko. Z mlekiem nie ma żartów. Proporcje muszą być idealne.
Bardzo obojętnie podeszłam do zmian. Nie przejęłam się czasem uciekającym jeszcze szybciej niż w Warszawie. Choć spóźnienie nie wchodziło w grę, robiłam wszystko w swoim tempie. Dopiero opuszczając blok zachciało mi się papierosa. Kilku na raz. Całej paczki. Całej zgrzewki. Wszystko będzie nowe. Nowy czas. Nowa organizacja. Nowe miejsce. Nowi ludzie. Nowy świat wokół i nawet ja trochę jakby znowu z metką, wprost z fabryki, wprost z pędzącej taśmy.
Zmiany są dobre, nawet jeśli są złe. Są dobre, nawet jeśli powodują trudne sytuacje. Każda z nich rozwija. Każda z nich dokądś prowadzi, a iść jest zawsze lepiej, niż gnuśnieć na tyłku z głową zawieszoną w chmurach.
Sernik, lody orzechowe i sen. Siły po dziś zostało mi już tylko na ten spacer z psem. Jutro znowu wszystko będzie inne.

28.01.2014

No chyba żart.
Sowy nie dają mi spać. Piszczą za oknem zdrapując lód z balkonowej barierki. Pewnie wyżerają nasiona traw z zamarzniętej w doniczkach ziemi, kiedy tylko zasypiam.
To nie jest trudne słowo. Powinnam usłyszeć je już wczoraj. Powinnam dostać je na piśmie jeszcze dziś. Wymagam, bo Ty wymagasz, bo świat wymaga. Trudność tej sytuacji polega na tym, że ja się nie godzę na Twój brak wyobraźni, a Ty się nie godzisz na mój zabarwiony emocjami perfekcjonizm w relacjach. Dla Ciebie wszystko jest za mocno, a dla mnie wszystko jest za sucho.
Na szczęście sernik wyszedł idealny. Wysłałabym Ci zdjęcie gdybyś nie leżała teraz gdzieś półmartwa pod stołem. Powiedziałabym coś, ale znowu uznasz że jestem brutalna. Tak mnie rozczula to słowo "Nienawidzę".
Zafascynowałaś mnie tym czerwonym krzyżykiem. Kiedyś ilość była dla Ciebie ważniejsza niż jakość. Jak niesamowicie musiałaś się zmienić. Ukrywasz swój świat. Ukrywasz uczucia. Nie myśl że mnie nie obchodzi, wciąz obserwuję co czytasz i czego słuchasz, a już najbardziej jak to na Ciebie wpływa. Jestem z Ciebie taka dumna... Tak bardzo zawsze chciałam, żebyś się rozwijała.
Coś było w tym dniu. Coś niezwykłego...

27.01.2014

Emocjonalnie jestem teraz katastrofą ekologiczną. Zgniecionym na miazgę śmieciem nie wartym kopnięcia wprost w objęcia kratki ściekowej przy krawężniku.
Kontakt z Tobą stał się bolesny. Nie byłam na to gotowa.
Stawanie na własne nogi najłatwiejsze jest właśnie wtedy, kiedy leżąc na mokrym i zimnym chodniku, ktoś wymierza Ci policzek. Wtedy właśnie dostrzega się siebie. I tylko siebie. I przestaje się wierzyć, przestaje się liczyć, przestaje się czuć. Po prostu się wstaje, żeby wszystkim pokazać, że mogą kopać do woli, mogą uderzać, mogą wszystko.
Ludzie bez duszy, bez sumienia, z umiejętnością zmiażdżenia własnych uczuć w jednej chwili, naprawdę potrafią dokonać rzeczy, o jakich reszta świata może tylko marzyć.
Może nie ma we mnie światła. Może nie. Nikt jednak nie zna mnie na tyle, żeby wiedzieć co musiałam znieść, jak czasami musiałam przetrwać, z czego się podnieść. Jak bardzo nie przerażają mnie gwałty, pobicia, rozboje, głód, odmrożenia, noże, broń palna i ból. Rozstraja, owszem. Czasami zmusza do strachu, a jednocześnie tak mocno zaciska wszystkie mięśnie, wiecznie gotowe do ataku, stroszy włoski na rękach, spłyca oddech, każe bezszelestnie poruszać się tuż przy powierzchni Ziemi. I jednocześnie gasi uczucia, gasi emocje. Wypuszcza w świat niewyobrażalny pokład żywej obojętności.

http://www.youtube.com/watch?v=yTN9jn8_FZ0

26.01.2014

Egipt. I co Ty na to?
Jak na lato... Jak na pieprzone lato ja na to.
Może to dobrze, że masz jakieś skrupuły. Może to i dobrze. Może ja się nie znam. Może ok., ale... czy to nie przegięcie? Czy one nie przeginają? Czy nie myślisz poważnie o zrujnowaniu sobie życia, kiedy one zabawiają się w najlepsze? Czy nie przeżywasz traumy wymieszanej z tragedią? Czy nie zapalasz się na śmierć? Czy nie żyjesz na skraju, kiedy one wydają kwoty, za które przeżyłabyś pół roku? Czy naprawdę nie są Ci nic winne? Czy poświęcenie im czasu, w którym realnie mogłaś się tu ustawić nie jest warte więcej niż wzięłaś?
Wyciszam to maksymalnie, ale kiedy zakładasz te buty i chodzisz w nich godzinami przystosowując własne nogi, martwię się. Martwię się że to zrobisz. Że naprawdę o tym myślisz. I wiem że jesteś najlepsza, że kto jeśli nie Ty, że wszystko potrafisz zamieść pod dywan, że potrafisz tak niewiarygodnie zmieniać prawdę w fantazję i odwrotnie, ale czy... Co może się stać jeśli będzie nas jeszcze więcej. Jak ogarniesz kolejną dziewczynę. Taką w dodatku. Jak ona wpłynie na resztę. Zamkniesz ją w osobnym pokoju? Odizolujesz? Myślisz że potrafisz tak... mocno? Że aż taką masz siłę i władzę? Myślisz że wyszkoliłaś się przez te lata na tyle dobrze? Na tyle brutalnie?
Zabierz mnie do Katedry. Jutro, kiedy nie będzie ludzi. A dziś zabierz mnie nad jezioro. Ucieknij mnie na chwilę, żebym mogła myśleć przejrzyściej.

25.01.2014

Nie wtrącaj się. Błagam, tylko w nic się nie wtrącaj. Chodźmy stąd. Daj rączkę. Zaprowadzę Cię tam, gdzieś na trawkę, tam sobie usiądziesz, przeczekasz te zime i całą resztę. Jezu. Skończyły się papierosy. Boże. Matko. Nie, spokojnie. Nie panikujmy. Tylko nie panikujmy. Przeczekasz kilka dni pod kocem. Zastanowisz się co dalej. Tak. Dobrze jest mieć plan. Dobrze jest mieć plan...

24.01.2014

Mówiłam Ci już, że nie wolno Ci nic mówić, bo wszystko obraca się przeciwko Tobie?
Zdania twierdzące. Moje myśli wypowiedziane w sposób deklaratywny, zanim sama zdążyłam je sobie pomyśleć.
Potrafisz obudzić w sobie tego potwora, który zmiecie emocje i w ciszy, bez konsultacji, bez niczyjego udziału podejmie wszystkie decyzje? To Cię będzie kosztowało wszystkie Twoje relacje. Wszystkie Twoje uczucia, które wrócą, lub nie, nigdy nie ma pewności. To Cię będzie kosztowało bardzo dużo. Pamiętasz jeszcze ten stan? Kiedy nie ma zupełnie nic i nie masz pewności kiedy i czy w ogóle cokolwiek się pojawi? Białe plamy. Ciągle te białe plamy...

http://www.youtube.com/watch?v=ZA-je1_Ejq0&list=RDZA-je1_Ejq0

24.01.2014

Życie człowieka dorosłego jest jednak strasznie chujowe.

Bardzo fajnie, że można realizować marzenia, że można realizować siebie. Fantastycznie, że można pojechać i zamieszkać gdzie się chce, że nie trzeba odrabiać lekcji, a obiad wybiera się samodzielnie. Cudownie wręcz, że można o sobie decydować. Tylko te konsekwencje potem. To użeranie się. Latanie po urzędach w najprostszej sprawie. Kłopoty. Odmowy. Gotowanie wciąż tych samych ziemniaków z jajkiem, bo po od ośmiu do dwunastu godzinach pracy nie ma się siły na ambitne podejście do tematu obiadu. Brak pieniędzy. Brak perspektyw. Ciągłe odkładanie planów, które powinny stanowić sens istnienia...
A kiedy mówisz coś prosto z serca, coś co może czasami wyrwie Ci się przypadkiem, w głowie snując już projekt z listą rzeczy na sprzedaż na czele, nikt Ci tego nie doceni. Nikt Ci w nic nie uwierzy. I znowu się cofniesz. I będziesz się wciąż cofać. Wreszcie we wszystkim. Pieprzniesz o stół swoimi uczuciami, wyjdziesz, trzaśniesz drzwiami i nie wrócisz nigdy, decydując o samotności, o ciszy.
I chociaż mogłabym dać z siebie dużo więcej, to siadam na ośnieżonej ławce w samym środku miasta, przypominam sobie wszystkie słowa, zwłaszcza te o braku inicjatywy, o tym, że coś nie wyszło ode mnie, chociaż wyszło już nie raz i mówię sobie, Boże, boję się. Boję się znowu wszystko poświęcić. Założyć klapki na oczy, bo zawsze tak się dzieje, kiedy zaczynasz się koncentrować na obranym celu. Boję się, kiedy mnie nie słyszysz. Boję się, kiedy mnie nie doceniasz. Boję się, kiedy chociaż raz na jakiś czas nie powiesz, że widzisz, że ja też się łamię, że dla mnie to też jakieś wyrzeczenia, też parcie do przodu wbrew własnym obawom. Też przecież byłam raniona nie raz. Nie raz przecież we mnie uderzono. Nic nie było łatwe. Nigdy. I dostrzegam trudność w Tobie, w rodzinie, a jednak się otwieram, chociaż wiem że znowu czeka mnie masa nieprzyjemnych doznań. I ciągle ja. Ciągle moja inicjatywa. Moje działania. Moje dążenia. Moje próby zaskakiwania. Znowu ja w pierwszej linii. Znowu za mało.
Nikt, kto nie chce mnie zobaczyć, nie zobaczy mnie. Nikt, kto nie chce mnie docenić, nie doceni. I nikt, kto raz na jakiś czas nie powie że docenia, nie da mi sygnału, że ma sens to co się we mnie dzieje, że to nie jest pakowanie się w ogień, że to nie jest przeszkoda większa, niż jestem w stanie przeskoczyć.
Małe miejsce dla siebie, tak naprawdę tylko moje, żeby nigdy nikt nie mógł mi go zabrać. Praca, nawet za najniższą krajową. Dzieci. Gdybym urodziła się trzydzieści lat wcześniej, miałabym to zapewnione jak tlen, ale urodziłam się trzydzieści lat później i od trzydziestu lat nie mogę zrealizować niczego z listy trzech swoich marzeń.

23.01.2014

... i ja jej tłumaczę, że chyba nie miesza się z olejem, bo nie chce rosnąć, a ona mi wpiera, że wszystko co zawiera drożdże, zwłaszcza w połączeniu z cukrem i ciepłym mlekiem rośnie. nie rośnie, właśnie że nie i według mnie to przez konszachty z zimną kremówką, a wszystko to razem pachnie mi zakalcem, ale nie mówię co myślę, bo ona już zaczyna temat zupełnie z dupy, temat od zupełnie innej strony, o dzieciach.
optymizm wisi w powietrzu, a ja, żeby przypadkiem nie przyzwyczaić się, nie uwierzyć w niego naprawdę, albo nie przyjąć za oczywistą kolej rzeczy, staram się zdusić wszelkie dobro w zarodku. ludzie bez przerwy ubolewający nad swoim losem są tak beznadziejni. ja jestem tak beznadziejna. Pani Odważna boi się z uśmiechem spojrzeć w stronę słońca. boi się własnego cienia. tęczy po deszczu. trawy poruszanej wiatrem.
znalazłam kaczki. te czarno-białe, które mi przysłałaś w prezencie zupełnie bez okazji. pamiętam jak potrafiłyśmy rozmawiać kiedyś. jaka byłaś stanowcza w poglądach, a ja tym zaskoczona, przestraszona nawet, że ktoś mi się stawia, że ktoś ma swoje zdanie w każdej sprawie. uwielbiałam kiedy paliłaś wiśniowy tytoń na balkonie nocą. nie wiem co ma w sobie ten tytoń, że nocą zawsze tak zbliża ludzi, tak wżera się w pamięć, tak miłe przywołuje wspomnienia po latach. nawet nie wiesz ile razy mi Ciebie brakowało. nawet nie wiesz jak wciąż o Tobie pamiętam, wciąż myślę, chociaż wiem dobrze że jesteśmy teraz jak ogień i woda, a szansa na nasze porozumienie jest nikła jak wyzerowanie długu publicznego.

23.01.2014

http://www.youtube.com/watch?v=58McBf4tiQ0

Niewiele rozumiesz, a we mnie jest zwyczajne przerażenie. Zwyczajna niepewność. Wszystko czego nie powinno być. Zasady, których nie powinnam mieć. Wstyd, którego nie powinnam odczuwać. Bariery. Mury. Wiara, że jeśli kiedykolwiek uklęknę znów przed tym uczuciem, poddam się, pozwolę sobie na oddanie, pozwolę się sobą zaopiekować, to najpewniej umrę, bo ludzie odchodzą, bo prędzej czy później wszyscy odchodzą.

22.01.2014

i wreszcie ktoś mi to powiedział. Najzwyczajniej na świecie i najprawdziwiej. Nie uderzaj w siebie. Jedno zdanie otwierające moje zamknięte na mnie samą oczy.

Zmiękłam. Straszliwie zmiękłam. Świat może wejść mi na głowę i zrobić gniazdo w moich włosach. Można mi deptać po stopach. Można na żywca wyrywać paznokcie. Nie czuję nic, tak strasznie wyprał mnie czas. Ludzie. Wydarzenia. Sytuacje.

Sernik. Potrzebuję zjeść sernik. Z toffi i lodami.

21.01.2014

http://www.youtube.com/watch?v=NdP9sMZstME

Winter is coming...

21.01.2014

Sporo palę. Dym usprawnia mi myślenie. Zastanawiałam się. Przecież ona jest. Przecież stale przy mnie jesteś. Zaprzeczanie temu jest kłamstwem wobec samej siebie. Jesteś tu edka. Jesteś moją emocją, moim nieprzewidywalnym gestem, słowem wyrwanym z głębi serca. Powinnaś móc wrócić na swoje miejsce, tam, gdzie się narodziłaś i tam, gdzie wszystko zmieniłaś, gdzie przecięłaś drogę mojego życia i zmusiłaś do tworzenia nowej ścieżki.
Nie ma jeszcze drugiej, ale coś już głośno śpiewa za oknem. Jakim cudem wstają tak wcześnie w takie zimno. I mam ochotę iść na spacer. Zabrać psa i wyjść. Posłuchać tego bez udziału okiennych szyb. Bez udziału spływających po tych szybach kropli brudnej wody.
Zobaczyłam Klarę i wiedziałam już że nie dam rady. Złamałam zasadę czerwonego krzyżyka, bo mogłam ją złamać, ustalałam ją dla siebie. Użyłam go, po czym przywróciłam Cię do życia w tym konkretnym miejscu. Jej słowa. Jej bezgraniczna inteligencja. Jej humor tryskający z każdego przecinka. Nie tylko jej zresztą. Czy nie tego potrzebuję teraz? Oderwania głowy od codziennych spraw?
Katedra. Jutro.

19.01.2014

Słowem można wszystko zmienić. Wszystko zepsuć. Wszystko naprawić. Stworzyć coś na nowo. Na nowo obudzić. Zgasić. Wszystko można zdziałać słowem. Czasami tylko jednym.
A ja stanowczo za dużo mówię. Powinnam może przejść na wersje papierowe i chować je do szufladki w pomarańczowym stoliku. Tutaj natomiast ładnie się uśmiechać i wyglądać zawsze kwitnąco, jak przystało porządnemu dziewczęciu pod trzydziestkę.
W różowej koszuli. W oknie. Z łokciami na parapecie. I twarzą ukrytą w dłoniach.
I tak, wiem. Pozwoliłam znowu rozszaleć się emocjom...

19.01.2014

Nie bardzo mogę zachować spokój i rozwagę w zaistniałej sytuacji. Trochę szaleję pod naciskiem kurczącej się gotówki i dopiero ich głodne spojrzenia przypominają mi na czym naprawdę nie mogę oszczędzać. Wierzę że jeszcze tylko chwila i jakoś się to wszystko wyrówna, unormuje, stanie prostsze, ale zanim... muszę myśleć o tym jednym, muszę szaleć. Nie wierzę że ktoś zachowałby się inaczej i to żadna kwestia siły.
Dlatego może nie bardzo można się ze mną dogadać. Dlatego może się zamykam, bo myśli, którymi urozmaicam sobie przerwy w tym szaleństwie, to myśli z rodzaju tych najgorszych, to wspomnienia najbardziej przykrych dla mnie chwil. B mówi, że mogę je ukierunkować tak jak chcę, ale to nie do końca prawda i myślę że nie zrozumie tego nikt, kto nie był w mojej sytuacji chociaż raz.
Wiele ogarniam tu jednocześnie. W moim centrum dowodzenia kieruję Nysą i kontroluję Warszawę, staram się być obecna również u Ciebie. Odwiedzam Poznań upewniając się że wszystko jest ok i rozmawiam z Wołominem, który ostatnio bardziej to mnie utrzymuje na powierzchni niż odwrotnie. Myślami wciąż buszuję w Niemczech, bo dzieją się tam rzeczy absurdem zbliżone do mojego własnego życia. Przez chwilę byłam w Płocku i w Norwegii. Codziennie bywam w Grodzisku. Ludzie. Potrzebujemy siebie nawzajem...
Ptaki nie mogą zasnąć. Nigdzie chyba, w żadnym innym miejscu nie śpiewały całą noc, nawet w Mrozach. Mgła, a raczej dym delikatnie opada, a ja zastanawiam się o której wstanę jutro i czy zaskoczę siebie równie mocno jak dziś. Oby nie, bo boli mnie potem głowa i mam wyrzuty sumienia z powodu psa.
Uspokaja mnie Internetowa cisza. Brak słów jest dla mnie niezwykle kojący. Blogi, ktorych nie powinnam widzieć, a jednak widziałam, targały moimi emocjami silniej niż chciałam. Wreszcie odpoczywam.
Nie staram się konkurować z czymkolwiek. Czasami uszczypnie mnie Twoja reakcja na ludzi, z których wyglądem, złośliwością, inteligencją ani poczuciem humoru chwilowo nie mogę się równać, ale też tak bardzo nie mam siły się tym przejmować, że poddaję się na całej linii. Odpuszczam, bo muszę, bo moja forma wróci, kiedy odpocznę od największych zmartwień. Za jakiś czas.

17.01.2014

...czy ktoś się kocha w Twoich włosach tak jak kiedyś ja? Czy ktoś tak dobrze pamięta ich zapach? Czy ktoś się topi w Twoich oczach? Czy komuś tak strasznie na Tobie zależy? Czy ktoś przechodzi sam siebie, żeby o Ciebie dbać? Czy ktoś przy Tobie jest w każdej chwili, każdą swoją częścią, każdą myślą? Czy ktoś tak za Tobą szaleje? Czy ktoś Cię kocha mimo wszystkich wad? Czy ktoś Cię kocha tak jak kiedyś ja? Bezgranicznie. Pomimo wszelkich różnic. Bez względu na cierpienie?

Wszystkiego najlepszego. I mam nadzieję że tak...

15.01.2014

Garść różności z ulubionego forum:

Dział POLITYKA:

"Dzień z życia Polaka : Wstaje rano, włącza japońskie radyjko, zakłada amerykańskie spodnie, wietnamski podkoszulek i chińskie tenisówki, po czym z holenderskiej lodówki wyciąga niemieckie piwo. Siada przed koreańskim komputerem i w amerykańskim banku i zleca przelewy za internetowe zakupy w Anglii, po czym wsiada do czeskiego samochodu i jedzie do francuskiego hipermarketu na zakupy. Po uzupełnieniu żarcia w hiszpańskie owoce, belgijski ser i greckie wino wraca do domu. Gotuje obiad na rosyjskim gazie . Na koniec siada na włoskiej kanapie pijąc kolumbijską kawe słodzoną ukraińskim cukrem i... szuka pracy w niemieckiej gazecie - znowu nie ma! Zastanawia się, dlaczego w Polsce nie ma pracy i a jak jest to za 1200??? Gdyby Irlandczyk, Grek czy Niemiec zarabiał 1500 Euro i 5.50 Euro wydawał na litr paliwa, 20 Euro na kino i 250 Euro na średniej klasy buty, 5 tys. Euro za metr kw. mieszkania i 60 tys. Euro za średniej klasy nowy samochód, to na ulicach panowałaby regularna, krwawa wojna! Polska płaca minimalna 334 Euro, minimalna płaca w Irlandii 1462 przy zbliżonych kosztach życia. Polacy to najgłupszy naród na świecie , od zawsze okradany i poniżany, i nawet nie zdający sobie z tego sprawy (vide wyniki wyborów). A teraz jeszcze będziemy się dokładać do wymienionych wyżej państw. Bo nas stać a oni mają mityczny kryzys. To co jest w Polsce to nawet nie można nazwać kryzysem, to jest od zawsze dno i dwa metry mułu!!! Polak jest tanim wyrobnikiem UE, a Polska rynkiem zbytu dla towarów drugiej i trzeciej kategorii po cenach wyższych niż w UE !! LUDZIE OTWÓRZCIE OCZY Gdybym był okupantem i chciał zniszczyć naród to wyganiałbym młodych ,mądrych ludzi zagranicę za chlebem na emigrację, podnosiłbym podatki i wprowadzałbym nowe, dawał podwyżki i kolejne przywileje resortom siłowym, stawiałbym 500 nowych radarów, wzmacniałbym inwigilację obywateli, likwidowałbym państwowe szkolnictwo i służbę zdrowia oraz ograniczałbym do nich dostęp, oddałbym banki, media i handel obcym i wrogom Polski, wyśmiewałbym ich wartości i religię, skłócałbym młodych ze starszymi ,aby przez odwróconą hipotekę przejąć za bezcen ich mieszkania i domy, zachęcałbym ich kobiety do feminizmu ,prostytucji i aborcji ,aby nie nadawały się na dobre matki i żony, zadłużałbym ich bezpośrednio oraz pośrednio przez państwo i gminy, aby nie mogli się temu sprzeciwiać, likwidowałbym ich przemysł ,a w zamian budowałbym ogromne stadiony na kredyt, aby przynosiły straty, dopuszczałbym do sejmu złodziei i degeneratów, itd. Obejrzyj się wokoło!!!!!!"dla państwa najtańsza jest rodzina bez dzieci" - Donald T."

Dział KONTROWERSYJNE TEMATY:

"-Kim jesteśmy?
-Kobietami!
-Czego chcemy?
-Nie wiemy!
-Kiedy chcemy to dostać?
-Natychmiast! "


Pamiętam audycję radiową z tego roku, m.in. z Wojtkiem Mannem, w Dzień Kobiet. Prowadzący zapytały go, co by robił, gdyby był kobietą.

Odpowiedź brzmiała:

"siedziałbym całymi dniami w domu i bawiłbym się swoimi piersiami"


15.01.2014

10:46 - 12:43
http://www.youtube.com/watch?v=54pVWtS0aMw

Ja pierdole. Ok. Kiepsko to wygląda. Jak zakażenie gronkowcem. Jak stopa cukrzycowa. Jak gangrena tudzież jad kiełbasiany, ale rozwalił mnie ten skecz. Tak bardzo mnie rozłożył na łopatki, że wszystkie te niby wrzody mi zwariowały i z miejsca wstałam na nogi. Z bólem to z bólem, ale do przodu.

15.01.2014

Nie. Nie zostawia się ludzi. Nie zostawia się kogoś tak bez słowa. Nie przestaje się pamiętać. Nie przestaje się kontrolować sytuacji. Nie po tym jak się tego kogoś zmusiło do opuszczenia domu. Nie odtrąca się własnych dzieci. Nie odwraca się od rodziny. Nie robi się tego wszystkiego co obie robicie teraz. Nie powiem Wam słowa, bo za dużo dumy się we mnie obudziło, ale dostałyście ode mnie wszystko. Absolutnie wszystko. Większość za Waszymi plecami. Nigdy nie musiałyście prosić. Nigdy. Nigdy bym Wam na to nie pozwoliła.
Ludzie są tak strasznie niesamowici w swoim bezmyślnym okrucieństwie. Są tak strasznie zapatrzeni w siebie. Tak łatwo im przenosić uczucia. Zapominać dla spokoju własnych emocji i myśli.
Łatwo jest mieć czyjeś łzy i czyjąś krew na własnym sumieniu. Nie zawsze można za to przeprosić. Nie zawsze można to wynagrodzić. Zwłaszcza kiedy ktoś decyduje się zniknąć na amen i nie ma już nic, co można zrobić. Nie da się wtedy niczego cofnąć. Niczego naprawić. Nie da się przeprosić granitowej płyty...
Chyba przestałam wierzyć w czyjąkolwiek obecność.

13.01.2014

Ta. Wrzody. Na pewno. Chyba że już pękające.
Co ja tu robię na Boga. Co ja tu w jasną kurwę robię.

13.01.2014

Wszystko mnie boli, ale to nic. Nie mogę spać, ale to też nic. Oddałam całą swoją kasę na okup za mieszkanie, ale ok. To co martwi mnie najbardziej to te dziwne obrazy. Jakieś wspomnienia z czasów, kiedy było najgorzej. Z czasów kiedy z oszczędności przestałam jeść i z czasów kiedy przez chwilę nie bardzo miałam gdzie spać. I martwi mnie, że zatrzymuję się na ogłoszeniach o naborze do nyskiego burdelu. Jedynego chyba w tym mieście. Ty byś się wcale nie zdziwiła Żmijko, prawda? Cała ja. Wywłoka w pełnej okazałości.
Muszę palić. Zagryzam się bez papierosów. Ciągle myślę o nożach. Wolę zrezygnować ze wszystkiego innego, ale na tym nie mogę oszczędzać. Nawet jeśli to rak, to co mnie tak boli w plecach i pod żebrami. Nawet jeśli to osteoporoza.
I co teraz... Co by tu wywlec z czeluści swojej głowy. Jaki genialny pomysł. Jaki plan.

11.01.2014

Sheridan byłby wstrząśnięty.

Oprócz tego że po raz kolejny przespałam poranek babrając się pół nocy w psich wnętrznościach, przyszło mi dziś do głowy, żeby sprawdzić pewne bardzo istotne dla kilku urzędów daty związane z moim sprawnym funkcjonowaniem w społeczeństwie i okazało się, że fantastyczna głowa ułożyła sobie świat według własnych prawideł. Teraz spalając cały tytoń świata i zapijając się na śmierć kawą, zastanawiam się jak odkręcić bałagan, który sama zrobiłam. Wiedziałam. Czułam, że coś jest nie tak. Nie wiedziałam tylko co. W tym stanie ogólnego rozkładu nie poprowadziłabym dziecka za rączkę przez pasy, a chcę się brać za poważne interesy...

10.01.2014

Pies chciał iść, więc poszliśmy wcześniej. Kilka słów zamienionych z przypadkowo spotkanym właścicielem jakiegoś przypadkowego psa odrobinę poprawiło mi humor. Dałam psu kilka minut więcej, kilka dodatkowych kroków, chodnik, trawnik, uliczka. Szpaler ekskluzywnych samochodów. Ładne wnętrza podpatrzone przez rozświetlone okna. Gdzie pracują ci wszyscy ludzie i jakim cudem stać ich na tak wiele? I pomyślałam że może... że może zamiast szukać pracy za najniższą krajową mogłabym spróbować... mogłabym naprawdę sięgnąć po więcej...

10.01.2014

Cicho, ciemno, zimno...

Chciałabym tłumaczyć sobie, że to tylko zmęczenie i choroba, ale chyba wcale nie. Może jeszcze wciąż palący żal, może wciąż ta niesprawiedliwość, wciąż coś. Stanowczo mi źle. Stanowczo chciałabym odsunąć się daleko, znowu ukryć w kołdrze, wyrzucić telefon, przestać odbierać pocztę, zrzucić odpowiedzialność za swoje istnienie, za swoje wybory, za swoje życie i za ich życie przy mnie, tak przy okazji.
Zamykam się. Oddalam. Wiruje mi w głowie tak wiele myśli, że nie potrafię ich już nazywać. Nie chcę o nich mówić. To nawet nie skutek martwienia się, tylko strach w bardzo czystej postaci. Jeśli już pomagają mi słowa, to tylko moje własne. Te, które rozbijają mi się w głowie o ściany, odbijając od sufitów uderzają w podłogi. Klarują moje wizje. Droga do działania wydaje mi się prostsza, kiedy opowiadam sobie o niej kilka razy dziennie.
Chodziło mi o to, że nigdy nie dostałam niczego za darmo. Bez względu na to, czy to ludzie, czy los, decydowali się coś mi dać, zawsze było to przypieczętowane moją pracą, zwrotem, wymianą. Jeśli dostawałam pieniądze, zwracałam je potrójnie płacąc rachunki, opłacając czynsz, robiąc zakupy. Nigdy za darmo. I nigdy nie prosiłam o nic. Od dziecka. Zawsze mówiłam, że nic, jeśli zostałam zapytana czy czegoś chcę. Wiedziałam i tak że nas nie stać, a kiedy było nas stać przez chwilę, zawsze wiedziałam że to minie, a ja przyzwyczajona do dostawania będę słabsza, będę łatwiejsza do złamania dla świata potrzeb, pragnień... Nie ćpałam, nie piłam i nie paliłam nigdy, bo sprawiłabym problemy, bo połamani ludzie nie podają sobie ręki, bo wszyscy wpadliby w jedno bagno, bo w pewnych sytuacjach bagno wciąga na zawsze i to były takie właśnie sytuacje. I teraz rozpaczliwie chciałabym, żeby ktoś zajął się mną tak doszczętnie. Żeby ktoś zalał mnie bezinteresownym ciepłem, dobrocią, łagodnością, wyrozumiałością, empatią najgłębszą jaka istnieje... I szczerze, to nie jestem gotowa na pracę nad uczuciami i emocjami. Nie jestem gotowa na docieranie. To wymaga mnóstwa energii...
Chciałabym odpocząć, tymczasem muszę sobie poradzić, co wyklucza całkowicie miarowe tętno i swobodny przepływ powietrza w układzie oddechowym...


"Powstaje mur. Umysł zrobi wszystko, aby się obronić. Umysł jest nieprawdopodobnie wytrzymały. Potrafi budować skomplikowane fantazje, by obronić nas przed rzeczywistością i uodpornić na prawdę. Im bardziej nieprzyjemna prawda, tym silniejsza fantazja. Z drugiej strony fantazja może okazać się prawdziwsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać"

Dom Obłąkanych Dusz Sanitarium, 2013r.

06.01.2014

Strasznie będę tęsknić. Wkomponowałaś się w ten dom, w tą codzienność, w to życie, we mnie. Odnalazłaś się tak dobrze w całym bałaganie tego co się tutaj dzieje. I przywykłam że jesteś. Pokochałam to. Pomyślałam, że to może być właśnie to. Że dzieci, że zwierzaki, że właśnie tak, że dom, okiennice, czerwona cegła, może koza, czy koń, że to jest to, czego chcę. I że pasuje Ci to, że jesteś skłonna choćby do negocjacji, ale nie wycofujesz się, nie uciekasz, nie robisz głupot. Może milczysz czasami zbyt długo i może tak, mam ochotę Cię rozszarpać, bo jestem z natury rzeczy dość porywcza i jednak agresywna kiedy chodzi o budowanie planów, które ja od dawna zbudowane mam w głowie, ale wciąż żyjemy. Obie. Oddychamy. I mam wrażenie że to się naprawdę może udać. Że tym razem nie będzie łatwiej, ale będzie w ogóle. Że to trwanie ma sens. Że się nauczymy, dotrzemy. Że wszystko jeszcze może być dobrze.

05.01.2014

Gdzie teraz jesteś? Co robisz? Myślisz o mnie czasami? W ogóle myślisz? Jest Ci przykro? Żałujesz tego jak rozegrałeś swoje życie? Masz wyrzuty sumienia? Pamiętasz jeszcze metalową tacę? Tą czarną w kolorowe kwiatki? Pamiętasz łom? Zastanawiasz się czasami co ja pamiętam?
Klocki. Spodnie w kant. Popularne na szafie. Dzień, w którym sam z siebie przewrócił się regał. Grzyby. Twoje szerokie paznokcie. Oczu nie, ale ręce dość dokładnie. Chorzów pamietam. Popielniczkę w holu hotelu dla górników. I jak zaatakował Cię mój kot, kiedy przyszedłeś pijany. Pamiętam parapet. Fotel babki, w którym siedziałeś, kiedy jej już nie było. Wywalone drzwi i łeb mojego psa wysadzony przez dziurę. Słowo "pogwizdywanie", kiedy przyszła do nas policja wypytywać o okradzioną nocą pocztę na parterze. Tyle powiedzialeś. Że słyszałeś "pogwizdywanie" w parku. A wiesz co ja myślę? Że to Ty ją okradłeś. Jak moje Wigry 3. Jak Jubilata z komunii. Jak czarną pozytywkę...
Masz sześćdziesiąt pięć lat i czarny atrament na kartach swojego życia. Czy był chociaż jeden dzień, w którym byłeś wyłącznie dobry? Czy był chociaż jeden, w którym cieszyło Cię moje istnienie?
Pamiętasz mnie jeszcze?

01.01.2014

Jeśli ten rok nie będzie lepszy, wysiadam z tej karuzeli.

Staram się starać, ale widząc ile jakimś cudem jestem w stanie z siebie wykrzesać, dopada mnie przerażenie, panika, dezorientacja w dążeniu do celu. Raczej staram się zachować spokój, bo co trzeba widzę w oczach, ale brakuje mi, Boże jak bardzo, drobnych gestów, drobnych słów, pewności w działaniu. Nie chcę sterować swoim nastrojem, pozwalam mu jechać po krawędzi. Nie chcesz rozmawiać, reaguję smutkiem. Nie potrafisz pewnie wysunąć do mnie ręki, reaguję wątpliwościami. Nie jestem pewna, na wszystko potrzebuję mocnych dowodów. Kiedy ich brakuje cofam się, przestaję czuć, obojętność zalewa świat. Bezpieczeństwo ponad wszystko. Chyba tylko własnych dzieci nie oderwałabym od siebie bez względu na własne uczucia. Nawet gdyby szły do mnie z siekierami gotowe mnie pokroić i zdrenować.
Nie stanęłam jeszcze mocno na nogach. Wciąz widzę twarze, których nie powinnam widzieć. Wciąż słyszę słowa. Po Warszawie jakby wyraźniej, jakby dosadniej, jakby boleśniej. I sprawiam sobie ból. Sama. Bo wszystko co dzieje się wokół można odebrać jak się chce, a ja świadomie odbieram to przeciw sobie. W dodatku sprawdzona droga, którą w takiej sytuacji mogłam sobie bezpiecznie iść, zagrodzona jest szlabanem. Taranując szlaban, zniszczę wszystko, bo wchodząc raz na most obojętności, strasznie trudno wrócić do świata czujących ludzi.
Dziś niczego nie jestem pewna.

"Nasza ludzkość objawia się najpełniej w naszych uczuciach"

Goleman.

01.01.2014

"Małe chwile tworzą piękne święta"

Reklama Tesco

Moje małe chwile. Starałam się wybierać i zapisywać tylko te dobre. Wyszło jak wyszło.
Hektary kolorowych lampek pośród drzew i krzewów. Całe metry światełek ustawionych jakby w jakimś głębszym sensie, w jakimś zamyśle. Prawdziwych. Z wosku. Nie elektrycznego badziewia.
Gdzieś w oddali oświetlony, skromny, gotycki kościółek. Żadnych murów. Nie jak na Powązkach, jakby można było odgrodzić się i nic nie wiedzieć. Zaraz dalej domy. Ludzie. Żywe karpie. Dzieci. Choinki. Śmiech. Radość. Życie obok śmierci. Domy obok grobów. Nie wiedzieć czemu z pociągu utkwiło mi właśnie to najbardziej.
Warszawa jak Warszawa. Bez rewelacji. Przepychanki między Wolą, a Pragą i to nieznośne uczucie że wszędzie stanowię problem, bo pies, bo przecież trzeba potem wszystko uprać, wszystko zmienić, wszystko sprzątnąć. Trochę jakbyśmy rozsiewali z Tofem trąd, groźną chorobę przenoszoną drogą kropelkową. Nie zdążyłam dobrze wyjść od siostry, a pościel była już zmieniona, dywan w trakcie prania, tapicerki, których pies nawet nie powąchał szorowane gąbką i wiedziałam już, że nie mam tam powrotu. Praga podobnie. I jakoś tak poczułam że te wszystkie Wasze deklaracje, że przecież mogę mieszkać tu, czy tam, są tak głupie, tak jałowe, tak bezpodstawne, bezsensowne, tak kłamliwe... W obliczu zaistniałych faktów mogłam zrobić tylko jedno. Powiedzieć Wam, że nigdzie nie wracam.
Jasne że trochę mi przykro, bo standard Waszego życia odbiega od mojego. Ja zastanawiam się czym karmić koty, Ty kupujesz telewizor za dwa kafle. Ja zastanawiam się czy kupić sobie kieckę za trzydzieści zlotych, Ty chodzisz w nowych butach z Florencji. Nie jestem zła, tylko taka... utopiona w poczuciu niesprawiedliwości i bezsilności, bo przecież gdyby nie ja, wydałabyś na opiekunki krocie. Gdyby nie ja, popłynęłabyś z oszczędnościami upchanymi w remont. Gdyby nie ja... A teraz ja zbyt dumna jestem żeby Wam powiedzieć, że jesteście głupie afiszując się przede mną z tym, na co mnie jeszcze długo nie będzie stać. Wy natomiast zbyt bezmyślne jesteście, żeby zrobić co trzeba bez mojego proszenia. Taka się trochę poczułam poza. Poza Wami. Poza tą rodziną.

25.12.2013

Dwa miesiące temu. Dokładnie. Nie sądziłam że można rozmawiać z kimś godzinami i wciąż bez trudu znajdować tematy...

24.12.2013

Pusty pociąg. Puste ulice. Pustych miast. Cicho rozświetlonych gwiazdkami i choinkami. Zaglądam w okna kolorowych lampek i mikołajów rysowanych  śnieżnym, zmywalnym sprayem...
To już nie jest moje miasto. Brzydzę się nim od kiedy tu bywacie. Nie chcę stawiać tu swojej stopy, a już na pewno nie dziś. Dziś chciałabym tylko iść do Katedry. Chwilę zostać w niej z Tobą, bo bardzo mi brakuje Naszej Wspólnej przestrzeni. Wrócić do domu, nacieszyć nim oczy, odpocząć... ale jestem tu. Tylko ja, pies i ludzie, którzy tu pracują. Pekapiści w tych wszystkich budkach pośrodku lasów, w tych wieżach. Kierowcy autobusów. Maszyniści. Konduktorzy...
Warszawa, którą tak dobrze znam. Rozkłady ludzkich serc. Obwodnice dusz. Wszystko o Was wiem i tak strasznie chciałabym trzymać się z daleka...

24.12.2013

"Zdaję się, iż wszystko, czego nie było nigdy, jest teraz w mej głowie. wszystko, czego nigdy nie było. Cały ten brak. Całe milczenie, jako trzeci rozmówca. Cała wata świata. Cały erzac, cały styropian napchany w mę głowę. Przez noc przytyłem. Jestem tak ciężki, iż sam siebie nie mogę postawić na nogi. Stężony roztwór. Jak gdybym zaplątał się w zasłonę, jak gdybym zaplątał się w katanę i nie mógł stamtąd wyjść, wsadził łeb w rękaw i nie mógł wywlec na powrót"

Dorota, 2002r


Ja i pies. Ja i ryba. Ja i wigilijne żarcie. Ja i Pekapiści. Ja i Maszyniści - Wigilia na torach...

http://www.youtube.com/watch?v=Pyj7oqzmOhU&list=PL27AB50E5EF798E98


23.12.2013

Panie, to jest do chuja niepodobne.
Zazwyczaj wierzę że wszystko jest po coś, ale po co jest to co stało się dziś, to sobie nie wytłumaczę, choćby nie wiem co. Gdybym przynajmniej znalazła zwitek banknotów przy targu, ale nic, kompletnie nic.
Wigilia w pociągu jest prawdziwie pociągająca, aczkolwiek wolałabym jechać gdzieś zupełnie indziej i prawdę mówiąc to jestem na Was zła, bo łatwiej byłoby Wam tu dotrzeć i ekonomiczniej, bo dzieci jeżdżą za darmo, pies natomiast nie. To wszystko Wasza wina. Serio tak dziś myślę. To że tu jestem. To że tyle mnie kosztuje ta pieprzona Wigilia. Miałyście tu kurwa być. Obie. Co jest z tymi obietnicami, że nikt ich do kurwy nędzy nie dotrzymuje ostatnio?
Ale chuj. Święta. Zachowajmy spokój. Zachowajmy radość.

Teraz tak. Rozliczę ten Vat i może rybę usmażę na jutro. Zapalę. Dopiję kawę. Seks. Przydałby się seks w wersji a lot of and hard. Świat nabrałby kolorów, a ja bym poszła spać, otworzyła prezenty od siebie dla siebie i wszystko byłoby normalnie...

21.12.2013

"Pracująca matka musi żonglować pięćdziesięcioma talerzami na raz, ale Kate dorzucisz dziesięć młyńskich kół, a ona i tak da rade. Raport na jutro - zrobione. Strój wróżki dla Emily - robi się. Niezapowiedziany nalot teściów - daje radę i to bez wódki i xanaxu. Jest niesamowita, mówię wam"

Jak ona to robi, 2011r.

Nie umiem doprawiać. Nie mam smaku. Nie, nie przez papierosy. Nie mam w ogóle. Nigdy nie miałam chyba.
Cukier. Tylko cukier może pomóc.

Zostały ciasta i ryba, ale ryba w ostatniej chwili. Jezusie Chrystusie większy niż w Rio, daj mi siły i więcej czasu, żeby to wszystko raz wyszło jak trzeba.

20.12.2013

Dopadła mnie.
W ciemnym kącie, kiedy nic nie mogłam zrobić. Właściwie bez mojego udziału. Nawet nie zauważyłam. Poczułam dopiero kiedy... tak, znowu Ty. Jak co roku. Wszystko mi przypominasz. Największe marzenia i najbardziej tłamszone sny. Myślałam że w tym roku to się nie wydarzy, że dasz mi spokój, że będzie normalnie. Wtedy nawet udałoby mi się ten czas przetrwać w miarę spokojnie, bez stresu. Mogłabym nawet zostać sama, nie ruszyłoby mnie to, ale dopadłaś mnie. Dopadłaś i przypieprzyłaś z całej siły Gwiazdą z samego czubka choinki. Magia Świąt...
Źle znoszę ciszę i niedopowiedzenia. Znowu przejmuję kontrolę. Rolę silniejszej strony. Jeszcze chwila i powieje dyktaturą, powieje caratem, władzą absolutną. Trzeba mnie czasami zapytać o najprostsze rzeczy. Trzeba się mną czasami zaopiekować jak właśnie małą dziewczynką. Inaczej... związuję swoje potrzeby i wrzucam do ciemnego pokoju bez wewnętrznej klamki. To nigdy nie kończy się dobrze.
Pierogi. Krokiety. Bigos. Makowiec. Sernik. Babeczki. Jabłka pod kołderką i lody waniliowe. Cholera, jeszcze ryba. Czegoś mi brakowało...
I światełka. Wszędzie światelka i świąteczne świeczki :)

Marzena - za zapytanie mamy o przepis. Za bycie. Za podobny poziom życiowego absurdu. Za zrozumienie i brak ocen.
Pani K - za przytulenie. Tylko Pani to dla mnie zrobiła. Tylko tego naprawdę potrzebowałam.
Pani M - za zapytanie czy Żmijka mi nie dokucza.
Pani S - za delikatną propozycję przejęcia Pani stanowiska.
Pani P - za zaczepienie mnie na ulicy. To było bardzo miłe.
Panom P - za dobre maniery i dobre serca.

Moje Kochane Zupełnie Do Siebie Niepodobne Bliźniaczki... szczerze, bez Was nie dałabym rady. Robicie dla mnie absolutnie wszystko. Jesteście zawsze. Niczego nie oczekujecie. Ciebie Iza traktuję trochę jak dziewczynkę, którą za łapę trzeba wszędzie zaciągnąć siłą, bo uparta jesteś jak osioł. Czasami mam ochotę Ci wpierniczyć, ale bilans wychodzi na plus. Zawsze. Ciebie Tosiu traktuję jak siostrę. Chociaż tak pięknie, dyplomatycznie zmieniasz temat, kiedy pytam jak u Ciebie... Popracujemy nad tym :)

18.12.2013

Dużo czytam.
Mogłabym zapytać Ciebie, ale to takie nie w moim stylu ułatwić sobie życie. Wyłapuję słowa, zapamiętuję i szukam. Omijam tylko statystyki. Wiem o badaniach. 
Ty jesteś dzisiaj słabsza, a ja jeszcze nie wróciłam z zaświatów. Ciężko jest trzymać się blisko w takich momentach. Ciężko jest dawać sobie znaki, że blisko się jest i mimo całej Twojej ideologii rozsądku, ideologii szkiełka i oka, wierzę że nie trzeba sobie tego zawsze mówić, że to czujesz.
Przez osiemdziesiąt lat można ułożyć wiele stosów chwil. Tych dobrych, tych pozbawionych nadziei, tych obojętnych, tych najgorszych. Gdyby choroba nie stanowiła epicentrum naszych obaw, coś innego byłoby tą pętlą. Nie mogę panikować dopóki jest w miarę dobrze, bo martwienie się o coś co może wystąpić za dwadzieścia lat, kiedy jutro może nas coś potrącić na pasach i zabić na miejscu, jest bez sensu.
Jutro powinnam odzyskać formę. Zmęczyło mnie to bycie papką rozdrobnionego szpinaku.

18.12.2013

Nie doceniłam Cię.
Przepraszam. Na prochach czy nie, nigdy nie powinnam pozwolić Ci się poddawać.

Dwadzieścia lat później znowu patrzę w Twoje oczy. Stwarzasz mnie na nowo. Wlewasz we mnie wszystko co najlepsze.
Prawdopodobnie na wieki wieków pozostanę dupą wołową. Będę przecinała ubrania chcąc podciąć sobie żyły. Będzie mnie pieścił prąd w chwilach, kiedy uwierzę że nic gorszego się nie zdarzy. Sprzęty domowe będą psuły się jednocześnie w najtrudniejszych chwilach. Rodzina nadal będzie układała plany na mój świat. Znowu skończą się leki. Może znajdę się jeszcze dalej, jeszcze bardziej sama. Jeszcze bardziej spłukana. Nienawiść do ludzi, którym okazałam serce i którzy to wykorzystali wygra jeszcze nie raz...
Nie poddałam się. Wierzę. W siebie. Taką siebie, jaką znam chyba tylko ja. Jaką tylko ja widzę. I jedyne co mogę teraz zrobić, żeby przetrwać, to zrezygnować w tego świata. Przejść w realność. Zamknąć swój Internetowy kramik z różnościami.
I wybłagać na kolanach tą receptę jutro...


17.12.2013

Budzę się na metalowym stole. Zimnym. Sterylnym. Związane ręce i nogi nie pozwalają na większy ruch. Wszystko w Twoich rękach. Podchodzisz pewnie z wielkim rzeźnickim nożem. Rozcinasz skórę na udzie. Odkładasz nóż. Spod stołu wyjmujesz lśniące, srebrne sztućce i porcelanowy talerz. Odcinasz kawałek mięśnia, układasz go na talerzu i idziesz do pięknie nakrytego stołu, gdzie siadasz i wpierdalasz mnie po kawałku. Na surowo.
Co za świat. Co za ludzie. Wystarczy powiedzieć "wybaczam" i wszystkim się wydaje że mogą napierdalać dalej, bo przecież to co było jest już mało ważne, zostało wybaczone. Czy nikt już nie ma na tyle klasy żeby obiecując coś potrafić tego dotrzymać? To życiowy pech, czy z własnej woli otaczam się ludźmi niewartymi splunięcia?

17.12.2013

Nie jestem już dziś taka pewna co jest prawdą, a co fikcją wysmażoną przez moją głowę na potrzeby mojej głowy.
Chyba się zdenerwowałam. Ciągle mówicie o tej przeprowadzce, jakbym ja nie brała w tym udziału, jakby wcale nie chodziło o moje życie. Tobie zależy tylko na rozrywce, na kimś kto zapełni Ci czas, a Tobie zależy jedynie na opinii sąsiadów, żeby przypadkiem nie było zbyt glośno, żeby nie było zbyt wielu rzeczy... a ja to ja. Te rzeczy, to moja rzeczywistość. Te zwierzęta to mój świat. Ja nie jestem i nie zamierzam stać się cicha. Nie liczę się i nie zamierzam liczyć się z opinią starych bab wiecznie wyglądających przez wizjerki, a już na pewno nie z tym zdychającym od lat i zdechnąć nie mogącym kuternogą, który uważa się za jedynego Boga. Nie pozwolę sobie na to. Po prostu nie. Moje życie. Mój świat. Moje zasady. Wolę zdechnąć z głodu tutaj, niż tam być kukiełką w Waszych rękach. Skazaną na Wasze udręki, jakby moje własne nie istniały wcale.
Bardzo chętnie odwiedziłabym Was w Święta. Uściskałabym swoje ukochane dzieci. Tylko że... co roku jest przecież tak samo... Krzyki i płacz. Emocje. Niezadowolenie. Ja w tym wszystkim starająca się być głazem. Kamiennym stworzeniem, które potem wraca do świata i nie zmienia stanu skupienia. Potem podchodzisz do mnie, wtulasz się, mówisz że uwielbiasz, a ja reaguję skrajną kontrolą. Nie pozwalam sobie na urwany oddech. Nie pozwalam sobie na wzruszenia. Łzy zaciągam w kierat niewidzialności. Na siebie samą sobie nie pozwalam. Ograniczam samej sobie bycie człowiekiem. A dziś, stanowcza jak w chwilach najlepszej formy, wybieram potrzeby własne.
Świat jest brutalnym miejscem. Powinnam być dla siebie lepsza, jeśli chcę mieć w życiu lepiej.

17.12.2013

"Nigdy nie widziałem żebyś była szczęśliwa, żebyś coś po sobie pokazała. Odpowiadasz tylko na reakcje innych ludzi"

Królowa Zła, NN

16.12.2013

Zły dzień. Zły poranek. Złe telefony. Złe wiadomości.
Boli mnie dziś wszystko. Głównie dlatego że otwieram stare rany i wytaczam krew, jakby mały był burdel w tym domu. W tej głowie. Dziś nie panuję. Nie powstrzymuję myśli. Nie umiem się zatrzymać. Nie umiem wyjść do lekarza. Nie umiem zrobić sobie kawy. I widzę co będzie kiedy każą mi odstawić moją królową matkę, moją receptę na całe zło. Spalę się w dwa dni.
Nie mogę mieć dzieci. Nie mogę nic planować. Niczego chcieć. Jeśli w jeden dzień traci sens kilka lat starań, nie mogę.
Widzę dziś same złe rzeczy. Dom pełen złych ludzi. I siebie. Mniejszą niż zwykle. Niż kiedykolwiek. Bez murów, bez szklanych pudełek. Zupełnie odkrytą.
Mogłabym dziś zginąć. Nie zmartwiłoby mnie to wcale.

15.12.2013

"Gdybym miał szaty haftowane w niebie,
Ozdobione światłem srebrnym i złotym.
Błękitne, ciemne i mroczne szaty
Nocy i światła, i półmroku
Rozpostarłbym je u Twych stóp
Lecz że jestem biedakiem,
Mam tylko marzenia
I marzenia u Twych stóp rozpostarłem
Stąpaj lekko, bo stąpasz po moich marzeniach"

84 Charing Cross Road, 1987r.

15.12.2013

Twoje urodziny.
Życzenia złożyłam jak nigdy. W pośpiechu i mało chętnie. Jakoś tak przygniotłaś mnie swoimi słowami. Tak jakby nie chciało Ci się przyjechać, choć ględzisz o tym od tak dawna. Po co w ogóle mówiłaś cokolwiek. Mogłam przyjechać na dwa - trzy dni. Koty dałyby radę. Bez tych wszystkich ceregieli.
Wzruszyłaś mnie prośbą, żebym dała Ci się poczuć jak w domu. Wzruszyłaś mnie podejściem do zwierząt. Wzruszyłaś zgodą na wielkie słowa, na wielkie marzenia i plany. U Ciebie jest tak pięknie, a tu... tu nawet z utrzymaniem porządku są problemy. Nie wspominając o mnie, rozwłóczonej pomiędzy upchniętym w szafie, dopiero co zdjętym z suszarki praniem, a przeciekającym odpływem w łazience. Zauważyłaś już jak bardzo nie ogarniam życia w jego najprostszej formie?
Było mi strasznie przykro. Pierwszy raz, kiedy musiałam Cię prosić tuż przed moim pociągiem. Drugi, kiedy może mało delikatnie i z zaskoczenia, ale taki mam na to jedyny sposób, staram się mówić Ci o wszystkim, a Ty się zamykasz i choć widzę że coś jest nie tak, nie mówisz słowa. Prosto w oczy twierdzisz że jest ok. Może dlatego cofam się przed Twoją ręką. Może dlatego że ostatnio za bardzo pozwoliłam je po mnie wyciągać ludziom, którym nie powinnam dawać prawa na choćby spojrzenie w moim kierunku. Boję się. Jak każdy. Odrzucenia. Porównań, choć sama to sobie robię na każdym kroku. Braku lojalności. Braku szacunku. Boję się mydlanych baniek, które tak łatwo jest ludziom stworzyć dla innych i które tak łatwo im potem zniszczyć. Strach wiele niszczy, a ja nie jestem już taka... odważna. Robię jednak wszystko, żeby jeśli już nie mogę iść do przodu, to przynajmniej się nie cofać. Stać w miejscu z nadzieją że przestanę się bać.
Matka Polka i Supermanka. Masz rację. Jeśli taki mój obraz pozostał w Tobie po tylu latach... znaczy że zamykam się sama ze sobą od bardzo dawna.

13.12.2013

Szarpanie się z życiem mam we krwi.
Jestem zmęczona wieczną przepychanką. Tym że nie jest łatwo nawet w najprostszej sprawie. Chociaż naprawdę mogłoby. Chociaż raz. Tylko raz.
Boli mnie to, że wiem jak będzie trudno, że chociaż nic nie zrobiłam, to znowu będę musiała przebijać mury własnym ciałem. I martwi mnie że mogę nie dać rady. Mogę zwyczajnie poddać się na starcie, bo nie czuję siły. W sobie. W ogóle. Nie czuję.

12.12.2013

Nie ma wielkich tradycji w mojej rodzinie, ale ogromne istnieją w mojej głowie.
Gotuję dla ludzi, których kocham. Pierogi i faworki to jak porwanie się z motyką na księżyc, bo robię je tak rzadko, że prawie wcale. Słowa wyciszyły się w mojej głowie. Prawie ich tam nie ma. Nie te największe. Boją się. Ja się boję je usłyszeć i jeśli już naprawdę czuję że muszę coś powiedzieć, mówię to szybko, ukryta w dłoniach lub ramionach, aby tylko nie prosto w oczy. Nie bardzo wiem co mogłabym Ci dać. Mam przedziwe wrażenie, że niewiele we mnie zostało. Wątpię w czułość i troskę. Stały się we mnie bardzo szczątkowe. Dlatego robię te wszystkie głupie rzeczy od gotowania po przynoszenie ciepłych skarpetek. To jest coś, do czego jeszcze się nadaję.
Nie mogę jechać z Tobą, jeszcze nie. I dobrze wiesz, a jeszcze lepiej jak bardzo mnie rusza, kiedy używasz słowa "błagam". Mogłabym wszystko rzucić, ale myśląc realnie, gdyby coś poszło nie tak, to już nie wiem, to już nawet chyba do tej Wisły bym się nie doczołgała, żeby się w nią rzucić. Nie mam siły, serio. Nie mam siły na ryzyko. Widzę milion opcji, ale wyduszę z siebie tylko jedną, bo finansowo tylko na jedną mnie stać. Nie jest prosto pogodzić uczucia własne, Twoje z uczuciami mamy i siostry. Nie jest łatwo pogodzić nadzieje i oczekiwania. Znowu zmienię wszystko tą jedną decyzją. Zmienię losy kilku osób.
Uwielbiam w Tobie wszystko i jest mi przykro najbardziej na świecie, że musisz płacić za przeszłość, za ludzi, których w moim życiu w ogóle nie powinno być.

Napisałam że wybaczam i wybaczam, ale słyszeć o Tobie nie chcę już nic. Żadnych smsów. Żadnych wiadomości. Żadnej obecności.


10.12.2013

Kopiec kreta.
Koty zrobiły sobie kuwetę w kwiatku. W tej zjebanej marakui, którą ukradłaś z korytarza żmijko. Rozkopują ziemię po całym pokoju. Roznoszą ją na łapkach po kanapie, stołach, wszystkim. Serdecznie mam już dosyć ganiania ze szmatą, a dziś mam ku temu okazję wręcz znakomitą. Pies od rana sika wszędzie i co pięć minut. Obraził się śmiertelnie za wczorajszą kąpiel. Myślałam że nie ścierpię już podniesienia łapy przy suszarce z czystym praniem, ale okazało się to być dopiero początkiem. Trudnym początkiem trudnego dnia.
Nie poczułam wczoraj nic dostając Twojego smsa. Nic. Temat możemy uważać za zakończony. Może oprócz tych koszmarów, w których czymś we mnie rzucasz, albo stoisz obok M&M tak bardzo przeciwko mnie.

08.12.2013

To nie jest mój dzień. Nie pomogło gotowanie. Nie pomógł makijaż. Nie pomogło sprzątanie! Boję się dzisiaj wszystkiego. Wszystko mnie przeraża. Kończą się papierosy...

08.12.2013

"Chciałam Ci tyle dać. Każdą rzecz jaka istnieje. Wszystko czym jesteśmy, o czym marzymy, o czym zapominamy. Wszystko o czym myślimy, co czujemy, co wiemy, czym się dzielimy, ale bez słów to niemożliwe"

The Miracle Worker, 2000r.

08.12.2013

Zacznij ogarniać!

Chyba nie myślisz że przez ostatnie sytuacje cokolwiek straciłam. Może trochę pewność siebie, trochę siebie, ale do kurwy nędzy nie życie, a przecież o życiu teraz mówimy. Twoim życiu, więc też o moim, bo nie wiem czy wiesz, ale to się kurewsko powiązało. I mogę sobie być kuloodporna, niezniszczalna i po trupach do celu, ale jakby na to nie spojrzeć w chuj się boję. Pierdolę takie sytuacje, w których naprawdę, ale to naprawdę nic nie mogę zrobić. Nienawidzę nie mieć wpływu. W moich słownikach nie ma takich zwrotów i kiedy nagle ustawia się mnie pod takim murem i się do mnie celuje, to nikt nie ma prawa oczekiwać spokoju.
Wzięłabym to na siebie, bo znam swoje możliwości, bo w starciu ze mną wycofałaby się i gangrena i rak i całe zło tego świata i widziałaś że się nie bałam będąc tak blisko, ale Ty... Ty to nie ja. Dlatego przeraża mnie myśl że coś może pójść nie tak, chociaż ze stoickim spokojem będę z Tobą szukała innych wyjść, jeśli teraz nie będzie tak jak być powinno. W paranoję popadnę jeśli zawiedzie wszystko. W paranoję, ale nie w stan ostatecznej klęski, bo szczerze ten stan pierdolę.

Czy Ty w ogóle wiesz co to oznacza dla Ciebie?

07.12.2013

Nie będzie tak źle.
Chwilę to potrwa, ale jakoś ogarniemy. Jeszcze tylko sekunda. Budzę się rano pod warstwą zwierząt domowych. Budzę się i idę po kawę. Jakieś obce oczy patrzą na mnie w lustrze, kiedy mijam szafę. Jakieś zdjęcia w przedpokoju przypominają mi kim jestem. Kim byłam. Sąsiadka dyskutuje na klatce, że niby jakieś tornado, że połamane drzewa, że wiatr i śnieg, że nie wychodzić z domu, zrobić zakupy na kolejne pół roku i zaszyć się pod kołdrą umacniając przed tym okna warstwą cementu i deskami z castoramy. Słońce mówi mi żeby wyjść dziś na spacer. I pójdę, bo siła wiatru we mnie dużo większa jest niż te pogodowe mrzonki. Nie muszę się bać. Gałęzie zawsze spadają tuż przed moimi stopami. Nigdy na mnie i nigdy za mną niestety, co potem muszę przez nie przełazić, a jak założę jeszcze tą jeansową kieckę, to już dramat, bo zostaje mi wtedy przyjąc postawę raczkującego dziecka. Inaczej przecież nie zadrę tak nogi. Kłody pod nogi i wiatr w oczy... dla mnie stan naturalny jak oddychanie. Z nosem przy ziemi, ale wciąż do przodu, choćby na kolanach, choćby na pełzaka. Nawet lepiej. Pamiętając Twoją pięść w moim brzuchu z zaskoczenia, wolę go teraz ukrywać przed światem. I co że to było w podstawówce. I tak pamiętam. Teraz takie ciosy dostaję emocjonalnie. I też nie da się po nich oddychać.
A wracając do świata żywych, może to już czas kupić te prezenty.

07.12.2013

http://www.youtube.com/watch?v=JRfuAukYTKg

07.12.2013

Nie poznałam siebie w lustrze.

To nigdy nie znaczyło nic. Ryzykowałam. Wygrywałam. Przegrywałam. Nie byłam grzeczna. Nie byłam najlepsza. Czasami byłam najgorsza. Wydawało mi się, że to nie wpływa, że te decyzje innych ludzi, że to zawsze tylko ja. Ja decyduję. Teraz patrzę na kobietę, której nie znam wcale. Przeraża mnie to, co mówią do mnie jej oczy. Nie rozmawiam z nią. Nie tłumaczę. Boję się odezwać. Mam wrażenie że zdominowała we mnie wszystko, że przejęła wszystkie funkcje, że kontroluje każdą emocję, każde uczucie, każdy mój oddech. Wasze postawy, Wasze słowa... Wasze ostatnie słowa do mnie... Nadałam im moc większą niż cokolwiek i wykorzystałam przeciwko własnym wartościom, własnym systemom, własnym poczuciom. Chciałam żeby wybiły we mnie dziecko, żeby były trucizną na każdy ludzki odruch. I gratuluję sobie serdecznie. Stało się. Wasze słowa, Wasze decyzje i moja ostatnia prośba do świata, żeby rozgniótł mnie paznokciem. Zainfekowana trupim jadem. Zainfekowana bezwzględnością. Chłodem. Brakiem litości. Zmieniłyście świat zmieniając mnie. Wcale nie dlatego że wybrałyście takie drogi własnych żyć. Dlatego raczej, że oddałyście mi w trójnasób chłód i wrogość za moje prawdopodobnie najcieplejsze uczucia. I teraz taką zwłokę, takie nic, taką czarną ciemność, takie zło w czystej postaci muszę puścić dalej, muszę poprowadzić w świat za rękę, rozpuścić w powietrzu zarażając cynizmem i wrogością wszystko, z czym się zetknie.

Martwisz się że się zabiję. Dzwonisz i opowiadasz śmieszne historie. Wiem że nie rozumiesz. Nie zrozumiesz. Tego o co się martwisz nie da się osiągnąć w stopniu większym niż ma miejsce teraz. Wcale nad tym nie pracuję. Chwilowo nad niczym w ogóle, ale jak tylko podniosę się z tej ziemi, w którą wrosłam każdym organem, a już na pewno sercem i duszą, zacznę się rodzić nie umierać, więc bez obaw. Bez jakichkolwiek lęków. Ponakurwiam, pouszkadzam, pozarażam, przebiegunuję swój świat, swoje uczucia i wrócę.

I jeszcze te kurwa Święta... prezenty, pociągi, śnieg, choinki, światełka, bombki... sztuczne mikołaje... nienawidzę świata.

http://www.youtube.com/watch?v=zXpulL9ZXGU

06.12.2013

Niepodzielna czerń zalała świat. Zawierając wszystko nie zawiera nic. Nie da się niczego odseparować. Nie da się niczego dostrzec.
Przesuwając granicę wytrzymałości bez opamiętania wpadłam w okrucieństwo. Swoje własne. Skazuję na głód własne zwierzęta. Skazuję wszystkich na brak przebaczenia. I wiem że miało być inaczej, ale wstałam dziś rano i jedyne co usłyszałam, to to, że nie muszę nic. Nie muszę być dobrą ciocią edwinką. Nie muszę być ludzka wcale. I taki właśnie prezent daję sobie na te mikołajki. Nie wybaczam, bo nie chcę. Za rozmontowanie mnie tak na części pierwsze i wypieprzenie kluczowych śrubek, zgnijcie w piekle obie. Za każde Wasze słowo, za każdy gest, za każdą groźbę, za każde spojrzenie, za każde zbliżenie do mnie ręki... niech Wam będzie tak jak mi teraz. Niech Wam będzie najgorzej.



03.12.2013

Czy jadę z psem, czy sama. Czy jestem rudym srebrem, czy mroczną zwłoką. Czepiają się mnie te ludzie ciągle czegoś chcąc.
Kędzierzyn mignął mi tylko przelotem. Nie zauważyłam. Nie chciałam zauważyć.
W Gliwicach, które całe są na sprzedaż lub chociaż na wynajem spędziłam chwilę dłużej próbując nie zamarznąć. Nie chciałam dyskutować. Nawarczałam na Ciebie właściwie za nic. Musiało Ci się spodobać. Koncertowo olałeś moje wkurwienie. Z garścią komplementów i bukietem wyznań chciałeś mnie od razu zabrać do Krakowa i zamiast podziękować, uśmiechnąć się jak zawsze wysyczałam "nie", niczym wściekła żmija, ale że złapałeś mnie tak mocno, czepiłeś się rękawa na co ludzie wokół wbili w nas spojrzenia, zgodziłam się przemyśleć i jutro dać odpowiedź, zjawiając się lub nie na tej samej stacji. Nie będzie mnie oczywiście. Mam ważniejsze plany. Zmiana miejsca nie zmieniłaby nic. Pod każdą nazwą miasta kryje się ta druga i czy to Kraków, czy Gdańsk, czy Nysa, czy Warszawa wszystko będzie piekłem, bo ja nim teraz jestem.
W Katowicach pod więziennym murem wciąż kwitną stokrotki pod nadzorem kamer. Codziennie nawożone gołębio-psim nawozem wygladają jakby chciały zniknąć. Zdechnąć wreszcie, zbutwieć, rozłożyć się, nie istnieć. Wyciągają w górę zwiędłe płatki licząc na chojność więziennych strażników, ale im nie w głowie odstrzał kwiatków. Siedzą w swoich budkach wypatrując lata.

02.12.2013

Obudził mnie dziś Twój telefon. I dzieci. Cała szczęśliwa mówiłaś o miejscu, jakie mi zrobiłaś w szafie i na półce na książki, a ja, zamiast cieszyć się tą chwilą razem z Tobą, popadłam w odrętwiającą panikę. Uśmiechałam się oczywiście, a z dziećmi przeprowadziłam kilka monologów, w sercu czekając tylko aż zakończy się to połączenie i będę mogła w spokoju ześwirować.
Odbieram to teraz jako zamach na własną indywidualność, strawienie mojego ja. I wkurwiam się odrobinę na samą siebie spalając kolejne papierosy i robiąc podkopy pod strukturę i ciągłość własnej skóry. Całe życie piekliłam się o bałagan w domu, a teraz nagle przeraża mnie fakt, że sama nie będę mogła go robić. I tak, wiem, że kończą się pieniądze, ale jeszcze bardziej wiem co tam będzie jak już zamieszkamy razem. Pozabijamy się w miesiąc. Moje i tak już zszargane nerwy przejdą w fazę, której nawet ja nie jestem jeszcze świadoma.
Boże. Jeden ruch Twojej ręki mógłby wszystko zmienić. A Ty się cykasz.

02.12.2013

Dużo ciemniejszy, dużo bardziej mroczny odcień popalonych włosów. Bez smug. Zero refleksu. Przemykam cieniem. Chowam się przed słońcem. W mroku czuję się najlepiej. Wyrzucam liście i kasztany. Wdeptuję kamienie w ciągle miękką glebę. Czerwień rąk przypomina mi o życiu, którym wciąż uparcie wcale nie chcę żyć. Inna studnia na łące. Piętrzące się wokół niedopałki papierosów. Filtry wypalone do połowy. I dmuchawce. Wszędzie te dmuchawce, ale żaden cały. Każdy wyrwany do połowy. Uszkodzony wiatrem, albo ludzką stopą. Siedzę cicho. Nie patrzę. W palce, których skórki wycinam aż do krwi, łapię niewinne muchy. Obojętna w swym działaniu wyrywam im skrzydełka i rzucam na ziemię obolałe korpusiki, żeby ginęły w otchłaniach moich kotów. Skrzydełka natomiast spalam gasząc na nich papierosy.
Nie ma litości w świecie, który nie okazuje litości. Nie ma miejsca na nic.

01.12.2013

Ona tu jest. Mówi mi, że wszystko co zrobiłam, było dobre. Dla mnie. Mówi, że nie mogłam inaczej, że to jedyna słuszna droga. Ufam jej. Każe mi śpiewać głośno. W kuchni, w pokoju, łazience i na łące. Każe mi wykrzyczeć ból. Zmusza do patrzenia w słońce. Do kolorów nieba. Trzyma mocno, kiedy odwracam głowę w dół. Kiedy znowu chcę zagrzebać duszę w szlamie. Kiedy sięgam ręką po piekło wciąż obecne w mojej głowie. I pozwala mi popadać w obojętność. Nie krzyczy że zagłuszam to, co powinnam ostro przejść teraz, raz, a dobrze. Bardzo jest mądra. I silna. I chce dla mnie jak najlepiej.

Nie umiem Ci jeszcze powiedzieć tego słowa. Nie zmienia to faktu, że już to czuję, że nie mam żalu, że...

30.11.2013

"Bez względu na to, jak bardzo gruboskórni staramy się być, są tu miliony zakończeń nerwowych, otwartych i osłoniętych, czujących zdecydowanie za wiele. I chociaż robimy, co możemy, by uniknąć bólu, czasem nie da się przed nim uchronić. Czasami to jedyne, co pozostało… po prostu czuć. "

27.11.2013

Jutro. Słońce wzejdzie inaczej. Wiatr inaczej dotknie mojej zupełnie innej skóry. Zmieni się temperatura taka, jaką znam. Wszystko będzie od jutra inaczej. Inny kolor oczu. Obca dla mnie, ale wciąż moja własna barwa głosu. Skrajnie inny dotyk. Nowy smak. Żywa czerwień zalana gorącym woskiem. I ściany. Wysokie, grube, mocne. Jutro.

http://www.youtube.com/watch?v=l_vVmeUf6QU

27.11.2013

http://www.youtube.com/watch?v=zNpeK7sDLzE
http://www.youtube.com/watch?v=rEXhAMtbaec
http://www.youtube.com/watch?v=3--1Kw2UHDQ
http://www.youtube.com/watch?v=U4LQz5OMJYI

27.11.2013

Pekapiści... potrafią zniszczyć każde marzenie...

26.11.2013

Na jedną kartę. Przeprowadzka. Szybko. Natychmiast. W jednej chwili. A teraz do widzenia się ze wszystkimi. Wyjeżdżam.

26.11.2013

No już. Idź. Ja wiem.
Twój ostatni oddech. Twoja mała rączka rozprężająca się w mojej dłoni. Twoje wyblakłe włoski. Moja Malutka... wybacz mi.

26.11.2013

http://www.youtube.com/watch?v=VsevYF7LZ6I
http://www.youtube.com/watch?v=DSKNBM4wFvs
http://www.youtube.com/watch?v=FyJZqHyKKIw
http://www.youtube.com/watch?v=z-He7VYqTuU
http://www.setowski.com/

Nikt tego nie mógł zrobić. Nikt oprócz mnie samej. Najpotężniejsze działa wycelowane we mnie. W emocje. W cały bałagan w głowie. Wszystko zalane kwasem. Wypalane. Wyrywane. Doszczętnie deptane.
Dziewczyny wyskoczyły z łóżek jak z procy. Kazałam im wyjść. Zmienić pokój. Wciąż przy Tobie siedzę. Trzymam Cię za rękę. Wiem że czekasz tu dla mnie. Przedłużasz agonię. Dla mnie. Bardziej niż własna śmierć boli Cię to, że mnie boli. Szalik traci barwy, a ja dobrze wiem, że uwolnię Twoją dłoń, bo Twoim prawdziwym miejscem jest lepszy świat.

26.11.2013

http://www.youtube.com/watch?v=19LPgLKrgLE

Wyciągnęłam Whitney... z chrypą i bolącym gardłem. W miejscu z najlepszą akustyką. W dodatku o dwa tony wyżej niż ona.

Bardzo serdecznie przepraszam sąsiadów. Nic to nie załatwi, nie liczę na zrozumienie, ale moja potrzeba była pilniejsza niż wszystko.




















































































































































25.11.2013


Za wcześnie jest żeby się poddać. Wciąż walczę o Twoje życie, jakbym miała wpływ na jego ciągłość. Dziewczynki upadają szybko. Dzisiaj nie znoszą już jesiennych pozostałości. Siedzą grzecznie nabierając odcieni szarości już nie tylko w strojach, ale też kolorze skóry, oczu, paznokci… Nie mówię do nich nic. Siedzę przy Tobie. Rumieniec z Twojej buzi znika. Bladość toczy całą przestrzeń. Jeszcze tylko ten szalik, tylko on jest źródłem koloru. Nie dopuszczam do siebie myśli o tęsknocie. Nie dopuszczam myśli o stracie. Pozwalam żeby płynął czas na łódce dziurawej od harpunów. Nie popadam w obojętność. Raczej zanikam jak ogon u rozwijającego się płodu. Jak skrzela w procesie ewolucji.




Wszystko uderza teraz podwójnie. Podwójnie widzę oczy Malwiny i słyszę  co mówiła. Podwójnie pamiętam Twoje kopanie mebli. Czuję Twoje słowa zmieniające się jak barwy liści. Twój dotyk słabnący z każdą chwilą. Miliony sekund pełnych wahań, niepewności, lęku, bólu. Sekund, na które nie zasłużyłam. Nie tym razem.


Odsunęłaś dla mnie wszystkich…  Każdą chwilę spędzasz przy mnie. Ty chyba naprawdę chcesz. Chcesz, żebym była. Taka właśnie popaprana. Z kamieniami, z patykami, z łodygami kukurydzy, z kotami, z psem, z chaosem w głowie, z bałaganem w emocjach… Chcesz tu zostać. Wierzysz w moją zdolność poukładania siebie. Wierzysz we mnie…


24.11.2013

Najmniejsze łóżeczko wykąpane  jest dziś w ciszy. Zawsze pełne radosnego krzyku straszy dziś powagą. Patrzę na jej rączki i nie mogę zrobić nic. W szarych sukieneczkach plączą się dziewczynki bezszelestnie znosząc małej liście i gałązki. Nie pomaga. Nie otwiera oczu. Płytki, szybki oddech tak wyraźnie daje znać, że… za późno jest na działanie. W kolorowym szaliczku, w najbardziej rudych włoskach, wciąż z wypiekami na buzi. Podchodzę kiedy reszta wychodzi po kolejne prezenty obijając się o siebie w zupełnym braku wyczucia i energii. Siadam przy niej, ściskam rączkę, która tak mocno jeszcze tydzień temu chwytała mnie za palec  i mówię jej szeptem do ucha jak bardzo ją kocham, jak bardzo mi zależy, jak strasznie chciałabym żeby wstała, żeby biegała jak zawsze, jak bardzo jest dla mnie wszystkim, jak bardzo wypełnia kolorem cały pokój z dziewczynkami… i boli mnie tak strasznie, że dałam Cię uderzyć, że dałam skrzywdzić właśnie Ciebie edinko, że pozwoliłam Ci uwierzyć w obietnice obcych ludzi, w ich słowa, w dowody spreparowane ich gestami. Pozwoliłam Cię zarazić smutkiem. Oddałam Twoją małą rączkę w jej dłonie. Teraz nie umiem Cię ratować. Przychodzę tylko szeptać, płakać, kiedy nikt nie widzi. Odsuwam się gdy reszta małych wraca. I znów udaję, że się ułoży, że wszystko będzie dobrze, że obudzimy się jutro i zaskoczy nas znowu Twój radosny śmiech…
Boże, proszę, nigdy więcej dzieci… 
Nigdy więcej kłamstw.

24.11.2013                   
Zastanawiałam się przez chwilę, czy by tego nie skończyć, ale oprócz ciekawości, co jeszcze może się rozpierdolić, bo to że tak właśnie będzie jest moim przeznaczeniem, jest dla mnie jasne jak światło w tunelu, pomyślałam że, przecież to wszystko było po coś. Szkoda byłoby to stracić. Nie wykorzystać szansy. Nie do końca jeszcze wiem na co ta szansa właściwie jest.
Czerwone paznokcie i krótkie, rude włosy. Uśmiech i przeszklone emocjami oczy. Spojrzenia rzucane wszystkim. Krótkie i głębokie, na końcu których jest coś, czego nie dojrzał nikt. Nawet Ty. To jedno co mnie teraz uratuje. Nie pozwoliłam Ci przejrzeć się do końca, co nie zmienia faktu że zrobiłaś mi krzywdę większą niż kiedykolwiek ktoś, że zrobiłaś wszystko, żeby mnie zniszczyć, wszystko co najgorsze, że zabiłaś tą małą, którą kochałam ponad wszystko.
Koty od rana demolują wszystko co da się zdemolować. Pies wkurwiony moim wczesnym wstaniem przysypia na kanapie co chwila powarkując. Zabiorę go nad jezioro, kiedy tylko zrobi się jasno. I kupię zapas papierosów, bo dym to jedyne, czym teraz jestem. I mleko.
Oczami swojej wyobraźni wciąż widzę od wczoraj swoje martwe ciało rozciągnięte po bagnach. W trawie, którą chciałam sobie wykopać na balkon i która okazała się być uparta bardziej niż ja. Bagna i jezioro. Zarośla i kamienie. Moje miejsce tutaj. Może właśnie tutaj na stałe, może na chwilę, ale wciąż tylko moje. Wolność wyborów. Wolność w ogóle. Wartość, której jestem pewna. Moja wartość w moich oczach. Potężna jak nigdy. Rośnie mimo podkopów. Mimo ciągłego zamachu na jej stałość. Zamknięcie i cisza. Nie pozwalają zbliżyć się nikomu, kto był tu i z własnej woli mnie opuścił. Chciałabym…
23.11.2013
Mam dziwne wrażenie że umieram, że dzieje się coś złego. Coś bardzo złego…
23.11.2013
Zasługuję na wszystko, ponieważ daję z siebie wszystko.
Nie bardzo wiem jak mam Cię wyciągnąć teraz ze swojego serca, ze swojej głowy. Wiem natomiast, że to nie mogłaś być Ty, jeśli tak łatwo się poddałaś, jeśli w  tak łatwy sposób oddałaś mnie światu.  Nie mogę powiedzieć, że żałuję, chociaż… może powinnam powiedzieć, że to wszystko stało się dla Ciebie. Po to, żebyś została, żebyś była przy mnie. Wcale nie dla mnie, bo dla siebie ciągnęłabym to jeszcze przynajmniej rok. Nie miałabym siły zrobić tego wcześniej, nie miałabym odwagi. Teraz natomiast nic to nie zmienia. Wszystkie Twoje słowa przyjmuję za kłamstwo, bo były kłamstwem, bo dorośli ludzie tak nie robią. Dorośli ludzie są przecież odpowiedzialni za każdy przecinek, jaki z nich wychodzi. Za każdą kropkę. Posunęłaś się za daleko. Bardzo daleko za daleko. Udało Ci się wycisnąć ze mnie wszystko i wyrzucić mnie jak niepotrzebną rzecz, jak starą, zużytą szmatę do podłogi.
Nie żałuję Żmijko, że stało się tak jak się stało. Nie żałuję że rozpieprzyłam Ci dom. Ostatnie co dla Ciebie zrobiłam, to upranie zostawionych przez Ciebie rzeczy i zniesienie ich do piwnicy. Nie myśl że było łatwo. Nie było. Ostatnie co zrobiłam, to szacunek dla  Twoich rzeczy, coś, czego nigdy nie zrozumiesz, coś, czego nigdy nie zrobiłabyś dla mnie. Zabrałaś wszystko, co mogłaś zabrać. Oprócz rzeczy, moje poczucie bezpieczeństwa, moje wspomnienia, moje ukryte gdzieś w bardzo ciemnym kącie uczucia.  I pozwoliłaś jej… na słowa, na czyny, które wciąż widzę, wciąż czuję. Pozwoliłaś mnie zaatakować, chociaż wcale nie potrzebowałaś wsparcia, nie potrzebowałaś obrony, bo nie atakowałam, nie starałam się Ciebie skrzywdzić. Bardziej niż to zrobiłam na początku.
Dopiero wczoraj powiesiłam firanki. W sypialni. Dopiero dziś ogarnęłam całość. Mniej więcej. Ponad tydzień zajęło mi tworzenie tego, co mogłaś dla mnie zrobić podczas jednej mojej wizyty w Warszawie. Domu.
Tak, otaczam się kłamstwem. Tak, otaczam się obojętnością. Może dlatego że wiem, że będzie kiedyś bolało i minimalizuję to od początku. Może nie przetrwałabym inaczej. Inaczej nie dałabym rady wstać na spacer z psem. Wszystkim się wydaje, że zrozumienie jest przyklejone do mnie na stałe, nierozerwalnym łączem, że zrozumiem zawsze, że będę zawsze, że można ze mną zrobić wszystko, bo przecież wystarczy się napić, przecież wystarczy się obudzić z psem pod kołdrą, z Celiną w nogach i Hugiem na poduszce. Wystarczy otworzyć oczy, spojrzeć na nie i uśmiechnąć się. Zawsze się uśmiechnąć.  I nagle to odrzucam, podejmuję ryzyko, przestaję kłamać jak nigdy pełna wiary. Po czym okazuje się, że to już nie jest ból, to nie żal, nawet nie rozpacz. To całkowite zniknięcie. Coś, co może nigdy się nie skończyć. Coś, czego zwyczajnie można nie móc przetrwać.
Dziękuję że przy mnie jesteś. W dzień i w nocy. Że trwasz, mimo że ciągle jest źle. Że rozumiesz Panią Dalloway. Że się nie poddajesz. Że masz w sobie spokój, który i mnie uspokaja czasami. Że starasz się trzymać mnie za rękę mimo zmęczenia, mimo moich ciągłych kłamstw, że jest przecież dobrze, bo czy nie jest? Czy nie oddycham? Nie otwieram oczu? Nie stoję prosto kiedy wiatr wieje z całej siły? Czy nie staram się mówić poprawnie pijana w sztok?
Każdy kolejny telefon zaczyna się słowami, że jest dobrze i tak się kończy. Każdy dostaje ode mnie zapewnienie, że ze wszystkim świetnie sobie radzę, że poradzę sobie zawsze. Każda kolejna minuta jest zwycięstwem, na które wcale mnie nie stać. Nie stać mnie, żeby tu być, żeby trwać, żeby wciąż oddychać.
19.11.2013
Stanowczo podoba mi się ta sytuacja. Wybucha wszystko, czego dotknę, choćby najdelikatniej. Nie jestem w stanie się nie uśmiechać. Mam wrażenie że nie mogę być niżej, co znaczy, że nie mogę już spaść.
Droga M. Chciałam powiedzieć, że rozumiem wszystko. Cały Twój ból i żal i to co zrobiłaś pod ich wpływem. Naprawdę jest mi bardzo przykro, że byłam tego powodem, ale wiemy obie, że nie mogłam postąpić inaczej. W każdej kłótni z Tobą, wyciągałam sprzątanie, w każdej, ale przecież nie o sprzątanie chodziło. Nie tylko o to. Chodziło o stworzenie domu. Dla mnie. Nikt tego nigdy nie zrobił. Zawsze tworzyłam go ja. Teraz kiedy Cię nie ma skręcam wreszcie szafę uszkodzoną przy wprowadzaniu się tu prawie rok temu. Sprzątam kuchnię, o co prosiłam Cię milion razy. Chciałam mieć swoje ciepłe miejsce, w którym sięgając po herbatę, znajdę herbatę, nie spleśniały chleb. W którym moje rzeczy, które naprawdę kocham, które kupowałam z głupią miłością, będą szanowane. Nie chodziło o kurz na meblach. Chodziło o kurz na mnie. O to, że mogłoby się wydawać, że mam wszystko, a tymczasem czułam jakbym miała naprawdę niewiele. Nie mogę Ci zapomnieć, że pozwoliłaś swojej dziewczynie zaatakować mnie w moim własnym domu, ale mogę zapomnieć wszystko inne. Może oprócz jeszcze obrażenia mojej mamy, bo choć ostatni rok nie był dobry, to jednak starała się dbać o Ciebie i o mnie przez poprzednie cztery lata. I szczerze… cieszę się, że nic już nie muszę dla Ciebie. A co do tej wielkiej miłości, która była i minęła… nie jestem pewna czy ktokolwiek na świecie potrafiłby określić dokładną datę, kiedy mija w nim to uczucie. Tak się po prostu dzieje czasami i nie uważam żebyś mogła mieć żal o to, że Cię oszukiwałam, bo nie wiem czy to robiłam. Nie potrafię Ci określić kiedy przestałam kochać, a zaczęłam czuć wyłącznie obowiązek. Pewnie nigdy nie będę potrafiła tego zrobić. Tak czy siak, życzę Ci szczęścia.
P.S. Powiedziałam Twojej mamie, żeby się nie martwiła, że poradzisz sobie z M w tej Warszawie, że jest dużo bardziej przebojowa niż ja i że tak teraz trzeba, zwłaszcza w stolicy, ale…  Ona budzi w Tobie coś, co nie powinno zobaczyć nigdy światła dziennego. Coś, co czułam że w Tobie jest, choć nigdy nie chciałam w to uwierzyć.
Droga K. Nie chodzi o to, że siedziałaś ze mną kiedy było najgorzej. Nie o to, że byłaś tu po prostu bez względu na moją zgryźliwość. Nie chodzi też o to, że i ja starałam się być. Poznałyśmy się zwyczajnie bardziej niż chyba wydawało nam się, że może się tak stać. W dodatku to co zobaczyłam bardzo mi się spodobało. Twoja ambicja. Poważne podejście. Twoje marzenia i nadzieje, o których nie musiałaś mówić wprost. Ty. To kim jesteś. Co masz w głowie. I w sercu. I przełamywanie się. Odwaga w odkrywaniu kart. Bez specjalnego proszenia i wyciągania na siłę, bo gdybyś nie chciała, nie zrobiłabyś dla mnie nic, bez względu na słowa. Bezpieczeństwo i pewność, które dajesz tak po prostu. Nie wiem czy wszystkim, ale mi na pewno. Cisza i święty spokój. Obie wiemy, że nie mogę postąpić inaczej. Ty też nie postąpiłabyś te dwa miesiące temu w inny sposób. Co nie zmienia faktu, że nie potrafię znaleźć słowa, które określiłoby trafnie Twoją wartość dla mnie. Nie wiem czy istnieje. Wiele bym zrobiła, żeby Cię zatrzymać, aby tylko nie Twoim kosztem, bo nie zasłużyłaś na to. Nie jest dla mnie możliwe, żebyście z Kromką zostały same, bo cokolwiek zrobisz, cokolwiek postanowisz, nie zamknę przed Tobą drzwi. Dla nikogo.
Droga P. Zakochałam się, co oznacza dla mnie, że zniosę wszystko. Nie mogę Ci przyznać racji, że atakujemy się po równo, bo ja jak widać na obrazku ostatnich wydarzeń, kurewsko nie umiem atakować, ani się bronić. Umiem za to świetnie wszystko rozumieć, godzić się ze wszystkim i wracać do normy. Umiem zapominać, wręcz robię to najlepiej na świecie i umiem otaczać ludzi. Sobą. Nie oczekuję od Ciebie niczego poza szacunkiem. Nie oczekuję miłości, bo nie można jej oczekiwać, ani poświęceń, bo to głupie. Jesteś dla mnie niezwykle trudna, a jednak coś musiałaś we mnie mocno nacisnąć, jeśli mimo wiecznych sprzeczek z Tobą, zmieniłam życie jakim tak długo żyłam w miarę spokojnie, choć zupełnie obojętnie. Dużo się ostatnio stało. Trochę za dużo, nawet jak na mnie. Nie mogę Ci już tak wiele mówić, nie mogę tyle dawać. Z siebie. Dlatego że byłoby to naiwne i dlatego że nie chcę. Nie chcę tego dla siebie. Mogę spróbować z nadzieją, że będzie dobrze.
Tyle mojego na dziś


18.11.2013
Gdybyś przyszła do mnie i ostatni raz odezwała się jak do człowieka, wyjaśniła swoje powody i przede wszystkim nie zasłaniała się nową dziewczyną, dałabym Ci tą kartę. To tylko głupi Internet. Ale wolałaś udawać, że żegnasz się z kotem i zabrać ją bez mojej wiedzy. Siłą. Na złość mi, żebym tylko nie mogła tu być. Uzależnienie uzależnieniem, ale czy wiesz co robiłam w tym Internecie kiedy tu wchodziłam? Czy naprawdę myślisz że kk stanowi moje życie? Że nie przetrwałabym bez niego dnia? Czy kiedykolwiek próbowałaś mnie czytać, żeby wiedzieć co czuję, co myślę? Czy kiedykolwiek zapytałaś mnie dlaczego siedzę tu tak długo? Co w tym czasie robię?

Nigdy nie podniosłabym na Ciebie ręki, gdybym się nie przestraszyła że któraś z Was podniesie ją na mnie.

14.11.2013

dzień bez dużych liter.

to był błąd. wszystko. ale ten, że jestem tu sama teraz, to wyjątkowy. sama sobie nie okazałam litości. sama siebie uwięziłam we własnym domu. sama sobie odmówiłam podstawowych praw, które się zwyczajnie ma, bez żadnego proszenia.
zgaś już proszę świeczki i zabierz ją z mojego łóżka. zabierz ją z mojego domu, bo zwierzaki są głodne, a ja chyba nie dam rady otworzyć im drzwi tego pokoju. nie dopóki czuję ją tak blisko.

14.11.2013

nigdy nie będziesz tak dobra jak ona.
zawsze coś.
nie takie słowa. nie taka siła rażenia urokiem. nie takie oczy. nie taka odwaga. nie taka przeszłość. nie takie zdolności.
mogłabym smarować klejem najpiękniejsze słowa jakie znam. łączyć je powoli unikając pomyłek. może nawet myśleć nad nimi. czasami. co nie zmienia faktu, że cały ten witrażyk będzie bardzo marny. nie przedstawi kształtów, jakie chciałoby się widzieć. piękne słowa marnej jakości. pozbawione polotu. pozbawione treści. najpiękniejszy tort świata z najcudowniejszym kremem. tylko nasączyć biszkopt zapomniał cukiernik. jaka jest różnica między suchą bułką, a takim tortem, jeśli i jedno i drugie trzeba przed zjedzeniem wymoczyć w herbacie?
nie ma miejsca na ludzi jak ja.

13.11.2013

Ej. Nie teraz. Powoli. Nie wszystko jednocześnie.

Mamo... jak mam Ci pomóc.
Dorota... dlaczego podejmujesz takie decyzje.
Monika... nienawidzę Cię dzisiaj.
M... jakim cudem się nie wstydzisz.

13.11.2013

Schody były strome. Koloru starej cegły. Zeszłam z nich powoli tylko kilka razy w życiu. Zawsze zbiegałam spóźniona. I zła, że chwilę przed tym biegiem ktoś je przemopował, że są mokre i śliskie właśnie teraz, w tym pechowym momencie. Odbijałam kartę tylko jeśli nie spóźniłam się więcej niż pięć minut. W innym wypadku udawałam że zapomniałam i wszyscy myśleli że mam permanentną sklerozę. Pierwszy dzień. Delikatne wdrożenie. Tylko sześć godzin. Ból. Pierwsze poparzenia. Bąble na dłoniach jak nigdy wcześniej i nigdy później. Zmęczenie i radość. Nie lubiłam kuchni. Boże, jak ja się jej panicznie bałam. Miałam bez przerwy wizję siebie przypalonej w tosterze. Ręki zamkniętej na grilu. I Sylwia. Z jej surowym wyrazem twarzy, z jej chłodem. Widziała że się boję, że się modlę o zbawienie, że wzięlabym cokolwiek innego. Na serwisie byłam królową, choćbym stała tam dwanaście godzin. Jezu ile radości dawali mi wtedy ludzie. Wszyscy. Klienci wymagający cudów, które zresztą zawsze ode mnie dostawali i pracownicy. Moje zmęczone, wkurwione, niskoopłacane dzieci. Moje małe szczęścia witające mnie jak największe dobro. Potem te pieniądze. Dużo pieniędzy, sejfy, bieganie po bilon do NBP z własną torebką porwaną od przenoszonych w niej kilogramów monet. I znów ludzie. Ich pomyłki, ich strach i moje rozwiązania. Pierwszy raz. Tak potrzebna. Tak dobrze odebrana. Tak... szanowana. Pierwsze noce w Waszych kawalerkach. Zabijanie prusaków chodzących po drzwiach. Morze alkoholu i układanie Was do snu. Przykrywanie kurtkami i zmywanie. Twoje zainteresowanie. Jedyna taka sytuacja. Jedyna taka bliskość naruszająca wszelkie granice, a jednak nie brutalna. Zaufanie. Wasze do mnie i moje dla Was. Rozmowy o życiu o czwartej nad ranem. Nocne autobusy i żarty o psychiatrach. Przystanki. Zmęczenie. I wciąż nowe opowieści. Brak czasu na cokolwiek. Pierwsze moje plany szkoleniowe. Wasze telefony w środku nocy, Wasze problemy. I ja. Znowu tak ważna, tak bezproblemowa, tak cholernie potrzebna. Wasza pomoc, kiedy nie miałam gdzie spać, co jeść. Przymykanie oczu na przysypianie na stole, na suszenie włosów, żeby wyrobić się do drugiej pracy. Wasze chodzenie na paluszkach, kiedy sprzątaliście dookoła miejsca, w którym zdarzyło mi się zasnąć. Szybkie jedzenie i Wasze spojrzenia, kiedy pochłaniałam bez trudu ilości jakie z trudem pochłonąć mógłby spracowany górnik. Środki żrące i magazyny. Pierwsza wizyta na rampie, gdzie pod ziemią w samym centrum miasta istniał sobie inny świat. Waga spożywcza i wyjadanie jogurtów z chłodni. Połamane paznokcie. Wciąż nowi, przerażeni pracownicy. Ściemnianie. Czyste bumelanctwo. Ukrywanie się na dachu, na zapleczu, przy zgniatarce, która zaatakowała mnie kiedyś kulką z końca drążka strzelając z taką siłą, że myślałam, że już po wszystkim. Poszukiwania mnie i krzyki, kiedy zapomniałam zostawić klucze, a nie zdarzyło mi się nie zapomnieć... Pierwszy płacz, kiedy mama miała wypadek. Kolejny, kiedy zrywałam z szyi lańcuszek od Ciebie. Moja historia w miejscu, w ktorym stworzyłam sobie dom, wśród ludzi, których zaadoptowałam i którzy mnie zaadoptowali na rodzinę.

https://www.youtube.com/watch?v=9IWdWCGyaCQ

13.11.2013

Nie chodziło o tą miskę. Nie o tarkę. Może odrobinę o talerz z kogutkiem, ale ogólnie nie o konkretną rzecz. Raczej o wspomnienia. I nie liczyłam na to, że zostawisz mi coś ze względu na pieniądze, na dawną miłość, na moje ustępstwa, na zwierzaki, raczej ze względu na to, że po tylu latach powinnaś wiedzieć najlepiej jak mało tych wspomnień mam w głowie, z jakim trudem wyrabiam w sobie nowe, jak bardzo mi na nich zależy...

13.11.2013

https://www.youtube.com/watch?v=T0qLApb_Q9U
https://www.youtube.com/watch?v=FOjdXSrtUxA
https://www.youtube.com/watch?v=HBY6_4sfhFQ
https://www.youtube.com/watch?v=edd7Uk1BtAA
https://www.youtube.com/watch?v=42_Ym9hmjp4
https://www.youtube.com/watch?v=8yvGCAvOAfM
https://www.youtube.com/watch?v=oP5J4W5GQ3w
https://www.youtube.com/watch?v=B8UeeIAJ0a0
https://www.youtube.com/watch?v=6D84Np3IPq0
http://www.youtube.com/watch?v=MDM0yAJjlBo


12.11.2013

Chciałabym się schować chyba. Chciałabym zakopać się we wszystko. Chciałabym zniknąć.

12.11.2013

Pamiętam jak zdecydowałam się na pierwszą roślinę. Niby nic, a jednak wszystko miała zmienić w domu. Czerwona doniczka, ziemia z ziemi, nie ze sklepu, przycinanie, zraszanie listków, przecieranie z kurzu, pilnowanie, żeby nie zeżarły jej mszyce, świnka morska, potem kot... Monologi wygłaszane do niej prawie codziennie, żeby rosło jej się lepiej, żeby usłyszeć na głos własne myśli, zobaczyć własny środek i wreszcie zobaczyć jak ona reaguje na tą filozofię. Jej pierwsze zmiany. Zrzucanie liści. Nowy kształt. Sama pomagałam jej go tworzyć widząc jak wysusza w sobie części, których już nie chciała. Smutek, ale akceptacja, kiedy przestała już być moją roślinką. Ciągłe zbieranie pożółkłych liści. Samotność, kiedy przestała reagować na słowa. Kiedy słońce, o które sama dla niej dbałam zaczęło być przede wszystkim. Wreszcie moja rezygnacja. Podlewanie raz na tydzień, bez zraszania, bez zasilania. Wegetacja i przywiązanie. Jej wciąż nowe liście, ciągłe prezenty w postaci kształtów. Kłamstwa bez patrzenia w swoim kierunku. Cisza uczuć. Ból i wciąż to przywiązanie. Decyzje i nagle ten dzień. Dzień, w którym ktoś wyniesie ją z tego domu. Przesadzi do innej doniczki...

Znam te wszystkie durne fazy. Nie potrzeba mi światła. Idę tą drogą tak bardzo na pamięć. Ze wzrokiem utkwionym gdzieś w punkt na horyzoncie, z rękami w kieszeniach, ściskając kamienie i resztki kasztanów. Fizycznie zostaję na miejscu, emocjonalnie wychodzę stąd razem z Tobą. Żegnamy się pod klatką rozchodząc w różne strony. Z bólem i żalem. Zmęczone. Z ranami, na które same sypałyśmy sobie sól. Wetrzesz mi w serce ostatnią garść, robiąc dla niej to wszystko, czego dla mnie nie zrobiłaś nigdy. Kochając ją tak, jak mnie nigdy. Słuchając jej. Starając się zrozumieć.

Jak mnie nigdy.

12.11.2013

Ała.

Wszyscy robią krok do tyłu.


11.11.2013

Ja pierdole. Teraz to już koniec. Teraz nic już nie da się zrobić. Nic zatrzymać.

Jeśli tu przyjedziesz zrobić awanturę, to już po wszystkim, to już cała Nysa będzie wiedziała kim jestem, to już wszystko będzie dla mnie spalone. Zresztą w dupie z tym, bo ja sama będę leżała martwa na bagnach, gdzie utopię się, choćby w pięć minut wyschły. Boże tylko nie to. Tylko nie Ty. Tylko nie teraz. Nie w tej sprawie.

Ty debilu. Ty idiotko. To Ty nie wiesz co się dzieje kiedy płaczesz w słuchawkę? Ty nadal nie wiesz, że one wytłukłyby za Ciebie świat i zostawiły Cię na zgliszczasz? Boże kochany, przecież powinnaś wiedzieć że Twój płacz, właśnie Twój, oznacza najgorsze z najgorszego. To ostateczny alarm, na który one obie są gotowe rzucić się z nożami, widłami, paznokciami, zębami...

11.11.2013

Kurwa Aneta, to tylko rzeczy. Przestań je chować po kanapach i fotelach. Odbiło Ci? Jesteś nienormalna?

Kiedy ten zjebany piętnasty?

11.11.2013

Tak strasznie mnie zawiodłaś.

Poprosiłam Cię o jedną książkę, nie zostawiłaś. Oddałam wszystkie wspólne do Psychologii. Powiedziałam że możesz zabrać jakieś moje jeśli chcesz, tylko żebyś powiedziała. Myślisz że nie wiem że zostawisz wszystko u rodziców? Że będzie to tam leżało latami, bo w Warszawie i tak kupisz sobie nowe? Musiałaś zabrać nawet tarkę do jarzyn? Nawet ten ogryzek kredki do oczu? Nawet obcinacz do paznokci kotów?

Poradzę sobie. Jak mogłabym nie. Życie nie zależy przecież od ogryzka kredki. Zabrakło mi tylko trochę... dobrej woli z Twojej strony. Tego ostatniego znaku, że ostatnie pięć lat nie było wytworem mojej wyobraźni.

Mama powiedziałaby, oddaj wszystko i nie daj po sobie poznać, że to Cię boli. Ojciec pomyliłby moje imię i dodał coś od siebie w pijackim bełkocie. Babka powiedziałaby dobrze Ci tak Ty kurwo, zdechnij. Siostra powiedziałaby, wezwij policję, a w ogóle zostaw tam to wszystko i wracaj...

10.11.2013

Wróciłam do domu, rozejrzałam się i na chwilę usiadłam. Zawiesiłam się na moich brakujących rzeczach, na pustce wylewającej się z każdego kąta.

Przysnęłam, a kiedy wstałam nie było nikogo. Zabrałaś część rzeczy do rodziców. Do kuchni weszłam po kawę. Na więcej i tak nie miałam siły. Puste szuflady dźgnęły mnie Twoją zachłannością. Zostawiasz mnie z trójką zwierząt i jednym ostrym nożem? Poważnie? Kiedy ja oddaję Ci nawet swoje ręczniki, które będziesz miała w Ikei pod ręką? Tak, wiem, mówiłam. To tylko rzeczy. Wmawiam sobie, że wcale mi nie zależy i dziwnie wracam myślami wstecz, kiedy ojciec wynosił z domu rzeczy matki. Czarną pozytywkę na biżuterię, którą tak lubiłam... Znalazłam potem u ciotki, ale nie dotknęłam już ani razu. Mój rower z komunii.

Potem już zawsze chowałam ukochane rzeczy...

Dlaczego kurwa nie schowałam chociaż jednego zestawu kolorowych kubków? Nie wiem po co mi, ale nie lubię siebie za to dzisiaj.

I znów zakopana w tych chustkach, w tej całej beznadziejności, w swojej własnej niemocy, samotności, w tym jak bardzo mała się dzisiaj stałam dla siebie, starałam się ukryć twarz przed Twoim wzrokiem, żebyś nie widziała że w ogóle mnie to dotyka, że w ogóle to wszystko czuję, że nawet nie te rzeczy, bo już nawet to mam serdecznie gdzieś, tylko Ona, właśnie Ona. Jest siłą, która potrafi zmieść wszystko w moich rękach i niemocą kiedy znika, kiedy fizycznie widzę zwiększającą się odległość. Bez Niej, a jest to właśnie taki bez Niej dzień, nie mam ochoty nawet skoczyć z balkonu, nie mam siły, żeby się do niego doczołgać. Widząc siebie taką rozpaczliwą w tym łóżku dzisiaj, widząc siebie taką zupełnie nijaką, chciałam zrobić dokładnie to, co ze swoim małym widelczykiem z króliczkiem z dzieciństwa. Schować, zakopać pod innymi sztućcami w jakimś pudle, żeby nikt nie widział, nie dotykał, nie domyślał się, nic nie mówił.

Zalałam Cię swoją rozpaczą, słabością, całym tym byciem nagle bez Ciebie. Zadzwoniłaś i zaskoczyłaś mnie. Zaskoczyłaś tak bardzo. Czekałam na złe słowo, kiedy już wiedziałam że chcesz mi coś powiedzieć. Czekałam na samo zło, bo nic ładnego nie mogło do mnie dotrzeć w takim jak ten dniu, a Ty mi dałaś taki prezent. Taką dawkę siebie prosto w serce. I pomyślałam że może jeszcze będzie dobrze. Ja. W takim dniu. Pomyślałam właśnie tak. I ruszyło mi wszystko, łącznie z apetytem. A jak mi się nagle spodobała ta pusta przestrzeń. Jak się ucieszyłam z tego miejsca, z nowych możliwości, z tego, że wreszcie się rozpakuję, choćby po to, żeby łatwiej się spakować za jakiś czas.

Za jakiś czas...

http://www.youtube.com/watch?v=vabnZ9-ex7o

07.11.2013

Jestem debilem na skalę światową.

Rozwaliły mnie dziś Twoje zaciśnięte pięści drżących rąk. Twoje łzy. No i to wyznanie, że dom jest jeszcze trochę Twój, że Cię wykorzystałam, że nie byłam dobra.

Zaryzykowałam Ją przez szacunek do Ciebie, przez troskę. Nie przywiozłam zdjęć. Jedną pamiątkę, którą wykryłaś i którą z trudem musiałam zwrócić morzu. Przytulałam Cię zawsze. Pilnowałam. Ogarniałam otoczenie. Donosiłam chusteczki.

Masz jej zdjęcie na tapecie telefonu. Uśmiechasz się do niego i dotykasz tak, jak mnie nigdy. Odcinasz się od wszystkiego. Od zwierząt, od rodziny, bo że ja, to rozumiem. Mówisz do niej i śmiejesz się, kiedy idę na kolejne ustępstwa, uspokajasz się w mgnieniu oka... I wciąż pamiętam jak mówiłaś o niej "śliczna" cztery lata temu...

Zapominam o sobie, bo... coś. Zawsze jakieś coś i nigdy mnie. Już myślałam że jestem asertywna wczoraj, ale okazało się, że to tylko złudzenie.

07.11.2013

Absurd. I wszystko jasne.

Zaplanowałam dziś dla siebie miły i spokojny wieczór. W tym celu zażyłam magiczne fasolki, sztuk dwie. I zaczęłam się sciszać.

Przyszłaś kiedy rozmawiałam i poprosiłaś o chwilę. Widziałam jak bardzo nie umiesz już otwierać do mnie ust, z jakim przychodzi Ci trudem wypowiadanie kolejnych słów. Mówiłaś coś o wspólnych rzeczach, o które dobrze wiesz, że nie będę się tłuc i o niej. Czy może przyjechać i zostać jedną noc. Pomyślałam że to nie może dziać się naprawdę. Z szacunku do mnie i moich rzeczy. Z szacunku do mojego łóżka. Rozumiem że jesteś rozbita, ale dlaczego walczysz o swoją dorosłość zachowując się jak małe dziecko? Skąd w Tobie ten egoizm?

Zastanawiałam się przez chwilę nad wpasowaniem takiego zdarzenia w odpowiedni etap skali mojego bólu. Nie mam nic przeciwko. O dziwo, bo wczoraj przecież po Twoim wyznaniu telepało mną całą noc. Jedyny sprzeciw stanowiło to właśnie łóżko, bo jednak przywiązuję się do rzeczy, które sama kupiłam. Nie mogłam Ci powiedzieć tak. Nie tym razem. Staram się zabrać na siebie jak najwięcej uznając własną winę, ale nie to, tego nie mogę...

05.11.2013

http://www.youtube.com/watch?v=ufERJEdcfAY

Pojawiłaś się w dziwnym momencie mojego życia.

Czuję to i widzę. Jeszcze nie wiem jak. Wiem tylko co.
Z rozpędzonej karuzeli myśli wyłapuję chwile ciszy, w które utrzymuje mnie przy oddychaniu szum wody w jeziorze, szelest liści, źdźbła traw uderzające o siebie na wietrze, ptasie skrzydła zgniatające powietrze. Niby obserwuję psa, ale wcale nie. Wieszam spojrzenia na kamieniach nieruchomych pod spokojną taflą wody. Wyszukuję kolorowe odskocznie w monotematycznej bieli wyschniętego na wiór szlamu. Dotykam ich. Robię zdjęcia. Idę dalej.

05.11.2013

Godzina 3:30. Głodna i zła odkryłam w lodówce konserwę turystyczną od nie mojego dziadka, której nikt od roku nie chciał jeść. Jakimś cudem uznałam ją za świetny obiad ze śniadaniem i kolacją poprzedniego dnia, włącznie. 3:35 konserwa, nóż i ja. 3:40 czytam skład. I dobrze że na zapach mięsa zbiegła się po chwili chmara kotów i pies. 3:50 oddałam im prawie wszystko, zostawiłam resztę na śniadanie dla Celiny, bo wydała się być zachwycona, wreszcie, jakimkolwiek jedzeniem.
3:55 zalewam herbatę i idę na balkon na papierosa. Gastronimicznie nie mam dziś siły na więcej.

Sowy i wiatr. Jakiś pies ujada w oddali. Tof powarkuje solidarnie, a mały kot zżera moją trawę. Celina odnajduje ukryte wcześniej gałązki, które znalazłam na spacerze z psem i przytarabaniłam do domu. Wciąga je jak makaron. A takie by były ładne do tego drzewa...

Słowa są wszystkim co mam, zwłaszcza na odległość. Mogę się starać, żeby były ładne, mogę mówić byle jak i wreszcie mogę się nie starać, a i tak wyjdzie w miarę. Nie starałam się. Nie musiałam.

Nic mi nie jest. Lepiej.

04.11.2013

Nigdy nie zapomnij, że rzuciłaś się na mnie z nożem. I że się nie broniłam, bo nie chciałam, żebyś niechcący zraniła samą siebie.

Za ciężko, żeby oddychać. Nie za ciężko, żeby przeżyć. Czyli kurewsko.

http://www.youtube.com/watch?v=G6Kspj3OO0s

04.11.2013

I wiem już że mnie dzisiaj zmiażdżysz tym przyjazdem. Nawet jeśli postaram się spać, obudzi mnie dźwięk klucza w zamku drzwi. Kilka godzin ze świadomością że nabrałaś tam siły, a ja właśnie straciłam tu swoją. Kilka godzin w zawieszeniu, z wyrokiem śmierci, w oczekiwaniu, niepewności, w strachu. W zwykłym ludzkim lęku przed chłodem, odrzuceniem, nienawiścią, może zemstą. I nawet jeśli nie zrobisz nic, nawet jeśli się uśmiechniesz, wciąż te kilka godzin...

Mamo, chciałabym do domu.

04.11.2013

Złe rzeczy dzieją się ostatnio kiedy zapada już zmrok, a ja tak nie lubię tej chwili, tak nie lubię zmroku kiedy jestem sama.

Nic optymistycznego nie wypatrzyłam dziś na niebie. Kilka drobnych chwil ze słońcem. Poza tym chmury i wiatr. Wiatr, który buduje niepokój, nie zabiera złych emocji i myśli.

Może źle pojmuję szczerość. Może bycie przy kimś oznacza ciągłe ukrywanie. Może nikt nie chce widzieć dokładnie tego, co ja widzę. Może nikt nie chce patrzeć na wszystko, na co ja patrzę. Może stworzyłam w sobie zbyt idealny świat. Nie mogę pozszywać kawałków materiału, chociaż cięłam według formy. Swojej niestety. Szpilki wchodzą w palce, wbijają się pod paznokcie. Rozmowa przestaje mieć znaczenie. Traci sens. Tłumaczenia, choćby nie wiem jak spokojne, cierpliwe i pełne zrozumienia ściągają tylko atak. Kaszuby wbiły się we mnie na dobre. Nie można ich usunąć. Drewno zostawia zadry. Wyciąganie zniszczy delikatną podszewkę, rozciągnie wykończenie z włóczki, porani ręce. Chyba wolę żeby zostało jak jest. Obuduję ten palik czymś ciepłym. Mlekiem może. I ciastem. Poleję miodem. Jak najbardziej naturalnie. Nie chcę żeby barwnik i konserwanty wżarły mi się w skórę.

Schowaj się, bo pada, a Ty nie masz nic. Głupia w swojej ufności zostawiłaś parasol w domu.

03.11.2013

Kamienie smętnie leżą na balkonie bez ładu i składu od kiedy zabrałam część doniczek. A tak było ładnie. Tak strasznie sensownie w swoim bezsensie. Wszystkie teraz muszę poprzekładać, albo poczekać, aż pies postrąca je nosem na chodnik. Może boleć. Kogoś.

Brakowało mi pomarańczu. Najbardziej. Energii, ciepła, radości, bezinteresowności. Szukałam długo w liściach, włóczkach, materiałach, rękojeściach domowych narzędzi, kolorze worków na śmieci, ubrań i ręczników. I wciąż to nie było to. Nie tak żywe. Nie tak wymowne. Nie tak w ogóle, nie.

Wydaje mi się, że znalazłam. Wydaje mi się...

To były niesamowite dni. Niezwykłe. Poranna kawa z papierosem. Mgła. Cisza miasta w Święto Zmarłych. Spokój w środku. Ciepło w domu. Swoboda myśli, czynów i słów. Spontaniczność w pomysłach. Lekkość. Radość bycia. Mną. Rozmowy z Tobą. Boże, te rozmowy z Tobą!

A teraz co będzie nie wie nikt...

Zanim zmienię się znów w coś, co nie czuje, co nie uśmiecha się bez powodu, nie śpiewa zmywając, nie buja się w oknie paląc...
Zanim wrócę jeszcze na jakiś czas do martwej dla mnie rzeczywistości...

Dziękuję.

http://www.youtube.com/watch?v=xCVea05GFHU

01.11.2013

Niepokój wsuwa dziś dłoń pod ramiączko koszulki. Lekko głaszcze moje ramię. Robi podchody w kierunku pleców. Przysuwa się, uśmiecha, niby nieśmiały, ale wcale nie. Działa pewniej niż ja się odsuwam. Nie chciałabym, żeby mnie dzisiaj przytulił. Nie chciałabym pozwolić, żeby wpił się zębami w szyję i oddal swój jad krwi w mojej aorcie.

Nikogo jeszcze nie ma. Pusty dom czeka na gości. Dziewczynki biegają odbierając paczki, natłuszczając kukurydzę, odkurzając, układając włosy i gotując. Przede wszystkim gotując dziś, na ten właśnie wieczór, bo przyjdą głodni. Jeśli przyjdą. Wszyscy moi zmarli. Może w tym roku uda się przeprosić dziadka. Może prababka zabierze z mojej głowy wzorki ze swojego fartucha wiecznie wiszącego na drzwiach i przestanie się drzeć za tą "Dynastię". Babka może wstanie wreszcie z fotela obłożonego poduszkami sztywnymi od krochmalu. Pani Basia i Pani Małgosia. Pewnie będą z dziećmi. W tym roku tylko jedno światło. Jedno dla wszystkich. W oknie bez zasłon i firanek.

31.10.2013

Zaczynam kochać każde jedzenie jakie zrobią moje ręce. Zupy owszem ostatnio wychodzą do dupy, co nie przeszkadza mi się nimi zachwycać, ale kanapki...

Małe rude dziewczynki rozbiegły się dziś na wszystkie strony świata. Roześmiane, roztańczone, rozśpiewane buszowały w trawie, dotykały starych pieńków, szukały mchu na kamiennych ławkach, wtulały się w brzozy. Ludzie, całkowicie zaskoczeni takim obrotem rzeczy, mogli odpowiadać jedynie uśmiechami, bo jak zareagować inaczej na wariata w liczbie dużo większej niż jeden.

Jezu, myślałam już że mi zdechłaś, że nic już z tego nie będzie, że nic Cię nie odratuje, ale coś się poruszyło. Coś jak w filmie "Kokon", coś jak obcy w inkubatorze z człowieka, a dokładnie to serce zabiło mi w brzuchu. Wszystko mi zabiło. Wszystko się rozpulsowało. Mam wrażenie że każda komórka zapaliła sobie skręta, że każdy mięsień ponacierał się czystą heroiną...

Boję się że jak już wyjdę z psem, to zabiorę go na ten spacer gdzieś do Czech, a jak się zamyślę jeszcze bardziej, to nawet na Słowację. Obejrzę wschód słońca  i wrócę.

31.10.2013

http://www.youtube.com/watch?v=mb2QoaBy8ao

Ciągając się jak nocna zjawa po całym mieszkaniu, ratując się już tylko kawą i muzyką, odkryłam psie konszachty z moimi czekoladkami. Głównym dilerem okazała się Celina, która zwala tym tłustym brzucholem wszystko co ma na swojej drodze. Hugo natomiast odpowie mi rano za nocne przesadzanie kwiatków i galopowanie plus ostrzenie zębów o mój ukochany stół i pazurów o jeszcze ukochańszą kanapę. Wciąż nie ma winnego w sprawie skrzypiec. Wykluczam Celinę ze względu na marne raczej możliwości przegryzienia czegokolwiek, chociaż czy Tof poradziłby sobie z tym krzywym pyskiem? I czy Hugo był już wtedy, czy nie? Kurwa, czy nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że biorąc się za tą naprawę mogę spowodować niemożliwe? Rozbudować je w kontrabas? Przebranżowić w harfę? W ogóle wszyscy mi za wszystko odpowiedzą rano, jak tylko ja odpowiem za swoje błędy uroczej Pani w urzędzie, do którego zamierzam pamiętać, żeby iść.

31.10.2013

http://www.youtube.com/watch?v=Wkof3nPK--Y&list=RD02_fbNZpqlx_c

Stań za mną. Mocniej niż kiedykolwiek. Stań i nie ruszaj się, choćbym wszystko zrobiła teraz źle. Nie pozwól mi uwierzyć w żadne złe słowo. W tylko słowo. Nie pozwól mnie uderzać. Zatrzymaj wszystko co kieruje się w moją stronę. Nikt nie potrafi tego tak jak Ty. Nikt nie ma tyle siły, nikt nie ma tak dużej odwagi. Nigdy się jeszcze nie zawiodłyśmy, więc bądź tu proszę. Nie odstępuj mnie na krok, bo bez Ciebie jestem nikim, niczym, nie istnieję. Nie musisz rozumieć, nie musisz słuchać, nie musisz się zgadzać, bądź po prostu po mojej stronie. Nie wierzę, że już Ci nie zależy! Wstaniemy razem, albo żadna z nas nie wstanie. Osobno.

Słowa... Zawsze tylko słowa. Od początku aż do teraz. Te piękne i te najgorsze. To zawsze tylko słowa. Uwierzyłaś wtedy i odrzucasz je teraz? Uwierzyłaś kiedy byłam silna i odrzucasz kiedy upadam?

30.10.2013

http://www.youtube.com/watch?v=CcyTyLqkvoU

Okazało się że pojawiłam się tym razem z czystego egoizmu. Nie potrzebujesz mnie, jesteś silniejsza niż sama chyba myślałaś. Ja natomiast zaczęłam panicznie potrzebować Ciebie. Żarty żartami, ale dawno już nie miałam takiej potrzeby, żeby usiąść ze swoimi kawałkami w jednym miejscu i spróbować skleić je mocniej i tym razem dobrze. Skleić, nie tylko utrzymać.

Słowa...

30.10.2013

Jeden dzień.
I w tym dniu... całe moje życie.

Delikatnie przedłuża się moja wolność. Zasnę dziś spokojna.

30.10.2013

http://www.youtube.com/watch?v=y0s7ycdUcHk

29.10.2013

Zapytałaś mnie, czy żyłaś w iluzji. Nie wiedziałam co Ci powiedzieć. Nie wiem kiedy przestałam tak kochać. Nie wiem jak długo chciałam nas jeszcze ratować. We własnych oczach. Własnej głowie. Minął prawie miesiąc i jestem zmęczona. Jak rzadko kiedy, naprawdę bardzo zmęczona i przez to bardzo smutna. Wszystko się we mnie niszczy, a chciałabym zobaczyć jeszcze co będzie dalej. Chciałabym jeszcze chwilę pooddychać, popatrzeć na chmury w dzień i gwiazdy nocą. Widzieć dym z kominów i spokojną taflę jeziora. Psa wykopującego kolejny kamień. Chciałabym uratować świat. Podskórnie zaszczepić go na smutek, odrzucenie, brak ciepła i troski, ale coraz częściej czuję, że sama potrzebuję przeciwbólowego zastrzyku, prosto w serce.

To jest ten czas. Teraz. Proszę Cię o pomoc. Proszę, żebyś na mnie spojrzał. Nie dlatego, że nie daję rady. Nawet na kolanach można wciąż przeć do przodu. Dlatego raczej, że nie wiem jak dalej iść. Nie wiem którędy. Nie wiem już jak nie krzywdzić ludzi. Siebie.

To już nie biel i nie cisza. To już prawdziwa otchłań. Sama przed sobą cofam się do środka. Samą siebie przerastam. Wkładacie w moje usta słowa, do których nie mogę się przyznać, bo nie wierzę że mogłam wypowiedzieć, a jednocześnie tak mało pamiętam i chociaż chcę się bronić, nie wiem, na ile mam do tego prawo.

Przestały działać moje małe, magiczne cuda dobre na wszystko. Zbyt wiele ludzi wtrąciło się w moją prywatność. Jak w takim układzie mogłam być mniej bolesna? Każdy chciałby decydować w sprawie, w której powinno być miejsce tylko dla nas dwóch.


27.10.2013

Boję się że tracę zmysły. Że przed samą sobą ukrywam jakąś postać schizofrenii. Chciałabym wierzyć, że przynajmniej łagodną, ale łagodnego we mnie nie ma już nic.

Cieszy mnie dziś słońce rozlane po pokoju, bawiące się z pokarbowanym szkłem w drzwiach. Cieszy mnie wiatr i liście, które wciąż spadają, chociaż nie ma ich już prawie wcale. Mały kot porozwalał kwiatki na balkonie. Wykąpany pies zaatakował wodą, wykorzystując moją chwilę nieuwagi z papierosem. Znów. Znów zapaliłam od filtra.

Patrzę jak mi usychacie w tych książkach. Jak tracicie magię barw. I choć mam kolejne milion pomysłów, to jednak zgadzam się na przemijanie. Na śmierć. Nie robię nic.

Dla siebie nie jestem rozchwiana. Dla siebie jestem całkiem stała. Może działam zbyt lekko, ale mówiłam Ci, mówiłam przecież, że to pierwszy raz, że nie wiem jak. Staram się powoli, delikatnie, bez dramatu wiszącego pod sufitem. Może dlatego że nie zniosłabym znowu tak ciężkiej atmosfery w moim jednak wciąż domu. Może z szacunku. Może dlatego, że taka właśnie jestem. Że mnie obchodzi. Sumienia i serca mamy przecież obie. Moje wcale nie są mniejsze. Nie są skostniałe, zalane betonem.

Przysnęłam nad ranem gdzieś na kanapie. Z drutami i włóczką. Z psem. Z telefonem w kieszeni szlafroka. W szlafroku. Czytając od razu po otwarciu oczu zapamiętałam tylko "żegnaj Edin". Żegnaj i znikam. Są przy mnie ciągle. Wypalają się powoli na skórze, na mięśniach. Potem kojarzę karę, że ja Ciebie. Równe warunki. I czas. Nie bolało. Nic mnie już nie boli. Może tylko poczułam się dziwnie niesprawiedliwie. Oceniona. A potem to "żyj". Jak pożegnanie. Zupełnie jakbym miała inne, sensowne wyjście. I powroty do moich słów. Wiem że robię to samo, wiem, ale czy naprawdę tak często?

Dużo tu mam za dużo. Bardzo się starałam, ale chyba nie poradziłby sobie nikt. Rozumiem że boli Cię jej cierpienie, ale ja... ja tu jestem. Mnie to nie tylko boli. Widzę to realnie. Codziennie. Widzę, czuję, jestem tym otoczona i naprawdę staram się minimalizować skutki swoich decyzji. Widzę też Twoje. I swoje. I też je czuję i też pozwalam się otoczyć. Kiedyś mówiłaś że jestem silna. Teraz sama sobie mówię. Czasami.

Przestałam neutralizować złe słowa dobrymi. Odbijam wszystkie jak gumowe piłeczki. Nie dociera do mnie nic. Znam to. Reakcje obronne. Coś we mnie uznało Cię za zagrożenie. Coś we mnie zaczęło się bać. Ludzie w strachu zazwyczaj chcą się schować. Nie podchodzą pogłaskać swojego lęku. I chyba chciałabym zrobić właśnie to. To co robią normalni ludzie, bo bycie taką jak do tej pory w niczym mi nie pomogło. Nie pomogło nam.

Dużo pytasz. Sporo mówię. I daje mi to radość.

27.10.2013

Pamiętam ten stan. Kiedy nie jestem w stanie płakać. Kiedy przestaje z siebie wyrzucać. Kiedy niewiele już mówię. Gromadzę w sobie słowa na dobę, potem zapominam. Pamiętam całkowite wyciszenie. Bierność. Obojętność na ataki. Ciszę, która nie pozwala na nic.

Jak mogłaś to zrobić... 6 tabletek o takiej mocy... Od jak dawna je podbierałaś? Przecież było ich mnóstwo. Nie śpię dziś. Sprawdzam czy oddychasz, czy wszystko w porządku. Co godzinę. Nie jest mi przykro. Nie jestem zła. Myślalam że posprzątasz kiedy wyszłam z psem na spacer. Nie musiałam patrzeć na góry. Nie były warte tego co zastałam w domu. Zależy mi na Twoim życiu. Na Twoim szczęściu. Dlaczego Tobie nie zależy na moim?

Prawdziwa wolność nie istnieje, wiem. Uwikłani w zależności nigdy nie będziemy wolni. Nie proszę o własnego bananowca i spódniczkę z trawy. Jestem mocno przywiązana do swojej suszarki i rachunków za energię. Nie walczę z systemem. Chciałabym tylko pisać sobie czasami w spokoju. Nie nosić przy sobie telefonu wszędzie. Skoczyć od czasu do czasu na kawę z przypadkowo poznanym człowiekiem. Móc swobodnie rozmawiać w domu. Nie tłumaczyć się z zajętości numeru. Z dłuższej nieobecności, kiedy idę z psem.

Zaskoczyłaś mnie. Tymi słowami w tamtej chwili. Chciałam Ci powiedzieć że wiem, że to już się stało, że przecież czuję, ale... chciałabym inaczej. Jak zwykle, bardziej emocjonalnie, dramatycznie, mocno. Oficjalnie. Nie widziałam Twoich pytań. Wibrowały mi te słowa, wkręcały się we mnie. Może za długo byłam cicho. Może źle zrozumiałaś. A może tak właśnie mialo być...

Nie było bardzo trudno dzisiaj. Chociaż w chwili największego stresu, musiałam. Musiałam rozlać krew. Naprawdę nie czuję, żeby było ciężko. I przeraża mnie to. Cisza w mojej głowie.


26.10.2013

Za dużo. Za szybko. Za mocno.

Podobno śmiałam się przez kilka ostatnich nocy, ale dziś... Wszyscy mieli do mnie pretensje. Nikt nie chciał słuchać. Obudziłam się tak ciężka, że aż niemożliwa, żeby się podnieść. Nie mam ochoty na nic.

To nie ma sensu teraz, wiesz? Nie poradzisz sobie nigdy. Nie w takim stanie. Nie w takiej niepewności. Nic nie robisz, żeby to miało ręce i nogi. Jest 26, a Ty dopiero wczoraj usiadłaś tak naprawdę, żeby ustalić zasady. Nie dasz rady teraz. To pochłonie wszystko. Nie będziesz walczyła. Stracisz wszystko co jeszcze kochasz, na czym jeszcze Ci zależy. W ogóle myślę, że dzisiaj nie dasz rady z niczym. Przełóż ten termin. To się naprawdę nie uda.

Mogłabym myśleć, ale wolę nie. Nie otwierają mi się dzisiaj usta. Znowu słyszę pisk w uszach, a wszystko dookoła zalane jest białą farbą. Akrylową. Nic nie ma w bieli. Niczego nie można się w niej doszukać. Nie ma takich słów... nie umiem sobie nic powiedzieć. Nie umiem sobie wytłumaczyć. Mam wrażenie że myślisz, że ze wszystkiego się wycofałam. Pozwalam dzisiaj krążyć słowom. Tym najgorszym słowom. Tak blisko mnie. Nie ratuję siebie. Chcę w tym utonąć. Na chwilę chcę być dla wszystkich najgorsza.

25.10.2013

http://www.youtube.com/watch?v=5h7QIzVIOkY

Im więcej wypadków w domu, tym łatwiej zebrać mi się do pracy. Dziś wrzątek. Wczoraj dwa razy prąd. Szkoda że jakoś nie zgrałam tego w czasie. Woda z prądem powinna uleczyć absolutnie wszystko i wszystko z miejsca postawić na nogi.
Za bardzo jestem dziś głodna na stres. I boli mnie głowa. Nigdy nie zrozumiem dlaczego właśnie Cydr... I choć wiem jak będzie, nie mogę wyhamować.

Dym rośnie w swojej gęstości z każdą chwilą. Zastanawiam się czy ta Nysa przypadkiem nie wykończy mnie spaliną szybciej niż papierosy. Pies chce na spacer. Koty śpią. Celińsko wywaliło mi brzuch na nodze. Lubię jak Małgośka śpiewa. Ania pyta o moje życiowe plany, a ja zagłębiam się w tym Twoim temacie. Podoba mi się. Byłoby dobrze, gdybyś to napisała. Chłopak z dołu wrócił na weekend. Słyszę i czuję wyraźnie. Drżącą od dźwięku podłogę. Sąsiad, który zniknął mi z pola widzenia jakiś czas temu, podjechał wczoraj zdezelowanym samochodem, w którym i za którym własnym życiem żyły kłębowiska dymu. Zgarnęła go policja, ścigająca go od ronda na sygnale. Jakieś... 200metrów... Mój pierwszy nyski pościg. Za sąsiadem drzwi w drzwi.

Muszę zjeść. Wkurwiasz mnie tymi telefonami. Wkurwia mnie... Jezu, chyba wszystko.


25.10.2013

Za dużo kobiet, za dużo spraw, za dużo żyć, za duża komplikacja losów...

Denerwuję się listopadem. Denerwuję się na tyle, że mam wątpliwości, że chcę się wycofać, ale zmuszam siebie, żeby nie... to tylko strach. Przecież minie jak tylko delikatnie się ogarnę. Przecież minie...

24.10.2013

Mimo Twojego masochizmu...
Jesteś dla mnie delikatna. Po prostu. Nie wrażliwa, to też, ale delikatna przede wszystkim. Chciałabym wyciągać do Ciebie rękę wyłącznie lekko. Chciałabym być tylko radością. Nigdy bólem i nigdy smutkiem. Chciałabym zatrzymać na sobie wszystko, co możesz odebrać jako atak, jako przykrość od świata. I jak na złość mamy obie takie charakterki... że tworzymy wyłącznie burze i huragany.
Nie widziałam masochizmu w Twoich oczach. Prędzej obawę. Zagniotłaś ze mnie ciepłą kluskę sobą. Wzruszyłaś. Rozebrałaś z każdej łuski jaka mogłaby mnie chronić. Zasługujesz dla mnie na najpiękniejsze słowa, dobierane, nie z marnego przemiału. Na bezpieczeństwo uczuć i emocji. Na gwarancję stałości miejsca. Mojego miejsca tutaj. Blisko. Na ciepło. Zrozumienie. Cierpliwość. Na tą pieprzoną delikatność, której prawdopodobnie nie znosisz, a ja tak kurewsko nie umiem inaczej. Nie potrafię Cię budzić. Nie potrafię przeszkadzać w pracy. Pamiętam ciągle jak położyłam na Tobie rękę, żeby przekonać samą siebie, że jesteś i obudziłam Cię, chociaż byłam pewna, że nie możesz tego poczuć. Czujesz wszystko... Pewnie dlatego chciałabym...

Stałaś się najważniejsza...

Cokolwiek zrobię, bez względu na rodzaj mojego dotyku, musisz wiedzieć że zależy mi jedynie na głębokości, nigdy na sile i że szanuję Cię pod każdym względem. Zawsze.


23.10.2013

Splatam sobie mocny sznur z cieńszych, wytrzymałych pasm. Z bezsilności, smutku, ciszy tworzę odporny na wszystko twór, nieprzerywalną nić. Kiedy wszystko przeniknie już wszystko, kiedy jedno utopi się w drugim, kiedy wyschnie, zasklepi się, zjednoczy, zrobię z niego ostateczną pętlę. Zawieszę na środku sufitu na haku. Będę patrzyła na nią co rano otwierając wciąż zmęczone oczy.

Nadzieja z radością poszły dzisiaj za daleko. Trzymając się za ręce i śpiewając wspólnie jakąś piosenkę. Widziałam jak nikną, jak oddalają się bardziej i bardziej. Nie wołałam ich. Złe dni są podstawą dla tych dobrych. I odwrotnie. Trochę zaszalałam z dawkami, a trochę z lenistwem, z bezczynnością.

Mogłabym tu ryć codziennie, nie szanujesz mojej pracy. Wstając dziś rano znalazłam jakiś kefir na parapecie. Poszwę kołdry, którą zakładałam wczoraj, rozwłóczoną w przedpokoju. Kołdrę, pod którą ukryłaś wczorajsze ubrania na fotelu. Dlaczego tak mi to wszystko działa na nerwy...

I ta tęsknota... tęsknota za pociągami na Pradze.

A Ty... na czystej, białej kartce moich emocji, malujesz jak szaleniec kolorową kredką. Barwy, których nie znam, wylewasz tam wiadrami, czekając na reakcję nim jeszcze poznam nowy smak, nim się z nim oswoję, nim odpowiem sobie sama co dla mnie oznacza. Ton moich słów stanowi o odczuciach, o ktorych nawet nie pomyślała moja głowa. I kiedy wszystko we mnie zlewa się znowu w białą plamę, w ktorej nie ma nic, żadnej myśli, odpowiadasz ciepłem, jakiego nie spodziewałabym się doświadczyć. Przytulasz się i pochłaniasz wszystko. Likwidujesz dym. Zapalasz światło. Wieszasz na ścianach obrazki, które pospadałam. Podlewasz kwiatki, które ususzyłam. Mocno, bez pytania wsuwasz mi życie pod kołdrę, w której chciałam zostać martwa na dłużej. Obojętność nie wchodzi w grę. Nie da się być obojętnym, kiedy stoisz tak wpatrzona obok. Nie da się w ogóle.

23.10.2013

Nie oddycham kiedy się sprzeczamy. Nie uśmiecham się, chociaż to dodatek nieustanny obecny prawie zawsze. Ale najgorszy jest i tak ten ścisk. Ścisk wszystkiego.

Mam ochotę upiec milion ciast i zeżreć wszystkie w pojedynkę. Jestem coraz bardziej zła, coraz znowu bardziej spięta. Obserwuję co robią moje ręce, bo robią coś bez przerwy. Czasami im każę, a czasami wyprawiają swoje cuda automatycznie. Nie chcę powtórek z przeszłości. Tak bardzo nie chcę, że jestem gotowa się związać. Związać, zakneblować i utopić w łóżku. Poprzekładać te wszystkie terminy, albo zwyczajnie je olać. Nie robić nic. Przestać. I może właśnie tak zrobię. Może właśnie od jutra.

Jezu, jakie to wszystko jest trudne. Nie wiedziałam że będzie tak. Wiedziałam że będzie ciężko tutaj, ale nie wiedziałam że będzie ciężko z obu stron, z każdej strony, w jaką się odwrócę. Boję się pozwalać słowom pływać w mojej własnej głowie, bo prędzej czy później wylezą ze mnie jak stonka z ziemniaka, jak najgorszy robal. Pójdą i narobią szkód, które będę próbowała załatać kolejnymi słowami. Jedyne co mam. Jedyne co mogę z siebie dać. Jedyne czym mogę wszystko zburzyć i wszystko zbudować jednocześnie. Kurwa.

Kocham. To powinno oznaczać wszystko. Dlaczego wciąż mi się wydaje, że nie znaczy nic...

17.10.2013

http://www.youtube.com/watch?v=ymT0KBHLOJY&list=PL580652CB175CB2CE

Poprosiłam o zbyt wiele. Znowu, prawda? Ty mi tego chyba nie chcesz dać. Nie chcesz spełnić. Powiesz mi jakoś niedługo jaki masz na mnie plan? Jakiś fajny? Głupi? Spodoba mi się, czy wcale nie? Skłam, ale powiedz cokolwiek.
Brakuje mi domu. Ciebie. Najbardziej ze wszystkiego, właśnie Ciebie. Tak strasznie dawno Cię nie widziałam, nie słyszałam. Tak mi strasznie pusto, chociaż patrzę w Twoją stronę codziennie. Nasze rozmowy w lesie, nasze ciągłe kłótnie. Moje właściwie. Miliardy wyrzutów i Twoja cierpliwość...


Powiedziała to.
Czy mogła zrobić gorzej? Czy mogłam usłyszeć coś gorszego? Dzisiaj, w ogóle?

A chciałam się z Tobą umówić na płacz, bo nie mogę, nie mogłam ostatnio. Szybko działasz. Bez wstępu, bez uprzedzenia.

Dobrze. Zostawiam. Wszystko.

Jak... uderzone szkło.
Dopiero dziś. Właśnie dziś. Pękłam i rozsypałam się sobą.
W postaci miliona części. Drobnych, poszczerbionych kawałków.
Nie do złożenia. Nie tak jak kiedyś. Nigdy już nie tak samo.

16.10.2013

Miłość czasami nie wystarcza. Wystawiona na wiatr i deszcz rzeczywistości, na burzę osobistych pragnień. Grad rutyny życia. Ciężko było mi Cię przyjąć. Pamiętam swój Słodowiec. Pierwsze bezpieczne miejsce w Warszawie. Moje. Takie jak chciałam. Prywatne. Uwielbiałam przychodzić z pracy i widzieć jak wszystko jest na miejscu. Na tym, na którym to zostawiłam. Polubiłam swoją samotność. Ciepłe światło. Cienie wiklinowego klosza. Ławę ruszającą się przy położeniu na niej choćby ulotki. Stare meble. Wielki, stacjonarny komputer w kącie. Potem mama. Byłyśmy dość daleko, nie rozmawiałyśmy jak dawniej. Wciąż trzymałam w pamięci jej słowa... "za tydzień masz mi oddać klucze". Chyba nigdy sobie tego nie wybaczyła. Dla mnie to już jak wyblakła kartka pocztowa. Nie miała dokąd iść, a ja miałam miejsce. Nie zastanawiałam się bardzo. Nigdy bardzo się nie zastanawiam. Staram się ułatwiać. Życie. Innym i sobie też. Nie wiem dlaczego tak często posądza się mnie o komplikacje. A potem Ty. Znałyśmy się mało. Coraz mniej rozmawiałyśmy. Chciałaś tu studiować. Koniecznie to co ja. Tam gdzie ja. Zgodziłam się. Przyjechałaś i zmieniłam wszystko. Pamiętam jak kłóciłyśmy się już pierwszego dnia, kiedy wystawiałam komputer do tego małego pomieszczenia obok mojego pokoju, w którym stała tylko szafa. Byłaś smutna i zła. Myślałaś że będę tam spędzać całe dnie. Uważałaś że jestem uzależniona, ale ja... ja nie miałam czasu i możliwości na realne znajomości. Moi znajomi rozsiani po kraju... chciałam tylko odrobiny prywatności. Chciałam też ograniczyć siebie, wyłączyć wreszcie komputer, poznać Cię trochę lepiej bez ekranu w sypialni. Wściekłam się, że tego nie widzisz, że osądzasz tak bez rozmowy. Powiedzialam że będę robiła co będę chciała. Płakałaś. Pierwsze miesiące nie byly proste. Ty wszystko zaczynałaś. Ja ogarniałam całość. Bałam się że jesteś za młoda.
Chodziłam do pracy i opłacałam rachunki. Byłam zła że wciąż bierzesz pieniądze od rodziców. Zazdrosna. Ja tego nigdy nie miałam. Musiałam zrezygnować ze znajomych na kk. Byłaś zła że spędzam z nimi czas. Aśka obraziła się na zawsze. Lubiłam ją. Była mądra. Inna. Obserwowałaś mnie bez przerwy. Śledziłaś każdy mój ruch. Było mi z tym strasznie. Rozmawiałyśmy często. Czułam że się duszę. Prosiłam Cię. Bylo dobrze na jakiś czas, potem znowu... Chorowałam już, ale wierzyłam wciąż w rozmowy i zrozumienie. Kto mógł wtedy wiedzieć, że czegoś tam nie produkuje moja głowa, że leki są konieczne. Nie miałam siły na nic. Nic nie dawało mi radości. Wypłata co miesiąc i rachunki regulowały cały mój świat. Pamiętam dzień, w którym nie chciałam już rozmawiać. Z Tobą. Z nikim. Leżałam w pokoju stopy trzymając na balkonie. Było ciepło. Chyba już płakałam. Coś chciałaś, ale nie pozwoliłam się przytulić. Zapytałaś czy możesz wyjść z nią na kawę, a ja Ci życzyłam dobrej zabawy. Wiedziałam już wtedy. Od chwili kiedy nie przestawałaś wysyłać do niej smsów, nawet na zakupach ze mną. Zamknięta w tej klatce przywiązałam się tak, że nie wiedziałam wreszcie czy potrafię jeszcze być samodzielna. Pamiętam jak do Ciebie przyszłam, przytuliłam i poprosiłam, żebyś powiedziała mi prawdę. Może dlatego że tak w Ciebie wierzyłam, jak w nikogo innego wcześniej, może dlatego tak wtedy zareagowałam, tak mocno. Pamiętam jeszcze tylko jak płakałam i wszyscy na biegu wracali do domu, bo myślalam że serio umieram w tamtej chwili, ale to były tylko nowe leki i jej obecność. Ciągła. Znielubiłam siebie potem zewnętrznie na bardzo długo. Dalej jest pusto. Czysta kartka. Biała. Żadnej treści w treści. Dużo pracowałam. Ty studiowałaś. Znalazłaś pracę.
Czułam się jak Twoja mama. Ogarniałam dom i wszelkie usterki. Musiałam widzieć wszystko. Musiałam wszystko wiedzieć, na wszystko znać odpowiedź. Już wtedy za dużo na siebie brałam. Wciąż z Tobą rozmawiałam. Nie było innych problemów, tylko te zasady partnerstwa. Nie matkowania. Potem przeprowadzka na Bemowo. Najpierw mama. Potem my. Kłótnie z lokatorkami na Słodowcu. Z właścicielem. Rozwód siostry. Ostatnie spotkanie z Gabrielem. Lubiłam jego rodzinę, jego Rumunię. Płakał. Ja też, ale dopiero jak poszedł. Czułam że już nigdy go nie zobaczę. Stado przewijających się przez dom zwierząt. Ratowanie Gacka do ostatniej chwili. Moje nazwisko na wszystkich papierach. Wyrok jego eutanazji z jego jeszcze żywym ciałem na rękach. Zawsze stalaś z boku. Jakbym brała na siebie również tą odpowiedzialność. Za ich koniec. I moja decyzja o przeprowadzce na Pragę. Wszystkie możliwe pieniądze, ale bez pożyczek upchnięte w ukochane kafelki, w kolory ścian, w idealną łazienkę. Pomagałaś bardzo, wiem. I kiedy moje ciało zareagowało na silny stres. Rzucałaś na mnie zimne ręczniki kiedy atakowała mnie pokrzywka. Kiedy musiałam jechać na zastrzyk, bo spuchło mi gardło. Kiedy nie mogłam jeść już prawie nic. Przez miesiąc jadłaś ze mną ziemniaki. Gotowałaś. Ja sprzątałam. Nowe leki kazały mi uczyć się nowych rzeczy. Chciałam je zaraz rozdawać. Każdy zrobiony szalik. Każdą pomalowaną doniczkę. Byłaś zła. Potem musiałam szybko robić to samo dla Ciebie. Nie chciałam już kłótni. Praga zabrała ze mnie wszystko. I wszystko mi dała. Bałam się tam chodzić, ale chodziłam i remontowałam. Wracałam na Bemowo nocą upaprana kurzem, tynkiem, farbą i biegłam do pracy rano. Przez miesiąć nusiłam "mój jest ten kawałek podłogi", żeby uwierzyć że to może być dom. Pierwszy od dziesięciu lat. Pierwszy po tak smutnej stracie głównego, jedynego. I zrobiłam to, uwierzyłam. Kupiłam meble. Nigdy nie chcialam mieć nic. Nic co by mnie wiązało. I pokochałam każdą złożoną moimi rękami szufladę. Każdy stolik. Oszukiwałaś rodziców ze studiami. Czułam się winna, że pozwoliłam Ci je rzucić. Nie myślałam już o uczuciach. Domem zajmowałam się automatycznie. Nie rozmawiałam już, nie krzyczałam, nie kłóciłam się. Czasami wychodziłam i płakałam. Nie było mi wolno okazać słabości. Tak czułam. Ty przecież ciągle źle się czułaś. Nie pracowałaś już tak długo. Bałam się o pieniądze. O mamę. To przecież dom ze ścianami pęczniejącymi od jej najgorszych wspomnień. Babka nieustannie kurwiła za ścianą. Niszczyła wszystko. Głaskałam swoje ściany codziennie, bo nie byłam pewna jakie je zastanę rano. Chodziłam do pracy, a Ty i matka zaczęłyście się ciągle sprzeczać. Rozerwana między wami nie chciałam brać niczyjej strony. Nie tak. Nie kiedy nie wiem jaka jest prawda. Zaczęłam zawodzić. Nie mogłam patrzeć na bałagan i nie miałam siły go ogarniać. Nie mogłam patrzeć na wasz gniew. Puszczały mi nerwy. Wyjechałaś na Święta, a ona powiedziała że nie jestem już jej córką. Oddała wszystko, każdy prezent, każdą pamiątkę. Nie bylo czasu. Jezu, naprawdę nie było czasu myśleć kocham czy nie. Kiedy było źle, kiedy rozmawiałyśmy przy garażach... kazałam Ci odejść, bo nie dawałam rady z Twoją bezczynnością i zatrzymałam Cię w ostatniej chwili, bo... bo zrobiłam to bez zastanowienia, bo nie byłam pewna czy to nie przez zmęczenie, czy nie przez stres, nie chorobę. Potrzebowałam chwili czasu, żeby się zastanowić. Chwili. Ale nie było ani chwili. Codziennie coś. Policja. Opieka społeczna. Babka. Matka. Pies. Fiona. Codziennie. Bałam się chodzić do pracy. Balam się że coś się stanie kiedy mnie nie będzie. I tak było, działo się. Zaczęłam palić. Nie wytrzymywałam rozdarcia między domem, pracą, Tobą, matką. Nie wyrywałam dla siebie chwil. Modliłam się o ciszę. Znów straciłam dom, kiedy oddała zdjęcia. Nie dałabym rady, chociaż już od tygodni powtarzałam sobie, że jest martwa, że już jej nie ma. Uśmierciłam ją, żeby łatwiej było mi odejść. Pierwszy raz się pocięłam. Pierwszy raz ludzie na ulicy proponowali mi pomoc. Musialam wyglądać jak ofiara krwawego napadu. Pokochałam to osiedle. Ten dom. Te wszystkie rzeczy. Tylko rzeczy, które dla mnie są widocznie ważniejsze niż dla reszty ludzkości. Może dlatego że każdą najdrobniejszą, zapamietaną z dzieciństwa, musiałam zostawić. Może dlatego że nigdy tego nie zapomniałam, nigdy się nie pogodziłam. Powiedziałaś Nysa, a ja... wyszłam na ławkę z psem. Polożyłam się i patrzyłam w gwiazdy. Jeździły pociągi, szalało mi w głowie i... zapytalam siebie czy może być gorzej. Nie mogło. Tak strasznie nie mogło, że zgodziłam się. Po prostu. Wykorzystałam znajomości. Zorganizowalam to, chociaż... nie sądziłam że kiedykolwiek uda mi się coś takiego. Ty poprosiłaś tatę, żeby odmalował nowe mieszkanie. Obiecałam siostrze że będę przyjeżdżała. Pamiętam jak do niej dzwoniłam. Trafiłam akurat na moment, kiedy siedziały razem z matką. Powiedziałam że wyjeżdżam. Dopiero wtedy obie zrozumiały co się stało, co zrobiły, jak bardzo byłam zdesperowana sytuacją. Plakalam i ona też płakała. Umówiłyśmy się na następny dzień. Myślałam że nigdy już nie zobaczę chłopców. Że nigdy tu nie wrócę.
Przyjazdy do Warszawy rozbiły mnie do końca. Miałam czas. Na myślenie. Na nudę. Na brak stresu. Potem wracałam do Nysy i... sprzatałam. Witałaś mnie czule i zostawiałaś. Wyjmowałam z lodówki spleśniałe jedzenie, przeterminowane jogurty, które kupowałam Ci przed wyjazdem. Zmieniałam pościel. Robiłam pranie. Zmywałam i odkurzałam. Zostawiałam pieniądze i jechałam znów. Całe lato. W pociagach. W miejscu, z którego chciałam przecież uciec. Obserwowałam ludzi. Pisałam. Tęskniłam. Zakochana w Nysie. Wracałam do domu i próbowałam rozpakować się do końca, ale... wciąż Twoja rodzina, Twoi rodzice. Zrozumiałam dlaczego ja. Ja i Twoja mama. Takie same. Ciągle w ruchu. Próbujące ogarnąć absolutnie wszystko. Jednocześnie. Tylko że ona ma w domu dwóch chłopów. Jednego się boi, drugiego rozpieszcza. Ja miałam tylko Ciebie. Chciałam dzieci. Balam się. Od chwili kiedy ruska pani ginekolog powiedziala "tylko szybko, w każdej chwili może być za późno". I chciałam szybko. Bez względu na wszystko. Bez względu na pieniądze. Na dom. Znalazłabym sposób, znalazłabym drogę, chodziło przecież o największe marzenie. Nie chciałaś się zgodzić. Mówiłaś że nie będę poświęcała Ci tyle czasu. Starałam się rozumieć, Twoj wiek, swój brak stanowczości. To wszystko przecież moja wina. Mogłam stawiać się mocniej. Mogłam narzucić swoje zasady i nie respektować wychyleń. Mogłam Cię nie zatrzymywać. Mogłam wszystko. To moja wina. Po ostatnich dwóch latach, które przeżyłam ciężkim cudem, chciałam tylko spokoju. Stabilizacji. Mnóstwo decyzji, odpowiedzialności za los, nie tylko mój wlasny... Mówilam kocham, kiedy Ty mówiłaś. Straciłam gdzieś sens tych słów. Straciłam ich barwę. Wycofałam się emocjonalnie. Fizycznie. Odeszłam z wycieńczenia. To naturalna śmierć. Przygnieciona kamieniem własnej gumowatości. Taka się stałam po tym jak straciłam prywatność. Miękka. Plastyczna. Elastyczna. Dopasowywująca się. Bez wyrazu.
Po prawie roku grzebania urzędników w mojej przeszłości, szufladach z moimi majtkami, ich oskarżeniach że jak na mój wiek stanowczo za mało mam biżuterii... Po tych wszystkich prześwietleniach, przepytywaniu sąsiadów, donosach... jutro może się udać. To mieszkanie może się pojawić. Kolejne miejsce dla mnie. Znowu coś z siebie wyrwę. Nysę. Z najpiękniejszymi kamieniami na świecie. Nie oddasz mi zwierząt, wiem. O kota będziesz walczyła do końca. Bardziej o kota niż o mnie, bo wciąż, po tym wszystkim co się stało, po rozstaniu, wciąż sprzątam, wciąż nie pomagasz, wciąż znajduję spleśniały chleb ukryty między pudełkami z herbatą. Wciąż. Płacę. Doceniam Cię. Doceniam każdy prezent. Każde Twoje staranie. Ale czy ja... naprawdę nie mam prawa do słabości? Czy wyobrażasz sobie dzień, w którym kładę się do łóżka i nie wstaję? W którym zostawiam wszystko swojemu biegowi? W którym patrzę jak pokrywam się coraz grubszą warstwą niezałatwionych spraw? Jest za późno żeby odmienić los. Coś we mnie zgasło. Miliony słów. Próśb. Pokazywania Ci jak byłoby dobrze, gdybyśmy były na równi. Jak by mnie to odciążyło. Wiem że masz na to wszystko swoje zdanie. Swój obraz. Ja mam taki. Nie potrafię być dla Ciebie matką dłużej. Teraz chciałabym być matką naprawdę, dla swoich dzieci.
Może mogłam inaczej, ale to by znaczyło zrezygnować z okazji. Dobrej okazji, która mogła się już nie powtórzyć. Może gdybyśmy się nie zobaczyły wtedy, właśnie tak, może ciągłe kłótnie doprowadziłyby nas do wiecznej ciszy. Musialam jechać. Musiałam skłamać. Zrobić wszystko za czyimiś plecami. Musiałam raz zawalczyć o siebie, swoje szczęście, swoją wolność. Nie muszę sobie tego wybaczać. Nie to. Nie szczęście. Nie morze. Wybaczyć sobie muszę tylko blizny. Tylko ten brak pamięci, ktory pojawia się kiedy chce i cofa mnie wciąż do tyłu. Nie mogę odpowiadać za ciężkość moich dni, które nie pozwoliły na durne myślenie o kochaniu. Nie mogę brać na siebie winy. Zrobiłam co mogłam. Popełnialam błędy. Teraz też ciągle je popełniam. Nie umiem inaczej. Niech oskarża mnie kto chce i o co mu się podoba. Nie można przeżyć życia bez zranienia innych. I nie chciałam Cię podrywać. Chciałam tylko być blisko. Nie zależało mi na niczym innym. Tak się zlożyło, że ta bliskość... stała się większa. Jestem gotowa na absolutnie wszystko co powiesz i co postanowisz.


13.10.2013

nie miałam ostatnio siły na rozmowę. wciąż nie bardzo wiem jak mogłabym ją prowadzić. co mogłabym powiedzieć. świetnie mogę namalować to co widzę codziennie za oknem, ale to co jest we mnie... sama dopiero ogarniam.
ludzkie uczucia są tak strasznie powiązane z normami, poczuciami i resztą dziwności, że nawet minimalna zmiana może pociągnąć za sobą wielkie konsekwencje. a zmiana we mnie nie jest przecież minimalna. jest całościowa. gdybym mogła machnąć na wszystko ręką, przekreślić co trzeba, co trzeba podkreślić, nie martwić się o nic i o nikogo, dbać tylko o siebie... i jeszcze ta pewność. nie mam jej przecież. nie wiem czy robię dobrze, czy zupełnie źle. nie wiem nawet co czuję, a zgubiona w uczuciach nie zdziałam raczej nic mądrego. może powinnam się nie ruszać, ale to by oznaczało zgodzić się na udawanie, na kłamstwo, którego i tak używam czasem dla łagodzenia tego bólu gardła, które powoduję sobą u wszystkich.
człowiek nie powinien nigdy bać się życia. to chyba najgorsze co może się przytrafić.
i nie myśl że to do Ciebie, bo wcale nie, bo jeszcze tylko Ty potrafisz wywołać łzy i ukłucia, bo oprócz skoków ciśnienia w świecie bez Ciebie nie czuję zupełnie nic.
zastanawiam się czy musiałam mówić to na głos, czy musiałam powodować cały ten chaos. może można było spokojniej. jakoś tak nie wiem... doroślej. szkoda mi tych wszystkich słów. nic do nich nie mam, niech zostaną jeśli chcą, tylko... szkoda mi że padły. mogłam przecież wszystko zmienić i tam i tu i w obu sytuacjach zawiodłam. nie zrobiłam nic. jakbym zapomniała, że wszystko co dotyczy mnie, noszę w swoich własnych rękach.
brakuje mi.
zapachu na koszuli. łokcia na oknie tak blisko mojego. szyi wyginającej się nawet przy dotknięciu nosem, jakby przypadkiem. zdziwienia tęsknotą. wtulenia z przytrzymaniem za ubranie. cieni na powiekach. zębów na biodrach. ust i dłoni na piersiach. zmęczenia. radości. Twoich ust na moich palcach. momentów wyrwanych Niebu...

10.10.2013

Posadziłam wszystkie przy stole i swoim najbardziej surowym tonem kazałam milczeć i słuchać.
Za oknem bylo ciemno, rozmazywały się światła z okien sąsiedniego bloku.
Sory dziewczyny, ale tutaj dzieją się jakieś rzeczy, które absurdem, siłą i emocjonalnością przekraczają granice moich ogarnięć. Nie dość że wyglądam jak Jezus po ukrzyżowaniu, to jeszcze nie mam w głowie nic, co nie przypominałoby konsystencją paciaji z rozgotowanego kalafiora. Sory, ale wyłączamy coś, usuwamy. Jak Wy to nie wiem, ale ja już kurwa nie zniosę kolejnego, złego słowa. Wybuchnę serio, rozpęknę się, rozsieję swoje wkurwienie po świecie i zniknę w topieli własnych wodorostów tak, że nawet duchy Kurska nie wydobędą mnie z lodowatych głębin Syberii.
Co proponujecie? Zostaw tą włóczkę Kaśka, na robotę przyjdzie czas. Są teraz poważniejsze sprawy. Kluczowe dla dalszej mojej ezgystencji. W ogóle być może że istnienia.
Ja bym wyłączyła emocje. Chuj czy lubisz, czy że nie. Masz coś więcej. Masz uczucia. Może trochę temat zastępczy, ale spokojny przynajmniej. Głosowania nie będzie. Postanowiłam. A teraz bierz się do roboty, bo papierosy same się nie kupują. I ogarniaj lepiej dziewczyno. Masz prawie trzydzieści lat.

http://www.youtube.com/watch?v=AfZXYBLN0zQ

04.10.2013

Strach jest zaraźliwy. Oblepia jak pyłki wiosną. Można je ścierać, ale efekt - na krótko - daje tylko mokra szmatka. Strach niszczy wszystko, każde słowo, każdą chwilę. Odbiera wiarę.
Rodzę się jesienią. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych, kiedy w liściach leżą kasztany. Mogłabym zrobić wszystko. Nie pozwalam sobie na brak pewności, na zwątpienie, na brak nadziei. Dopiero kiedy gubię się w słowach. Dopiero kiedy wszystko zaczyna przeczyć wszystkiemu. Dopiero kiedy staję się jak reszta ludzi - ważna, ale nie aż tak. Dopiero kiedy przestaję siebie czuć. Kiedy zaczynam myśleć, że coś ze mną nie tak. Trudno mi się poddać. Nienawidzę dróg uczieczki. Mam swoje światła ostrzegawcze, kiedy uruchamia się mechanizm autodestrukcji. Teraz trwa. Wszystko świeci na czerwono. Nie wytrzymują mięśnie napięte do granic. Spalam paczkę dziennie. Nie jem, a sen nie przynosi odpoczynku. Nie mam miejsca. Na rękach. Na brzuchu. Nigdzie. Jestem wirówką negatywnych słów. Uderzają we mnie mocniej niż zwykle, bo na to pozwalam, bo się nie bronię. Przestaję walczyć. Zakopuję się w liściach. Godzinami przesiaduję na słońcu, czekając aż się obudzisz, żeby móc usłyszeć jedno Twoje słowo, ale... nie mówisz nic. Zamykasz drzwi. I spalam się. Topię. Rozrzucam się popiołem w zetknięciu z Twoją właśnie obojętnością. Zjadają mnie kaczki. Depczą biegające dzieci. Mieszam się z piachem we wciąż zielonej trawie. Przykryta kołdrą spadających, kolorowych liści i żołędzi. Czekam, żeby urodzić się kolejną jesienią.

04.10.2013

Wyrywacie mnie sobie z rąk. Jakbym w ogóle już nie należała do samej siebie.
Wciąż sobie przeczysz. Nie pozwalasz mi na żadną pewność. Kiedy próbuję zrobić cokolwiek, co dla mnie jest trudne, wręcz niewykonalne, dajesz mi słowa, które dla mnie oznaczają, że to wciąż za mało. I choć sytuacja jest tragicznie trudna, dla mnie wciąż jakoś się układa. Powoli staram się zmieniać świat. Ludzie zaczynają się odwdzięczać. Nawet moi wrogowie na pozór rzucając nożami, robią dokładnie to, czego chcę. Dają mi ciszę. Tylko nie Ty. Ty nie wierzysz w nic. Niczemu nie ufasz.
Rozumiem Twój płacz i mówię codziennie, że nie mogę pomóc. Chcę szybko, pewnie, żeby najmocniej bolało tylko przez chwilę, ale zatrzymujesz mnie. Nie godzisz się na nic. Pozwalasz mi zadawać te ciosy powoli, a to co czujesz wydaje mi się tak wielkie, że gubię po drodze swoje uczucia, nie zwracam uwagi na własny smutek.
Przestaję powoli działać jak człowiek. Zaskakuję siebie ogromnym spokojem i bezemocjonalnością. Automatyzuję rzeczywistość. Każde moje słowo wciąż jest zbyt małe, duże, lub zupełnie nieodpowiednie. Cokolwiek zrobię, nigdy nie będzie to dość dobre. Jestem teraz jeżem. Niby mile zwierzątko ze słodką mordką, ale każdy kto spróbuje go dotknąć poczuje tylko najeżone kolce.
I chciałabym powiedzieć że tak źle jeszcze nie było, że nie mam już sił, że nie daję rady, ale zadając sobie rano pytanie, czy chcesz dzisiaj umrć, odpowiadam wciąż, jeszcze nie. Jeszcze jest normalnie. Normalnie i już.

02.10.2013

I jeszcze te urodziny... Najbardziej złapało mnie za serce, że jak nigdy smsy zaczęły przychodzić tuż po północy. Najgorsze że również od ludzi, których z jakichś powodów usunęłam ze swojego życia. No i że Monika była zła, bo nie była pierwsza. Powitała mnie naburmuszeniem. Potem spuchłam i zwijałam się w kłębek przez większą część dnia, a potem już zaczęłam pić, odczekując odpowiednią ilość godzin od leków. Były to urodziny najdziwniejsze z możliwych :) Nie zrobiłam nic, co w urodziny zrobić bym chciała, ale pamiętało o nich więcej ludzi, niż kiedykolwiek.

02.10.2013

"Alicjo, nie pozwól by inni kierowali Twoim życiem. Tę decyzję musisz podjąć sama, bo jeśli staniesz do walki z tą istotą, nie będzie przy Tobie nikogo."

A zanim zacznę walczyć, bo przecież zacznę, tego od siebie wymagam, wypiję jeszcze kilka win, spalę kilka paczek i dotknę własnej samotności. Wreszcie dotknę siebie.

Nie mogłabym zatrzymać się teraz w miejscu. Nie potrafię. Jeszcze nigdy nie czułam tak mocnego uderzania w plecy. Codziennie. Boli mnie wszystko, ale lubię ten ból. Jest jak po 12 godzinach pracy na nogach, jak po długiej deprywacji snu. Każe mi wciąż iść. Wciąż do przodu. Gdzieś zgubiłam uśmiech. Dziś. Na chwilę. Nie mogłam poradzić sobie sama ze sobą. Z niczym. Nie ogarnęłam nawet psa. Nie byłam pewna czego chcę. Wiedziałam że to Twoje włosy, Twoje oczy, ale nie widziałam tła. Widzę teraz. Wiem już wszystko. Nie pozwalam walczyć nikomu oprócz samej siebie. Tworzę huragan. Tylko w nim dokonam rewolucji jakiej pragnę. Czas jest mi potrzebny do załatwienia formalnych spraw. Nie wiem ile. Nie wiem co powiesz. Wiem tylko że zaczekasz, jeśli Ci zależy i że zrobię to i tak, nawet jeśli Ty już nie... Muszę. I będę stanowcza. Nie zatrzyma mnie niczyj strach, mój własny, ani Twój. Nawet jeśli rozminiemy się w planach. Nawet jeśli rozminiemy się w życiu. Nie mogę zadziałać inaczej. Nie mogę zrobić mniej i nie da się już chyba zrobić więcej. Jestem jak małe dziecko, któremu ktoś na siłę zbudowal budowlę, której ono wcale nie chciało budować. Nie taką. Wiem co mówię. Ciągle robiłam to chłopcom. Układałam klocki w równe bloki i nie pozwalałam niszczyć, jakbym była nieomylna. Oni i tak robili swoje. Rozwalali wszystko. Układali po swojemu. Dla mnie bez ladu i składu. Dla nich, jedynie słusznie. Teraz ja. Chcę rozpieprzyć wszystkie klocki!

30.09.2013

Nie dotykaj mnie proszę. Odsuń ode mnie palce swoich rąk. Nie zbliżaj się, bo nie wiem co będzie. Nie wiem co zrobię. Nie wiem co powiem. I nie patrz na mnie. Zabierz swój wzrok z mojej twarzy, z moich dłoni. Zostaw mnie samą. Z winem. Z kołdrą. Z papierosem. Z psem. Zostaw mnie samą, bo uniosłam do góry najcięższe przedmioty i nie mogę ich opuścić, bo wirują coraz szybciej wokół tylko mnie, bo każdy, kto wejdzie w to pole rażenia musi dbać o siebie sam, bo ja nie zatrzymuję nic, ja to tylko uruchamiam.
Obijam nogi o kanty mebli. Nie umiem poruszać się przy włączonym świetle. Nie chcę siebie widzieć teraz. Nie chcę widzieć nawet edki. Nie chowam noży, nie wyrzucam, nie niszczę. Te, które w siebie wbiłam regulują ciśnienie moich łez. Przekręcam je powoli żegnając się z dziećmi, żegnając się z wiatrem, wodą, piaskiem, z Tobą. Rozmazuję na sobie wciąż płynącą krew. I nie mówię nic. Nie mogę znieść dźwięku tego głosu. Nie mogę znieść swojego tonu.
Nie chcę spać i nie chcę jeść. Nie chcę widzieć nic. Nie chcę słyszeć ptaków. Nie chcę łapać liści. Nie chcę memłać w dłoni kasztanów. Nie chcę oddychać. Nie chcę krążyć w swoich własnych żyłach. Nie chcę się witać, ani żegnać nie chcę się też. Nie chcę widzieć uśmiechów. Nie chcę kolejnej kawy i nie chcę patrzeć w niebo. Nie dotyczy mnie świat. Nic mnie nie dotyczy.
Na Pradze jest cisza, jest ciepło. Jest kołdra. Jest kot. Na Pradze jestem, jeszcze tylko przez chwilę żyję. Rozsypana zmęczeniem, rozsypana bielą w swojej głowie.
Niczego tak nie pragnę i niczego nie boję się mocniej jak tego powrotu nad morze.

27.09.2013

Zachowuję się jak wariatka. Niby wszystko błyszczy, ale wciąż nie daje mi spokoju. I tak powie, że dywan jest szary, choć ma ze trzydzieści lat, że ubranka nie są poprasowane, choć mówiłam że żelazko to jedyna taka rzecz, której dotknąć po prostu nie dotknę, że nie ma marchewki, choć nie ja robiłam zakupy tym razem, że... Wagą wbudowaną w mózg od czerwca, staram się uchwycić wahania mas ciał chłopców. Paranoja narasta, a ja naspidowana do granic kawą i papierosami... kurwa, zapomniałam zrzucić pety i umyć po nich parapet... piorę meble wytrząsając resztki ciastek z marmoladą z ich foremek. A potwory łażą, śmieją się. Pewnie ze mnie. Rozwalają to, co dopiero ulożyłam. To były najgorsze dwa tygodnie tutaj. Nie wiem czy jeszcze wrócę. Szybko obmyślam dobry plan. Tylko co je przekona? Malaria? Ciąża? Rażenie piorunem? Meble nie schną, więc biegam z suszarką, którą zaraz ogarnę też to siano na głowie. Boże. Układam włosy na noc. Jeszcze tylko jedno pranie. I odkurzanie. Mogę nie przetrwać po wczorajszych igraszkach z prądem. Przewrotne urządzenia. Czy nie nadaję im imion? Czy do nich nie mówię? Czy nie głaszczę? I kiedy myślę już, że moje możliwości osiągnęły najwyższy poziom , a północ zbliża się tak, że widzę jej przekrwione białko w oku, przepala się żarówka w lampce, a dzieciak otwiera sobie tubkę z kremem na odparzenia i ostentacyjnie strzela nim po całej długości okna...

26.09.2013

Zdeptałam granice, wydawało mi się mocne niczym Chiński Mur. Runęły z lekkością cienkiej płyty styropianu ruszonej nawet nie moim ciałem, nie kopniakiem, ale zwykłym oddechem delikatnym jak muśnięcie opuszkiem palca. Niby przypadkowo, zupełnie bez podtekstów pieściłam tym opuszkiem wnętrze Twojej dłoni. Każdy Twoj urwany oddech, każdy szept w moich włosach pchał mnie wciąż wyżej przez nadgarstek aż do ramion z dłuższym przystankiem na szyi w kierunku uchylonych dla mnie ust. Twoje Edin i trzy kropki...
Między szaleństwem, a Twoją opowieścią, niekończącą się tyradą o warszawskiej miłości, utonęłam gdzieś w otchłani własnych, zamroczonych miejsc. Słuchając pośrednio, pośrednio pragnąć patrzyłam na dłonie na swoim brzuchu marząc o nich na mnie całej. We mnie... I gdybym mogła wczoraj wybrać, byłabym mocniej, bylabym brakiem Twojego oddechu, byłabym cichym jękiem wyrwanym z zaskoczenia Twoim strunom...
Działając z rozmachem ogarniam sparaliżowany bałaganem dom. Jutro rano będę gotowa na wizytację i na święty spokój. Dziś nie jestem gotowa na bezwypadkowe przejście choćby do kuchni i cieszy mnie to, tak bardzo cieszy, tak bardzo mi z tym dobrze, ze wszystkim, z każdym wtartym w dywan paluszkiem, z każdym plastikowym kręglem, z każdym samochodem, z każdą kredką, z każdym słowem, każdą ciszą, każdą chwilą...

25.09.2013

Połóż dzieci wcześniej, proszę. Potem połóż mnie. Pozwól się zakopać. Pozwól mi nie myśleć. Pozwól nie wyjaśniać nic. Nie pozwalaj płakać. Niech emocje krążą w żyłach.

25.09.2013

Próbowałam znaleźć swoje miejsce. Miejsce na świecie. Miejsce w Tobie. Rzucone w eter najważniejsze słowa cieszyły mnie kiedyś powracając jak bumerang, dziś są wyblakłe, pozbawione blasku. Widzę swoje błędy, tak czasami duże, że aż dziwi mnie własna ślepota, a może nawet niedojrzałość. Najważniejszą misję złożyłam na ręce czasu, chociaż nią, właśnie nią, zająć się powinnam najbardziej osobiście. Ludzie, którym wciąż powtarzam swoje mantry, używają ich i odchodzą, a ja wciąż nie ruszam z miejsca. Za 20 lat nikt nie spojrzy wstecz, żeby rzucić w moją stronę wdzięcznym słowem. Ja natomiast jak dziecko usiądę na piasku zastanawiając się co zrobiłam źle. Gdybym postanowiła odejść, zostawić wszystkich błędom, które muszą przecież dla siebie popełniać. Gdybym postanowiła znowu spojrzeć na siebie i tu zatrzymać wzrok. Gdybym nie odczuwała lęku zwiększającego się proporcjonalnie do kurczącego się czasu. Może mogłabym coś więcej. Może bardziej egoistycznie. Mniej spalając siebie za cenę utrzymania mostów. Nie musi tak być. Przecież mogę zrobić wszystko. Mogę podnieść się i iść. Spojrzeć przed siebie nie obserwując poboczy, nie patrząc wstecz, nie robiąc wszystkich tych rzeczy, które robią wielcy myśliciele. A gdyby tak... wyspać się, najeść, nacieszyć morzem, rozluźnić trochę, przyjmując że wszystko jest ludzkie, 5 z etyki była dzięki ściądze, a dylematy moralne toczą się na poziomach, które przecież sama sobie ustaliłam we własnej, rozbabranej głowie? Powoli. Zatrzymaj czas. Bądź dla siebie mistrzem zen, chociaż przez chwilę. Świat nie zawali się nawet jeśli dzisiaj umrzesz. Nawet jeśli, jutro znowu wszystko będzie podobnie. Ludzie wstaną do pracy. Ktoś założy konto w banku. Ktoś się oświadczy. Ktoś przeczyści filtr w pralce. Ktoś umrze. Ktoś się urodzi. Ktoś zemdleje. Ktoś odkryje nową gwiazdę. Świat się nie zatrzyma, nie zwolni, ale ja... ja mogę wszystko.

24.09.2013

Atak porannej kurwicy złagodziła popołudniowa, wymuszona obojętność. Spacer z matką był jak znak z niebios. Siła wiatru cofała moje kroki, jakby wszechświat chciał mnie spowolnić, a wręcz zawrócić do domu i trzeba było tak zrobić. Nie bolałyby mnie zatoki, nie miałabym kataru, a w moich uszach nie skakałoby teraz tornado.
Ciszej mi dziś i ostrożniej. Wokół też jakby ucichł zgiełk. Nie powiem że w tej sprawie obojętność utrzymuje się w dużym stężeniu, nie. Wręcz wlazłam dziś porobić zdjęcia do meliny z nadzieją że ktoś mnie tam zaciuka, niestety minęłam się z Panami wychodząc. Pasy zaliczyłam bez problemów, a cały ruch uliczny jakby mnie nie dotyczył. Nie stało się nic. Od ostatniego przypalenia się papierosem zanotowałam całkowity brak wypadków z moim udziałem.
Coś dziś było inaczej. Nie wiem co, ale coś. Jakby siekiera odpowiedzialności i troski o samą siebie wisiała w powietrzu nad naszymi głowami. Może mi się wydawać, zwłaszcza że niedożywione, ograniczone w tlenie komórki mózgowe dają mi ostatnio popalić na każdym kroku robiąc mnie w konia. Snu i jedzenia. Jedzenia i snu. Mniej papierosów i żebym nie zamknęła przypadkiem oczu na plaży. Żebym tylko nie zamknęła oczu...
Rozpisało się gg i rozdzwonił telefon. Ludzie przyszli do wyroczni, która chciałaby dziś właśnie powiedzieć wszystkim tylko jedno... nie wiem nic.
Ach nie, spokojnie, cofam to gg. To tylko koleżanka przyszła mi powiedzieć że jestem jak ostatnia szmata. Całe szczęście. Już myślałam że kolejny dylemat prawny.

24.09.2013

Dzieci osiągnęły szczyt swoich możliwości. Właśnie dziś. Znowu przed 10 rano jestem wyprana jak conajmniej o 20 wieczorem. Nie chodzi nawet o te kapcie śpiące na poduszcze naprzeciwko mojego wzroku, nie chodzi o te kredki, którymi we mnie rzucają, kiedy próbuję doleżeć chociaż 10 minut. Nie. Chodzi o ciągły poranny płacz. Ciągły i poranny. Nie trafia do nich spokój w głosie, ani jedzenie, co zazwyczaj działa kojąco. Nie działają wciąż nowe, wyciągane przeze mnie z kątów zabawki. Nie działa pozwolenie na rozbestwienie. Nie pomaga pozwolenie na zamykanie się w regałowych szafkach, co zastanawiam się potem z przestrachem, czy są tylko schowani, czy już porwani jak w filmach. Zresztą ostatnio wszystko jest jak film. Nie chory, nie paranoiczny jak zawsze. Po prostu film.
Nic nie przychodzi mi łatwo. Żadne słowo, ani żaden gest. Nic nie przychodzi łatwo, a cały świat staje na głowie wywracając do góry nogami to, co zawsze chcialam w sobie mieć. Zasady, za które Bóg mi kiedyś powie, 'właź Aneta, ostatecznie gorszych tu mamy niż Ty'. Co by się stało, gdyby świat był prostszy. Jak mielibyśmy sprawdzić przystosowawcze zdolności człowieka. Jak dotknąć granicy własnej emocjonalności. Jak odkryć siebie, swoje pragnienia, swoje ciche miejsca, które od lat krzyczą prosząc o zmianę i od lat tak brutalnie są niesłyszane. Teraz przydałaby się umiejętność wprowadzania w życie zmienionej rzeczywistości. Kłamstwa.
Edka dalej ciężko dyszy. Dogorywa. Schodzi mi mówiąc wprost na moich własnych rękach. Mogłabym ją uratować jednym ruchem, ale powtarzam wciąż, że musi się trzymać, bo ostateczna decyzja nie należy tylko do nas i że kiedy dostanę znak, powyciągam z niej te ostrza, zagoję te wszystkie rany, postawię ją na nogi i pozwolę iść. Ma to w dupie delikatnie mówiąc i nie dziwię się wcale, bo kiedy boli mnie głowa i cieszę się tylko na ten ibuprom, to w dupie mam wszystko do chwili, w której nie poczuję jak mnie puszcza. Ona też ma teraz gdzieś moje głaskanie, mimo to nie robię nic, bo i zrobić nic nie mogę. A kiedy jest bardzo źle, kiedy krzyczy, że nie mam serca to i ja się wkurzam i ja wrzeszczę i ja jej wszystko wytykam, a już w ostateczności to, że jej noże są tylko iluzją, moje tkwią prawdziwie, rany goją się dłużej, zostają blizny. To nie jest bajka edka, mówię coraz częściej. To nie jest animowany film...

23.09.2013

Nie byłam zmęczona wczoraj, ale miałam nieodpartą ochotę, żeby iść pod kołdrę i zakopać się w niej, a także w chusteczkach, które pokrywały mnie coraz wyraźniejszą warstwą. Nie wiem, chyba na chwilę zwątpiłam we wszystko. Głównie w siebie, ale też tak zupełnie desperacko w każde słowo, w każdą chwilę, w Ciebie nawet. Zupełnie jakby to wszystko nie miało miejsca. Jakby w ogóle nic się nie działo. Taka chwila paranoi kiedy siedzisz sobie spokojnie na swojej łódce, widzisz zbliżający się szkwał i zamiast spierdalać co sił, stawiać żagle, czy co tam się robi, Ty sobie urządzasz wielkie filozofowanie w postaci: ale czy to się dzieje, czy może wcale nie? I czy to szkwał się zbliża, czy to taki wybryk mojego chorego umysłu? Babrając się w tych chusteczkach myślałam tylko o kolejnym dniu. O poranku z dziećmi. O tym czy Sebastian znowu będzie miał kiepski humor. O tym, że zapomniałam zjeść. Pozwoliłam się wybić z tego stanu dopiero lawinie Twoich słów. Z których wciąż wibruje mi w głowie "żałuję", bardziej niż sprostowanie, że jednak nie. Wycięło się na mnie niewidzialną blizną, co każe mi uważać, każe mi się uspokoić, każe mi się chronić, a jednak nie robię nic z tej listy. Nie mogę. Nic nie mogę. Zupełnie jak w ciasnym tunelu, który zamyka się dla mnie z tyłu z każdym kolejnym krokiem naprzód. I jedno co wydaje mi się logiczne, to iść przed siebie, bo zatrzymać się w miejscu, to nie w moim stylu. Czy nie jestem przypadkiem wariatem? Czy nie będę pierwszym człowiekiem na świecie, który utonie na parkingu?

22.09.2013

Lazłam, lazłam i zalazłam do lasu, gdzieś w ogóle już chyba nie w Warszawie...
edwina ciągnęła się za mną uwieszona na mojej nodze i ryczała tak, że odwracali się prawie wszyscy ludzie. nie chciało mi się reagować, nawet jej nie przydeptywałam. nie powiedziałam do niej słowa od chwili, kiedy rzuciłam w nią nożami nad ranem. ona natomiast jęczała nieustannie, głównie że jestem ślepa i że zanim trafię prosto w serce porozrywam ją na kawałki tymi tępymi ostrzami. to też miałam gdzieś. nie, nie zawiodła mnie, wręcz przeciwnie. ściągnęła mnie na Ziemię w samym środku nocy. zmusiła mnie wciskać te guziki, podkładać tą bombę pod własną dupę i jeszcze dreptając jak ślimak po tym dywanie wiedziałam że musiałam, że to było to właśnie, właściwe wyjście, że piękno pojawia się wtedy, kiedy widzisz całość, że szok różowych okularów, potrafi zasłonić wszystko... i żadne duszy mojej struny nie są w stanie zatrzymać mnie samej... musiałaś? musiałaś naprawdę? ...tak. i za to te noże.
Anka pyta mnie dziś, czy można zakochać się będąc w związku. patrzę jak głupia w ekran. a ta co? nie wie? nie myśląc wiele odpisuję że oczywiście. że związek nie ma nic wspólnego z uczuciami. to tylko umowa. ustna. romantyzm opuścił mnie dziś razem z Bogiem.
"Takie jak Ty nie wracają"... takie jak ja... dziwki? Iza Iza... takie jak ja... powinno się topić po urodzeniu.
Wchodząc do Ikei, bo nie mogłam wytrzymać, musiałam zobaczyć nowe, wrześniowe ekspozycje... minęłam matkę z dwójką chłopców. Jeden taki... 6-7 lat. Drugi jakieś 4. Matka pyta starszego, który widocznie ma robaki i skacze jak kozica po wszystkim: Co masz zrobić jak się zgubisz? Dzieciak z nudą w głosie, z całym swoim dziecięcym zmęczeniem życiem, sytuacją, odpowiada jej przeciągle: Wali Cię to i tak, na co jego młodszy brat podchwytuje słowa wali cię i wykrzykuje w eter...


21.09.2013

Dzisiaj jestem jak kot rozciągnięty na parapecie w ciepły, lipcowy poranek. Lubię ten stan całkowitego rozprężenia i uważnej obojętności. Mogłabym swoim zwyczajem popaść w jakąś dziwną, odrętwiającą paranoję, jak zawsze kiedy mrugają wszystkie światła na podwójnym skrzyżowaniu i nie ma komu pokierować ruchem, ale nie. Chociaż raz, to ja potrzebuję mentora. Nie muszę być nieomylna. Nie muszę myśleć o milionach aspektów. Jedyne co muszę i czego naprawdę chcę... Iść powoli. Pozwolić, tak, właśnie tak, pozwolić życiu nadal być moim życiem. Patrzeć na morze, choćby wzburzone z jak zawsze uśmiechem i nie martwić się. Wpływ. Mój wpływ na moje własne życie :)
Dzieci są dla mnie cudowne. Nie budzą mnie z dziwnymi przedmiotami w dłoniach, ani w buziach, co potem muszę łazić po domu i szukać skąd to urwali. Budzą się i nie drą w łóżeczkach, tylko gadają ze sobą zaglądając przez kratki. Wczoraj przetrzymałam je tak długo, myślałam że mi nie wybaczą i na złość nie pójdą spać, ale wyczuwając moją nadwątloną odporność dali ze sobą zrobić wszystko i zasnęli. Uwielbiam tą chwilę kiedy przenoszę ich do łóżeczek, kiedy wtulają się lekko rozbudzeni po podniesieniu, kiedy dają się pocałować nad łóżeczkami i ułożyć... Przedziwna jest tęsknota w moim wykonaniu. Przedziwne są w moim wykonaniu uczucia.
Anka powiedziała wczoraj, że świat się beze mnie nie rozpadnie i choć gdzieś tam o tym pamiętam i wiem, to jednak daję się pognębić oczekiwaniami. Świat się beze mnie nie rozpadnie. Na ten jeden weekend chciałabym.

20.09.2013

"Good morning, and in case I don't see ya, good afternoon, good evening, and good night! "

:)

http://www.youtube.com/watch?v=tqXja497ZQo

19.09.2013

Naprawimy dzisiaj czas. Bez żadnych oczekiwań. Niech pada, zostaw. Wieczorem znowu pewnie zobaczysz słońce. I zostaw tą suchą bułkę :) Zrobimy normalny obiad. Pal jak chcesz. Jak nie chcesz, nie pal. Rób jak chcesz, tylko nie mów mi znowu że jesteś smutna. Nie patrzysz jak trzeba. I zapomnij już o tych facetach. Nie zaciskaj znowu. Nie cofniesz nic, za to świetnie zorganizujesz nadchodzące. Spokojnie, bez obaw. To tylko życie. To jak? Kawy? :)

http://www.youtube.com/watch?v=wEKLEeY_WeQ

19.09.2013

Teraz pamiętam. Czechy w październiku? Z Tofim?

http://www.youtube.com/watch?v=uy0HNWto0UY

18.09.2013

i jak edka? jesteś wykończona co? możemy się przespać, ale co to da. czy w naszym wypadku da się przespać wykończenie? poszłabyś na spacer, a ja Cię tak rzadko wyprowadzam. w ogóle wszystko rzadko. chciałabyś zbierać liście, a ja Ci ciągle serwuję substancje smoliste na białej tacy. nawet kasztany tu już wszystkie wyzbierali. nie ma co powkładać do kieszeni i memłać łapami, kiedy się denerwujesz, albo kiedy brakuje Ci jakiegokolwiek z czymkolwiek fizycznego kontaktu. dobrze że zbierasz te kamulce. szkoda że nie są tak gładkie. i co robimy? uciekamy? wyłączamy się na kilka dni? napiłabyś się edka czekolady w sopocie, nie? połaziłabyś po plaży do gdyni i z powrotem. a pamiętasz ten kanalik co żeby przejść musiałaś wleźć w tą głęboką, lodowatą wodę? wlazłabyś znowu, ja wiem. i znowu byłabyś cała w piachu i wietrze. może nawet to palenie byś rzuciła przy okazji. olej tą piramidę na parapecie. zrobię Ci zdjęcie na pamiątkę. będziesz szła jutro ze śmieciami to zabierzemy to wszystko w cholerę. może nawet dam Ci się kawałek przejść, jeśli ktoś tu przyjedzie. chodź już, przełożymy dzieciaki do łóżeczek. może nie obudzą się dziś w nocy. posprzątać jeszcze trzeba, pamiętasz? za dużo zębów nie masz, po co to ryzykować potem po ciemku. a w tej wiadomej sprawie... tak, wiem, miałam pomyśleć, coś Ci podpowiedzieć. pewnie jak sobie odpowiesz co naprawdę czujesz, wszystko stanie się prostsze. tyle myślę. chodź, może chociaż coś zjemy dzisiaj. to pomaga na życie.

http://www.youtube.com/watch?v=GQ0e8izTYsA

17.09.2013

W XXI wieku, po tylu istniejących w historii ludzkości pokoleniach, ciężko byłoby udowodnić, że moja historia jest w jakiś sposób wyjątkowa. Choć przyznaję, że ciężko czasami nadążyć. Oglądając wczoraj "Epitafium" - swoją drogą Klara, widziałaś? Może nie super ambitne, chociaż podwójne dno można znaleźć w absolutnie wszystkim, ale całkiem do śmiechu - tak więc oglądając wczoraj, zobaczyłam cały obraz mojej rodziny, czy też już pseudo rodziny, sama nie wiem. "Kelnerzy" - idealny obraz mojego życia zawodowego. Dziś natomiast znalazłam reklamę mojej codzienności. Reklama każdego bez wyjątku, mojego dnia. Guzik - jakby główny właściwie bohater - jest dostępny tak ogólno, że aż przerażająco. Gdybym mogła naciskać go tylko ja, mogłabym zejść z losu i Boga, ale z racji przyduszania go przez innych, całkowicie jestem obezwładniona i muszę zwyczajnie oskarżać powyższych. Powinnam zrobić sobie na tyłku tatuaż. Wielkimi literami wyrwać w sobie słowo DRAMAT. Nie przeżyłabym bez niego jednego dnia. A po latach nie muszę mieć wyrzutów sumienia, ostatecznie dramat w tym miejscu powinien być już bardzo widoczny.
Marzy mi się ucieczka.

http://www.youtube.com/watch?v=ho06KzznFDc

16.09.2013

Powtarzam to sobie dziś, jak tekst o oddychaniu. Dziwnie jest przyjemnie.

http://www.youtube.com/watch?v=ELRvYcdLTuE

15.09.2013

Jej wola taka jest dzisiaj również moja. Dawno już. Nie czułam. Patrząc na wyblakłą kartę tarota, na głos ją nazwałam, a Ty roztarłeś niebo palcem. Słońce. Rozlało się po blokach naprzeciwko. Słońce. Za moimi plecami i czerń tuż przede mną. Patrzyłam na Ciebie z papierosem w dłoni. To był taki piękny dzień. Taki mi dzisiaj dałeś piękny prezent. Białe na tle ciemnego nieba ptaki kołowały nad Wisłą. Wieża tego starego kościoła tak ostro zarysowała się dziś w moich oczach, jakby bliżej stała niż zwykle. Ten niebieski maluch sunący dumnie środkiem pustej jezdni. Pan biegnący z plecakiem. Żółto-rude drzewa, te liście, które już ze sobą tańczą splatając się misternie w ciepłe dywany trawników i chodników nawet. W niedzielę nikt nie zamiata. Cisza, która nie zabija myśli. Cisza, która nie jest krzykiem. Nie jest bólem. Jak witaminy pod samą skórką jabłka. Chłodny, jesienny wiatr i Twój śmiech. Twój wreszcie autentyczny spokój. Moje poczucie, zależne również od poczucia innych, takie jest dzisiaj niezagrożone absolutnie niczym. W obłokach spełnionych marzeń, w morzu szczęśliwych dni, na samym szczycie pokonania dotychczasowych trudów. Czuję się wreszcie gotowa do kolejnych wyzwań. Sama. Z Tobą. Gotowa na wszystko.

13.09.2013

Mój sposób na szybkie spakowanie walizki w razie np. zupełnie niezaplanowanego przyspieszenia, zaplanowanego dla odmiany wyjazdu. 1. Połóż walizkę i usiądź naprzeciw. 2. Postaraj się przewidzieć pogodę na najbliższe pół miesiąca, czyli tak jak teraz, na najmniej przewidywalną część roku - możliwości jest wiele. Jeśli aktualnie nie jesteś meteorologiem, lub pogodynką, która najlepiej sypia z meteorologiem, możesz skorzystać z wyjść takich jak: tarot, usługi wróża Macieja, usługi wróżki WP, rzuty strzałkami w mapkę pogodową, lanie wosku (zasady lania, tak jak i mapka pogodowa, do ustalenia i do zrobienia samodzielnie) itp. 3. Napij się. Polecam wino porzeczkowe dziadka. 4. Poczekaj aż na walizce rozłoży się kot i z czystym sumieniem będziesz mogła odłożyć jej pakowanie do jutra. Jeśli nie masz kota - pożycz. 5. Napij się jeszcze. Można mieszać trunki. Jeśli nie posiadasz w domu szejkera, wypij wszystko co chcesz zmieszać - wszystko co masz - połóż się na plecach na podłodze, po czym ni z gruszki, ni z pietruszki przeturlaj się przez pokój. Nie przejmuj się przeszkodami. Im większe wstrząsy, tym lepszy efekt. Taranuj wszystko. 6. Jeśli kot nie chce przyjść, przynieś go sama i połóż gdzie trzeba. Daj mu wędliny jeśli ucieka. Uwaga ważne ! Nie próbuj nigdy przywiązać kota. Tylko się spocisz. 7. Napij się. Jesteś już i tak na tyle przejechana że gówno spakujesz. Przemyślisz sprawę jutro, budząc się o 3:05, kiedy pociąg rusza o 4:10.
Godzina 4:35 zauważam pierwszy brak. Otóż nie wzięłam kredki do oczu. Rozwiązanie tego istotnego problemu jest prostsze niż Ci się wydaje. Zostań z nami, a już w następnym odcinku dowiesz się tego, a także innych, zupełnie niepotrzebnych Ci rzeczy.
Ciemno. Dotknęłam twarzy mydłem, co ściągnęło mi ją gdzieś za uszy. Gryzie mnie sweter. Prudnik śpi. Warszawa czeka, a ja zastanawiam się, gdzie do kurwy podziała się wróżka zębuszka i kto zarządza całym tym burdlem, a także jakie jest prawdopodobieństwo że coś się stanie, jeśli np codziennie wypiję kieliszek wina, kiedy dzieci pójdą już spać.
Godzina do Kędzierzyna, a tam spokojnie wypalę z siebie resztkę chęci do życia.
W Kędzierzynie szok. Nowy kosz na śmieci wbudowany, wcementowany w peron i wariat. Normalny wariat porośnięty mchem, zamarynowany w szurnięciu przygląda mi się zza okna, po czym orientując się, że pociąg na postoju nie ruszy jeszcze długo, o czym świadczą chociażby panujące w nim egipskie ciemności, wsiada, podchodzi i pyta, czy może ze mną pogadać. Ja natomiast myślę tylko tyle, że dobrze się stało że napisałam wczoraj testament i ostatnią wolę dotyczącą organów. Jasne, mówię. Pan siada.
Sposób na urozmaicenia. Podróżuj zawsze w piątek 13-stego.

12.09.2013

Ja pierdole kurwa mać!

11.09.2013

Świat wpadł mi do oka i utkwił w nim boleśnie jak zadra w dupie. Usiadłam przy stole z kawą nad ranem i zbierając całą swoją oratorską umiejętność, cały ten wątpliwy dar, przemówiłam do siebie mając nadzieję że charyzmatycznie. W rezultacie jednak zupełnie nie.
Zalały mnie wspomnienia z czasów, z których niewiele chciałabym pamietać. Migają slajdy. Leci jakiś film. Zupełnie jakbym miała się skończyć za dzień, czy dwa. Czy nie powinno mi się na tę okoliczność przypominać co najlepsze, nie najgorsze?
Zamiotlam tu trochę cały ten syf. Zdjęłam zszarzałe firanki. Na wypadek swojej rychłej śmierci postanowiłam uzasadnić wszystkie ulubione, bo nie znoszę niedomówień, ale to dopiero jutro. Dziś tylko fizyczność.
Zaciskam szczęki. Zwłaszcza nocą. Nad ranem z bolącą twarzą, głową i uszami wyobrażam sobie pytania swoich zębów, a głównie to jedno - popierdoliło? - tak, właśnie tak. Tak jak jeszcze nigdy. I chwalę Pana za to, że nie mam dzieci, bo tak pieprznięta nie byłam od zarania swojego życia, a nie ma nic gorszego od posiadania pieprzniętej matki. Zęby natomiast nie słysząc odpowiedzi i nie widząc poprawy robią swoje. Zbroją się. Rosną coraz to nowe, budują swoją armię i niechybnie jeśli nawet mnie nie zagryzą, to chyba rozpękną wyłażąc zewsząd wbrew pojemności i długości moich dziąseł. Tyle o mnie. Ciągłe życie w bólu. Jakby niesprawiedliwość, szarość i brutalność realiów nie wystarczała. Czy w ogole oplaca się jeszcze być? Moja prywatna sala samobójców. Pokój bezpiecznej eutanazji. Kakaowy świat zupełnego braku zrozumienia. Moglabym się tu wykrwawić, udławić własnym językiem, ostatecznie do nieprzytomności zupełnie zaślinić i nic. Sama sobie gwarantuję, że nawet chusteczki nikt by mi nie zrzucił z mostu do tego padołu pełnego potoków robactwa. Czarna rzeka płynie czarnym korytem w moim czarnym świecie...

06.09.2013

Zaszczepiona ciszą, zachłystuję się nią i tonę. Sama sobie pozwalam odejść. Myśli leniwie kręcą się w meandrach. Ktoś zakręcił wodę w górskich potokach. Stado guzików skacze kolorami po chodnikach. Liście zasypują kwitnące jeszcze tydzień temu balkonowe kwiatki. Jakiś połamany nożyk. Pomarańczowa rączka i zardzewiałe ostrza pokryte czerwienią wciąż leżą niewzruszenie patrząc na mnie spod zielonej doniczki. Nie wzrusza mnie. Nic. Siedzę powoli. Powoli patrzę. Kot bawi się rozsypanymi po podłodze orzechami. Szalony czas kręci się na karuzeli. Bezchmurne niebo. Kawa. Papieros. Dwa. Pies zasnął mi na nodze. Dostrzegam kolory. Delikatnie wracam na poprawny kurs. Wrzesień gra na skrzypcach. Czekam. Całkowicie spokojnie, bez pośpiechu, bez stresu, bez głębszych emocji, oddycham.

02.09.2013

gdybyś spojrzała na mnie przez chwilę. spojrzała naprawdę. zatrzymała na te kilka sekund czas. gdybyś mnie dotknęła. wyczuła pod palcem moje blizny. te stare, te z zeszłego tygodnia, te z dzisiaj... gdybyś zobaczyła słowa ukryte między wciąż płynącą wodą. zgarnęła mi za uszy zasłaniające wszystko, rude wlosy, tak żebym mogła zobaczyć jakiekolwiek światło, choćby to ostatnie, w tunelu. gdybyś zapytała... o rękę, o wróbla, o mnie w środku, o to, czego nikomu nie mówię. gdybyś nie bała się do mnie podejść, porozmawiać jak z człowiekiem, zapytać mnie o mnie z prawdziwej ciekawości. gdybyś stojąc tuż przede mną nie odwaracała głowy próbując nie zderzyć się z moim wzrokiem. gdybyś dotknęła mojej ręki, tak po prostu, żebym czuła, że nie jestem tu sama... może poczułabym sens. bycia tutaj. bycia w ogóle.

gdyby tylko ktokolwiek zobaczył tą dziewczynę w edwinie.

http://www.youtube.com/watch?v=0_Ckmuml7pI

28.08.2013

Grażka dla Ciebie, bo nie jest między nami najlepiej. Zwłaszcza ostatnio. Tak wiem, znosisz, bo musisz, ale i ja ostatecznie nie jestem takim potworem. Wynagradzam Ci jak mogę. Ciesz się chwilą edka i wiesz... przepraszam.

http://www.youtube.com/watch?v=PjpdgvPnOEQ

28.08.2013

Kochanie... w zasadzie zgadza się tylko ten pył, jeśli można za niego uznać ten piach, kamienie i kasztany, które tarabanisz ze sobą wszędzie tonami...

P.S. dużo lepiej niż wczoraj i gorzej niż będzie jutro.
http://www.youtube.com/watch?v=5VBbu60WoNs

27.08.2013

Jakby bez powodu. Bez celu. Błąkam się po domu głaszcząc szuflady. Szukam palcami wystających gwoździ opierając się plecami o szafę. Zamykam oczy na trzonkach noży i widelców. Nie widzę drogi. Jakaś awaria. Pewnie znów nie zapłaciłam za prąd. Pies nie chce odejść. Sprawdza. Łapami wskakuje na wannę, kiedy leżę w wodzie i patrzy. Wszystko wiruje. Lekko muskam włosy zawijając je na palcach. Z całej siły ciągnę, kiedy tylko odwracasz wzrok. Gryzę się i drapię. Nie radzę sobie z bólem. Zapomniałam procedury, więc robię co robię, zupełnie na oślep. Najpierw spokojnie. Przedawkowuję leki. Kręcę się nie widząc miejsca. Swojego miejsca. Piję. Zamkną Cię, powtarzam w myślach nie przestając zastanawiać się gdzie najlepiej, gdzie nie znajdziesz, gdzie nikt nie zauważy. Bez paniki. Nikt nie patrzy, a nawet jeśli, widzą tylko to, co chcą dostrzec. Jeśli nie piśniesz, nikt się nie dowie. Tylko błagam, po cichu. Skradam się do siebie na palcach. Bezszelestnie szukam po szufladach. Wybawienia. Przekleństwa. Ratunku, czy zagłady. Sama już nie wiem, ale wiem że pragnę. Jak już od dawna nie. Zakopana w kołdrze obmyślam plan. Pies kopie. Ja odpływam.

Jeśli tylko będziesz cicho...

26.08.2013

Po co to sobie wszystko kurwa robię. Czy jestem nienormalna? Chuj z tym całym pkp, zdzierżę panujący tu wszędzie debilizm, zdzierżę ten kurwa absurdalny brak jakiejkolwiek logiki, ale że utknęłam właśnie tu, w tym zjebanym Kędzierzynie i to z tą walizką, z tą torbą, z tym wszystkim, co zawsze przecież mam tylko małą torebkę, na jaki kurwa chuj mi to wszystko. Czy naprawdę nie umiem już mówić nie? Czy naprawdę nie umiem stąd spierdolić w choćby bieszczady, żeby wszyscy wiedzieli że mowię nie światu nie tylko wewnętrznie? Aneta, kretynko, co się z Tobą dzieje, powiedz, bo mam ochotę przykopać Ci w dupe tak, że obudzisz się pod samą furtką domu, mam ochotę zrobić Ci bardzo złe rzeczy, mam ochotę znowu trzymać w ręku nóż i patrzeć jak nic nie możesz zrobić, musisz przyjąć moje narastające zewsząd czyste wkurwienie.
Nie będziesz mi ryczała po peronach, bo to Ty mnie stąd wysiedliłaś, być może że na amen. Nie będziesz mi mówiła "zostań" w dniu, kiedy mam wyjechać. Nie będziecie traktowały mnie jak gówno! Sama umiem!
Zamykam się. Gdzieś w środku. Nie szukam drogi, żeby to wyminąć. Idę prosto w ciemność. Z własnego wyboru, bo przecież jak inaczej to nazwać? Idę jak krowa, zwyczajnie i już, bo rośnie trawa. Bo nie chce mi się lawirować, bo nie chce mi sie nic robić. Za dwa tygodnie muszę wrócić do Warszawy, czy to wystarczy żeby cokolwiek ułożyć? Chyba nie. Uśmiecham się czasami, nawet tak bardzo mocno, choćby dziś, ale otacza mnie pustka, ta której najbardziej nienawidzę. Pusta obojętność, pełna automatyka. Nie czuję nic. Zero uczuć. Co najwyżej instynkty i żądze, ale z uczuć... nawet gniew odchodzi szybko, nie rodzi się nawet nienawiść. Nic we mnie nie ma. Pustynia, bez jednego, złamanego źdźbła trawy. Budzę się, chodzę, jem, trochę piję, kładę się i od nowa. Jestem najlepszym tematem na książkę o zupełnie niczym.

22.08.2013

Nosi mnie. Zapomniałam już jak to jest na Pradze. Nakurwiająca jeszcze chwilę temu babka przestawiła się na odbiór i słyszę zza ściany Poker Face, a także przedśmiertne rzężenie radia, które mimo popsutych pokrętełek, co odczuwam na sobie fizycznie zwłaszcza to regulujące głośność, nadal pluje po ścianach gardłową naleciałością z przewagą niestety radia maryja. Ciekawe co czuje Bóg kiedy na to patrzy. Godzinę temu zaczęła się codzienna msza pod żywopłotem. Stado okolicznych pijaczków zbiera się dookoła swojej sklepowej skrzynki, w której zostawiają nie wiem po co puste butelki z puszkami na przemian. Ich głosy odbijają się od ścian. Drążą w mojej głowie dodatkową dziurę. Wibracje przepitych, przepalonych strun docierają do mnie nie tylko super wyraźnie, ale też przerażająco boleśnie. Część z nich powie mi potem dzień dobry na klatce, kiedy będę uciekała stąd w popłochu. Już niedługo. Zza ściany dobiega pok pok pok i wiem już że babka będzie tak przez kolejne pół godziny, towarzysząc mi swoim wątpliwym wokalem pod prysznicem i na balkonie, na którym zaraz po raz kolejny położę się na chwilę żeby zapalić, poobserwować niebo, a także, jak to zwyczajowo na Pradze, pokusić trochę los, szczęście połączyć z nieszczęściem, poczekać na w kilka sekund wynurzający się z czeluści dachu, lub też z niewiadomokąd gołębi tyłek i sprawdzić czy tym razem trafi we mnie. I dzisiaj, właśnie dziś, kiedy jestem tu tylko na jedną noc, żeby niby to odpocząć, niby to się pokazać, a niby to właściwie nie wiem po co, ktoś postanowił przyciąć drzewa, które w tych okolicach stanowią zwyczajnie żywopłot i już. Pociągi jeżdżą, pogwizdują sobie na puste tory i zdezelowaną stacje Olszynka. Robotnicy napieprzają od rana budując super eksklusiw blok na najbardziej, przysięgam na swój nowy nabytek - Stafanka, czyli cholerną pseudotorbiel łącznotkankową na środku nadgarstka, najbardziej w całej stolicy obsraną przez wszystkie żyjące tu gatunki ulicy. Cisza zalatuje tylko z prawa, gdzie umarła Irena i z naprzeciwka, gdzie umarł koleszka tych ministrantów co stoją i modlą się wciąż pod skrzynką. Co za miejsce. Co za świat. Czekam jeszcze na paradę torebkarzy z pobliskiego zakładu. O 12 zawsze wracają z Lewiatana z reklamówkami w kolorach żywej tęczy niosąc w nich ukryte między bułkami i mlekiem piwsko. Cud że żadnemu nie ucięło jeszcze łapy w pracy. Potem idę pod prysznic, a potem spieprzam stąd czym prędzej. Swoją drogą przeczytałam właśnie co to ten cały ganglion i nie spodobało mi się. Niestety nie mam dziś czasu na panikę z paranoją.

21.08.2013

Wolny dzień. No prawie. Wolny od południa. Po wczorajszym wieczorze, kiedy to dwukrotnie pozwoliłam się spoliczkować półśpiącemu, niespełna dwuletniemu mężczyźnie, chciało mi się McDonalda i nowego ciucha. I papierosów, bo ten ostatni, pozbawiony filtra, co go spaliłam i oderwałam ostatnio nie był szczególnie uspokajający i zastanawiam się skąd we mnie ta panika przed brakiem katalizatora. Ojciec przecież od zawsze pochłaniał Popularne garściami i żyje. Prawdopodobnie. Gdzieś. Usiana była nimi zawsze cała szafa. Przeszczęśliwa deszczem zapomniałam o bólu gardła, poszłam. Jeszcze nie zdążyłam postawić stopy w przybytku własnych marzeń, kiedy coś brutalnie we mnie trzasło, a całe moje lędźwie dały mi delikatny znak, że zabawy dziś nie będzie. Jakie to nieszczęście być dziewczyną. Nie minęło pięć minut moich spacerów z ręką na kręgosłupie jak ciężarna w 9 miesiącu, kiedy doszło do moich oczu sztuczne światło jarzeniówek i neonów wymuszających na mnie zaszkliwiające mi cały obraz łzy. Po kilku kolejnych krokach zmęczona objawami swojego niepodważalnego życia zaczęłam tłumaczyć sobie że to nie starość, a raczej zbieg jak zwykle nieszczęśliwych okoliczności. W sklepach nic. Afryka wymalowana na wszystkim od bluzek po wkładki w butach. Przez chwilę jeszcze wciskam na swój tyłek kieckę numer 36, orientując się że w domu ten rozmiar stanie się nie tylko nieprzydatny, ale wręcz wrogi mojemu ciału, które na taki widok gotowe jeszcze wyhodować sobie tasiemca. Postanawiam sama szyć sobie ubrania. Zaszczepiona smutkiem całą wolną gotówkę zainwestowuję w żarcie, ale nie jem, o nie, biorę do domu, gdzie odsłonię rolety i zjem na oczach sąsiadów - oni też włączyli nową plazmę i oglądali wszystko to, czego ja nie chciałam jakiś czas temu. Niech wiedzą ile takie małe gówno może pochłonąć i niech czują respekt. Wychodzę w stanie gorszym jak weszłam. Ręka wciąż na plecach, stara szczota, spowodowana wyschniętym już deszczem, na głowie, głodna... I zamiast sznurówek tasiemki ukradzione chłopcom z huśtawek, Wiedziałam że zapomnę, ale nie, nie wracam. Idę wprost w ulewę w oczekiwaniu na kolejny dzień.

Nie lubię tu nocować. Od momentu włożenia klucza w zamek czuję się tak... To tylko miejsce, tylko jedno z miejsc, a mimo to... Każde zagłębienie w ścianie, każda zadra z tych szarych, przedpokojowych szaf, każda płytka na podłodze, każdy panel, wszystkie kolory, mieszanki barw, każdy kran, nawet ta głupia umywalka... tak dobrze to znam, tak bardzo to kiedyś kochałam, tak bardzo mnie to cieszyło, tyle włożyłam w to pracy. Byłam tak pewna że tu będzie dom. I znów w białym prześcieradle ścian, znów nie po swojemu, kolejny raz na obcej podłodze, z kurzem, którego nie znam, z zapachem nie swojej opowieści. Zabrakło mi pary w tej historii z domem.

19.08.2013

Ty zrozumiesz. Wiesz że moje stany podążają ze mną ruchem wahadłowym, bez świateł, bez uprzedzenia, bez jednego, złamanego słowa. Wiesz że ostatnio kiepsko było z moim poruszaniem się bo a) bez przerwy wieszali mi się na nogach jęcząc do dziś nie wiem o co i b) przypominałam mleczarnię, co znacznie utrudniało mi swobodny kontakt z nawierzchnią, a ograniczenia to nie jest coś w czym tak naprawdę się sprawdzam. I rozumiesz moją dramaturgię. Wiesz że wewnętrzny spokój się mnie nie trzyma. Akcja ratuje moje krążenie przed brutalnym zatrzymaniem. Znasz moje plany. Moje marzenia. Mnie może do końca nie, ale to dobrze. Zamiast wpakować się w błoto lepiej je obejść. Z czarnej dziury nie ma wyjścia, wiadomo, a ja zasysam szybko, niepomiernie jestem głodna nowych istnień (Dorota, Kaśka, Olka, nawet ta biedna edwina - ofiary mojej wojny samej ze sobą). Nie wspominając o Tatarskim, którego zostawiłam po kolana w śniegu z piłą. Ale nie o tym. Chciałam powiedzieć że Cię kocham. Czasami nie pamiętam dat, ale czy ktoś kto wymyśla sobie drugą datę imienin na wypadek zapomnienia pierwszej jest wart jakiejkolwiek kary? Zwłaszcza że najpewniej zapomni ją zrealizować? Pamiętam za to Twój tyłek w Opolu, a z bardziej romantycznych, Twoje rumieńce na zielonym moście, czarny płaszcz, ten wielki pierścionek, którym spokojnie wybiłabyś oko i co dziwne skórę Twoich dłoni. Własne emocje, które zazwyczaj umykają mi szybko. I teraz. Pamiętam teraz. Jak mnie wkurzasz. Jak chowasz przede mną rzeczy do prania, co je znajduję po czasie. Jak zapominasz wyrzucić bułki, a ja krzyczę na widok torebki pełnej zielonych, spleśniałych obrzydliwości. Jak mi zasuszasz koniczynę, co prosiłam, żeby zasadzić, albo trawę. Nie mówiąc już o tym że wciąż przekładasz patyczki do uszu i nigdy ich nie znajduję, albo trzymasz dwuletnie ciastka w słojach i wiadomo że nikt ich nie zje ze strachu o zatrucie, albo wlasne zęby, ale też nikt ich nie wyrzuci aż do przypływu mojej wszechogarniającej furii. Za to że wytrzymujesz moje kataklizmy. Za szaleństwo w oczach kiedy bawisz się w wannie w zjeżdżalnię wodną. Za wychodzenie rano z psem. Za kupowanie ze mną silikonowych form do ciastek i robienie kolorowych tortów. Za kojota bez nogi, którego do tej pory nie skleiłaś, a nawet jestem pewna że nie wiesz gdzie masz... za bycie ze mną Nysianką :) Kocham Cię.

18.08.2013

Taka faza księżyca, rozumiesz. Kumulacja kumulacji hormonalnej, a może innej, nie wiem. Sms w nieodpowiednim czasie. Nieodpowiedniej treści. Generalnie wszystko na nie i jeszcze żujka nimm2 w kapciu, co potem nie mogłam odkleić się od kafelka w kuchni. Przepraszam edwina że tu u Ciebie, ale niby gdzie? Telefonicznie? Wolałabym zrobić przewrót władzy w tym kraju niż powiedzieć im wprost co czasami myślę, a co czuję to już w ogóle. Są denerwujące, to prawda, doprowadzają człowieka do szału. Wolałabym pewnie kupić sobie rosoła i trzymać na balkonie i żeby mi tam piał co rano, ale ostatecznie kocham je. Nienawidzę i kocham. Wszystkie kobiety mojego życia... Tylko trzy i aż trzy, czasami o trzy cholernie za dużo.

I przepraszam za ciecia. Nie obrażaj się, wiesz jaka jestem. Ostatecznie mam tu tylko Ciebie.

17.08.2013

co się z Wami kurwa dzieje? już zupełnie Was pogrzało? co Ty mi tu wypisujesz? myślisz że załatwisz sprawę gównianym smsem? byłam z nią tyle lat, myślisz że nie wiem jaka jest? Ty wciąż za granicą, miałaś wszystko, a ja wciąż tu, ciągle z nią, z nim, ze wszystkimi tymi pieprzonymi ludźmi, z całym tym syfem. Gdzie byłaś wtedy? teraz będziesz mi mówiła co mam robić? na podstawie doświadczenia, czy kurwa czego, przepowiedni wróżki? obudź się dziewczyno! trzymasz rękę w nocniku pełnym gówna! a Ty? wcale nie jesteś lepsza. ryczysz po kątach jak mała dziewczynka. nie potrafisz zawalczyć nawet o swoje dzieci, bo właściwie jak, bo sama? do kogo masz pójść po pomoc, przecież nakłamałaś już całemu światu! nawet ja nie znam już na pewno swojej historii, nawet edwina! a Ty... to cudownie że miałaś miły dzień i nie zgadniesz co... ja też bym poszła na zakupy, gdybyś wreszcie spłaciła mi debet!

Kurwa ludzie, zapaliłam dziś przez Was filtr od papierosa i minutę zastanawiałam się dlaczego jest taki dziwny w smaku! nie mówiąc już o tym że płonął żywym ogniem, co tytoniowi w papierku się raczej nie zdarza. gdybym jeszcze miała szansę uciec z tej ciemnej jęczarni. gdybym jeszcze miała chociaż jednego kurczaka, jakiegoś kluska, surimi, cokolwiek...

16.08.2013

Chciałabym tylko wyjść po papierosy, nie interesuje mnie już nic, tylko to. Co się z nimi stało? Chodzą za mną i jęczą, rozwalają dokładnie wszystko, jedzą długopisy, klocki wtykają za kaloryfer, nocami grają na cymbałkach, a dziś rano jeden z nich wypluł na mnie nakrętkę od dopiero co rozkręconego, bliźniaczego rowerka. Ja natomiast żrę. Żrę na potęgę. Mało palę, bo gryzę, albo śpię. Ktoś od środka rozkręca mnie po śrubce, wszystko mi się urywa i leci wprost w uda, czasem w tyłek. Czy jeszcze kiedyś przyjdzie czas na szorty? Okazało się że moja siostra czyta Pilipiuka, czyli jest szansa, że przetrwam jakoś kolejne dni. Okazalo się też, że mam kurze łapki... Bolesna rzeczywistość. Dziś okazało się tyle rzeczy, że nie starczyłoby dla mnie tego Internetu. Nie wytrzymuje tego nawet mój prywatny cieć - edwina. Dziewczyna pęka w szwach od głównie słów, a reszty przemyśleń. Biega wciąż to otwierając to znów zamykając za mną drzwi i wciąż roztacza gdzieś czerwony dywanik tuż przed moją świętą stopą. Cieciolandia świeci przykładem, ale ja...

12.08.2013

Kędzierzyn w poniedziałki wygląda inaczej. Godzina 5:43, a szalone miasto zamiast spać jak zwykle, wyrusza na podbój Gliwic, Brzegu i Opola, skąd prawdopodobnie wraca dopiero w piątek po pracy. Krzyżówki i Pielewin przegrali dziś bitwę o moją uwagę na korzyść peronu marki PKP, któremu zresztą przydałaby się solidna, betonowa wylewka. Czy to ludzie tak schodzili te peronowe brzegi, czy to taki pomysł PKP na szybsze i tańsze niż szorowanie od czasu do czasu pozbycie się nadmiaru uryny? I dlaczego właściwie nigdzie tu nie można palić? Czy serio przejeżdżający akurat pociąg może przez to stanąć w ogniu? Czy serio zagraża to życiu trakcji? Przez te godziny spędzane na tych peronach albo w Chemiku mogłabym im tu zrobić taki ład, jakiego świat jeszcze nie widział. Zdrapać te łuszczące się coś z peronowej podsufitki i pomalować. Choćby na tęczowo. Wyrwać te chwasty z torów i wysypać kamieniem (w Leroy 12,50zł za 25kg - to się naprawdę oplaca), a potem zabrałabym się za te rosnące tu między krzaczorami ruiny domów, zakładów, fabryk... Wszystko bym im tu pobudowała, daliby mi tylko płyty MDF i zszywacz tapicerski i od razu rosną parki rozrywki, centra handlowe, bazarki ze świeżą włoszczyzną i osiedlowy klub nowoczesnego rolnika. Tylko dajcie mi młotek i parę gwoździ.
Konduktor krząta się jak baba ze szmatą jakby nie mógł na chwilę usiąść na dupie. Spisał już chyba wszystkie możliwe numery, łącznie z datami produkcji kół i linoleum na podłodze. Muszę wyglądać prawdziwie podejrzanie w ten chlodny poranek i temu pewnie krąży tu jak kaczka przy gnieździe w trawie. Boi się że poprzeklejam numerki nad siedzeniami, wyniosę fotel albo na full włączę ogrzewanie, rozświecę całe światło i zajmę każdy centymetr miejsca na bagaż swoją małą torebką.
W szynogównie było ciemno jak w dupie. Nie wiem nawet kiedy zniknęły góry. Zastrzeliło mnie to lato. Najpierw tym, że nie przyszło, potem tym że przyszło za bardzo, a teraz już szczytowo tym, że zaczyna się pakować i o 4 rano, kiedy popatrzyłabym sobie na chociaż uroki przyrody, ono kombinuje coś przy zgaszonym świetle.
Boże to psychopata. Teraz chodzi i gada sam do siebie.
Kiedyś jeździlo się ciekawiej. Jeszcze to pamiętam. Dziwak wsiadał na każdej stacji i z miejsca pakował się do mojego przedziału. Teraz ciągle biznesmenki trajkoczące przez telefon o wywiadach, systemach i planach, albo luźni chłopcy w spodniach z krokiem na kostkach, rozkładający się na siedzeniach jak w sypialnym. Sytuację delikatnie ratuje kobieta, która wsiadła tu przed godziną z czego na tyłku spędziła może 10 minut chodząc bez przerwy od okna do okna otwierając to znów zamykając, wyjmując kanapki, kupując obrzydliwą kawę, przerzucając stos gazet z siedzenia na stolik i na odwrót, ale poza tym nic. W dodatku za oknem smutny Śląsk. W Dąbrowie Górniczej człowiek ma ochotę powiesić się już na peronie tak bardzo jest pusto, szaro i nieznośnie polsko. I dopiero budząc się w Brwinowie zauważyłam że ten dziwnie znajomy chłopak z przedziału chodził ze mną chyba do liceum. I to by się zgadzało, bo nie powiedział dzień dobry wchodząc, nie zapytał czy miejsce jest wolne, albo czy można, wychodząc nie powiedział do widzenia, cham i prostak w najczystszej postaci - musi być z moich stron.
I chciałoby się powiedzieć że w Warszawie bez zmian, niestety w tym właśnie dniu był tu zamach na czystość moich myśli. Wystrzeliły bomby z cieplej papy i gwoździ. Wokół niepokojąco porozkladane, a raczej porozrywane wiszą ludzkie, poranione ciała. Ręce zwisają z balkonów na drzewach smętnie kołyszą się nogi i korpusy. Pomarańczowe służby ściągają z chodników kilometry rozwłóczonych jelit. Po co to sobie robicie dziewczyny?
Wydaje się że tylko te papierosy i te kotlety z kurczaka mogą jeszcze uratować wieczór.

10.08.2013

Co się stało? Proszę, powiedz. Zapadłaś się zupełnie jak pod ziemię, zupełnie jak... nie wiem. Przecież zawsze jestem dla Ciebie. Zawsze z Tobą. Zawsze i Ty to słowa połączone najtrwalszymi stopami najodporniejszych metali w mojej głowie. Wszystko zrobiłabym dla Ciebie. Nie bez zastanowienia, ale ostatecznie wszystko. Zasłoniłaś mi oczy, wszystkie moje zmysły, całą moją logikę splątałaś, zgasiłaś, wyłączyłaś, odcięłaś... Poruszam się powoli próbując wyczuć opuszkami palców, najbardziej przecież czułymi, cokolwiek, jakikolwiek Twój stan. Przestałaś się komunikować ze mną, ze światem. Zaczęłaś płakać popadając w tę nieznośną, chorobliwą ciszę. Po kieszeniach, z których przed praniem wyciągam masę zużytych chusteczek, nosisz teraz kłódki, wkładki do zamków. Wszystkie bez kluczy, bez szyfrów, bez karteczek ze wskazówką jak mam je otworzyć. Widziałam wczoraj. Dziś rano. Teraz. Widzę jak płaczesz. Kiedyś wystarczyłoby żebym mocniej złapała Cię za rękę. Dziś nie kręci Cię już moja stanowczość, moja siła. Obie wykruszyły się z czasem, z wiekiem. Przestałaś się na mnie nabierać. Najchętniej pewnie zniosłabyś mnie do piwnicy niczym stare krzesło - a nuż się kiedyś przyda - ale teraz nie, teraz ciągle nie. Nie, nie muszę palić. Nie muszę jeść, pić ani spać. Nie muszę nic kiedy stąd wyjeżdżam. Nic nie muszę kiedy gdzieś umiera nasza jedność. Kiedy odchodzisz bez słowa.

07.08.2013

 ... myślicie że mi wszystko jedno, że mnie nie interesuje, że nie martwię się i nie przeżywam, że przyjeżdżam zmienić kilka pieluch, kilka nocy spędzić w obcym łóżku, kilka dni przełazić sprzątając zabawki, podgrzewając zupki, robiąc kaszki, kilka wieczorów z najgorszymi myślami wprost z głównej strony z informacjami biec po papierosy, biec wyrzucić śmieci, biec... Myślicie że mi to nie robi, że ot tak spakowałam się, powiedziałam cześć i wyjechałam, że te pięćset kilometrów dalej, taki mój farmazon, taka zachcianka... Zniszczyłybyście mnie. Nie podniósłby mnie już żaden psychotrop, żaden lekarz, żaden być może nawet człowiek. Zdeptałybyście moje prawo do posiadania praw. Do godności. Nie rozdrapywałybyście tych śladów na rękach, o nie, to nie w Waszym stylu, ale wciąż pytałybyście co to, skąd mam, co sobie zrobiłam, nie przyjmując do wiadomości moich słów. Mnie. Myślicie że mi łatwo wyjeżdżać, że przecież wracam do domu, że układając ich w łóżeczkach i głaszcząc po główkach, całując na dobranoc myślę o niebieskich migdałach, o czekających na mnie filmach w pięćdziesięciu kanałach tv, wcale nie o zimie, jesieni i wczesnej wiośnie, kiedy to będę tu nie widząc ich wcale...
Myślicie że jestem głupia, że czerwone krzyżyki nic dla mnie nie znaczą, że nie zauważam, nie patrzę. Myślicie że nie czuję, że nie obserwuję, że nie jestem godna Waszych elitarnych kręgów. Wciąż jest mi za mało. Za mało ciągle wiem. Słowo "boli" jest jak wigilijny obrus, jak sianko pod nim, na super specjalne okazje, używane od wielkiego dzwonu, ale ja mam wiedzieć. Wiedzieć bez słów. Czy jako edwina, czy jako ja wciąż mam być idealna, mądra, elokwentna. Wciąż silna, oddana, wierna. Wciąż kobieca i delikatna. Wciąż jakaś. I wciąż zawodzę. Nie muszę nic ukrywać. Nikt jak ja sama nie potrafi rozszarpać moich ran. Nikt jak ja nie potrafi ich tak celnie i głęboko wydrążyć. Nikt.
Świat za mną nie nadąża. Myślicie że mam gorszy dzień, że nie zjadłam jeszcze śniadania, nie wypiłam kawy, nie łyknęłam procha, że jest gorąco, a muszę wyjść z psem... gówno prawda. Nie ma powodów. Jest życie.

06.08.2013

W sile Twoich słów. W ich treści. W delikatności ich muśnięć przy porannej kawie. W energii. W niczym nieskrępowanej złości. W żalu. W każdej ich kropli, niezależnie od smaku. W każdej barwie. Niezależnie od tonu. Niezależnie od emocji. Zakochałam się. W każdym przecinku i każdej kropce. Jak rzadko kiedy uwiedziona formą. Jak rzadko zafascynowana, pokonana własnym ograniczeniem. Jak rzadko kiedy wyciągnięta z grobu własnych złudzeń. Rozszalała radością. Głośnym śmiechem powrócona życiu. Powrócona światu. Odzyskana.

05.08.2013

Tematem przewodnim na dziś jest wróbel i już pomińmy skąd się wziął i nie mówmy nawet dlaczego w chwili kiedy się wziął ja akurat upolowałam stół, który tarabaniłam pod pachą i byłam na spacerze z psem, którego tarabaniłam pod drugą. Nie mówmy. Rozumiem. Rozumiem że nie jestem tu rozpoznawalna przez ciągłą absencję warszawsko-prasko-wolską, w związku z czym plan był taki, żeby przedstawić mnie jak najbardziej głupio, co by ludzie nawet za rok widząc mnie na ulicy szeptali do siebie - a to ta ze stołem, psem i skrzeczącą ręką. Taka karma. Nic mi do tego. Nie przywykłam po prostu do sprzeciwów. Kiedy mówię do chłopców - jemy - znaczy że jemy, a kiedy mówię - ciocia pije kawę - to ciocia pije, a dzieci sobie idą. Ten natomiast - M mówi że to samiczka i z charakteru nawet się zgodzę, ale ornitologicznie rzecz ujmując, to nie jestem znawcą ani ja, ani ona zresztą też, co nawet zdziwiła mnie tą deklaratywnością, ale mniejsza, ta natomiast robi co chce, a głównie to wrzeszczy. Obrazek dzisiejszego poranka jest taki: 5:30. Ja w szlafroku. Skrzeczący ptak. Penseta. Bułka. Jajko na twardo. I moja przemowa, że musi jeść, że jest mały, że nie będzie miał siły, że temu podobne pierdoły, a efekt ciągle ten sam. Uparty, złośliwy dziad. M po krótkiej chwili wraca do łóżka, a cała jej miłość lekko mija wraz z informacją o obecności piórojadów w ptaku. Ja natomiast piszę z rozdartym wróblem na palcu, też pomaga.

03.08.2013

Pociąg przypominał starą, kilka razy cerowaną skarpetę. Każdy wagon inny. Przy czym dwa pierwsze były normalnymi, przedziałowymi wagonami rodem z PRL, dwa ostatnie były odzwierciedleniem starych osobówek z tą różnicą że było brudniej, a siedzenia były miękkie. Pośrodku natomiast piętrowy, klimatyzowany, czysty wagon próbował oddzielić jedno barachło od drugiego i już mniejsza z tym, w którym znalazłam się ja. Ważne jest tylko to, że nie mogłam spać.
Całując Katowicką dłoń na powitanie i pożegnanie jednocześnie popełniłam błąd każdego chcącego pozostać w podróży jedynie mgnieniem, nieistotną chwilą i pozwoliłam na nawiązanie ze mną kontaktu wbrew opadającym powiekom i temperaturze, która u mnie akurat powoduje bezruch i bezgłos.
Pies zareagował na mnie szaleńczą radością. Kot wykazał swoje zainteresowanie robiąc za dywanik po każdych trzech do czterech kroków wywalając brzunio na chłodną podłogę. Ty natomiast przepisowo. Radośnie. Z uśmiechem... Choć "Kochanie" mówisz teraz do kota, do tej pory mnie nie pocałowałaś, a zasypiać musiałam sama przed ostateczną utratą przytomności widząc tylko otwartą książkę, którą sama Ci przywiozłam, ale nic to, naprawdę nic, bo budząc się dziś o dziesiątej rano miałam dziwne poczucie harmonii. Zabrałam Cię na spacer mimo trzydziestu pięciu stopni i cieszyłam się. Mam takie wrażenie, że wszystko będzie dobrze...

01.08.2013

 P.S Nic co jest warte posiadania nie przychodzi łatwo, ale nie będę błagała obcego człowieka o pozwolenie włożenia mu ręki w dupe.

Co do cholery robi parada rolkarzy pod moim oknem...

01.08.2013

Złośc przyszła niespodziewanie. Wygłuszyła swoją siłą wszelkie inne stany. Patologicznie wkurwiona przestałam dotykać klawiszy opuszkami palców wmiast tego poczynając w nie napierdalać. O godzinie szesnastej minut trzydzieści coś, nie zważając na uszczerbki na zdrowiu w postaci rozstrzęsionej w tej chwili połamanej, powywichanej ręki, tą właśnie zaczęłam napieprzać w stół. Chciałabym podłożyć bombę pod świat. Chciałabym zniszczyć wszystko, oddychać dymem. Na być może zbyt głośne hasło, a teraz bawimy się sami, chłopcy odwracają się i idą przed siebie szczęśliwi paczką paluszków, którą wbrew swoim zasadom, dałam im całą i powiem szczerze, mam to gdzieś, testy białej rękawiczki mnie nie interesują! Żądam zniesienia podatków, zniesienia państwowości, wszelkich instytucji, poczty polskiej, której nienawidzę i całej reszty pzu, pko, bgk, sm, całej tej pomocy społecznej z oddziałem rent i emerytur wlącznie. Żądam anarchii na te dziesięć głupich minut, w których mogłabym rozpętać burzę nad miastem, w których mogłabym wyciągnąć Cię zza tego kontuaru, powalić na ziemię i z całej siły, przy której miękną wszelkie inne pięści przyłożyć Ci w ładniejszy profil. A potem wykonuję telefon. Jeden. Drugi. Kolejny. Po każdym pragnąc zemsty mocniej. I kiedy myślę już że jedyną słuszną drogą jest ewakuacja na Syberię i całkowita moja eksterminacja, pytasz mnie jak dzień, a dzieci przychodzą się przytulić i chciał czy nie, muszę ogarnąć nerwy, ogarnąć siebie, ogarnąć świat i przypomina mi się Dorota, jej papierosy skręcane z herbaty, jej towarzystwo na zielonej ławce, jej i moje zresztą też objawy choroby sierocej wieku dorosłego, a potem Twoje ręce, właśnie Twoje, sposób w jaki ujmowałaś moje palce i przestaję być zła, a zaczynam zupełnie inna. Cicha raczej. Zaskoczona światem w swojej głowie.

01.08.2013

Powodowana zmęczeniem, większym niż w ostatnich dniach otworzyłam dziś oczy zelektryzowana głośnym wrzaskiem i patrząc dość niemrawo na jednego z nich, ktory cały był różowy, w uszach natomiast niebieski, a potem na drugiego, który w basenie z piłeczkami grzebał w poszukiwaniu wczoraj porozwalanych tam kukurydzianych chrupków, bez cienia zainteresowania ich potrzebami powiedziałam tylko, dajcie cioci spać, przewracając się na drugi bok, i przestańcie wpierdalać te kredki.
I dopiero kiedy niespodziewanie zmartwychwstałaś zaczęłam się dziś powoli, acz stanowczo uśmiechać.

31.07.2013

Hordy francuskich kotów atakują przechodniów, biedronki gryzą ludzi, żeby uzupełnić płyny, elektrownie atomowe wybuchają na niby, a Breivik chce studiować w pierdlu, w którym już dawno powinni go... I niech mi ktoś szczerze z ręką na sercu powie, że wszystko jest w porządku.
Patrząc wczoraj w niebo, szukając choć jednej, złamanej gwiazdy, ujrzałam krzyż nad miastem. Rano okazało się że był to odpowiednio oświetlony, budowlany żuraw, ale przysięgam na rany wszystkich świętych, że ufo, które również widziałam, było prawdziwe.
Wielki robal wciąz drepta po kuchni. Prawdopodobnie przybył tu nielegalnie w daktylach importowanych przez Belgię. Rozmawiałam z nim wczoraj o życiu. Mam nadzieję że po tym nie zdechnie. Dzięki niemu moja przygoda z ciocierzyństwem odrobinę nabiera kolorów, zwłaszcza kiedy wyobrażam sobie jak nocą wchodzi mi do ucha przebijając bębenek.
Czas wracać do domu. Naprawić szkody. Coś odbudować. Coś ocieplić. Pobyć chwilę sobą w naturalnym środowisku. Iść w góry z psem. Iść w góry z Tobą...

Nawet nie wiesz jak bardzo się boję wracać do Ciebie. Choć tęsknię za Tobą, za domem... Nawet nie wiesz jak bardzo się boję, że nie będę potrafiła odblokować tego, co zostało we mnie zablokowane nie wiem kiedy i dlaczego. Boję się kiedy mnie dotykasz, a jeszcze bardziej kiedy tego nie robisz. Boję się, bo myślałam że jesteś gotowa, właśnie teraz, teraz kiedy jestem wolna, kiedy stąd uciekłam, kiedy mamy tylko swoje miejsce, teraz mówisz mi że jeszcze nie, że to jeszcze nie czas i choć stawiam Cię pod murem, ulegasz tylko połowicznie. Nie muszę być Twoja w oczach Twoich rodziców. Nie proszę o wstawanie w nocy, kiedy urodzi się dziecko, ale pozwól mi być... przynajmniej matką, bo nigdy na niczym mi nie zależało. Nigdy nie walczyłam o nic poza własnym życiem, żeby móc to życie komuś potem dać. Niczego już nie chcę, możesz potem odejść, możesz się przestraszyć i zniknąć, wybaczę Ci jeśli wrócisz. Nie będę miała żalu jeśli postanowisz nie, ale jestem z Tobą tyle już lat, tylko Tobie tak ufam, tylko Ty okazujesz mi na tyle szacunku, żeby właśnie z Tobą... O nic Cię nigdy więcej nie poproszę, będę wychodziła z psem i rano i wieczorem też. Mogę pracować na dom, nie przeszkadza mi to i mogę robić to co umiem najlepiej - pranie. Mogę zmywać i mogę odkurzać i codziennie myć podłogę. Nie muszę malować paznokci. Kończy mi się czas. Już teraz to wszystko jest tak nierealne... Nie pozwól mi wrócić z tej Warszawy, z brzuchem.

30.07.2013

"Zjedzmy kolację
Po co?
Możesz być głodna
Nie jestem.
To nic, zjedzmy kolację"

Jest to z pewnością nawiedzony dom. I to jest ten najbardziej wredny i okrutny rodzaj ducha, który łazi tu nocą i wypala papierosy. Miałam wczoraj 3/4 paczki, dziś mam 3 niczym nie złamane, wręcz 3 sztuki. Być może jest to wina tego robala, którego widziałam wieczorem przy zlewie i któremu w wielkiej dobroci serca darowałam życie, albo po prostu dlatego że nie chciało mi się ruszyć ręką w myśl zasady: nie mój dom, nie mój robal, nie moja sprawa. Przez chwilę podejrzewałam też chłopców, ale jedyną ich skrywaną tajemnicą odkrytą przypadkiem przy przeszukaniu okazała się być garść pogniecionych na miazgę paluszków schowana pod kocem. Tyle razy sobie mówię że będę im dawała po jednym i tyle razy zawsze zrobią mnie w bambuko. Myślałam też, że może lunatykuję, albo mam jakąś łagodną postać schizofrenii, jak wtedy gdy M. zaczęła znajdować moje dziwne zapiski w folderach na pulpicie, ale raczej nie. I tak właśnie sprawa zaginionych papierosów pozostanie prawdopodobnie nierozwiązana.
Byłam dziś nadaktywna, a dzieci wręcz przeciwnie. Przyjemnie wiało, ale przez ich lenistwo nie było mi dane doświadczyć tego na własnej skórze i znów wisiałam za oknem jak nienormalna. Jakaś burza kołowała nad miastem, ale nie doczekałam się od wczoraj niczego niezwykłego, nawet jednej kropli deszczu. Za to popełniłam szereg błędów wychowawczych, za które zresztą teraz płacę nadwyrężając pogryzioną nogę, którą bujam wózek, żeby szanowni panowie prezesi wreszcie poszli spać. Mam wrażenie że za moimi plecami podpijają mi kawę, a na pewno piszą smsy z mojego telefonu, co potem dostaję odpowiedzi od nieznanych mi numerów i w nieznanych mi sprawach. Czekam na piątek jak na zbawienie, a tymczasem muszę zreformować system wyrzucania śmieci w tym domu, bo z przykrością stwierdzam, że ilość odpadów przekracza pojemność podzlewozmywakowej szafki, oznacza to dla mnie a) ciąganie się z wielkim worem śmieci poprzez cholernie długi korytarz ze wścibskimi sąsiadami, windę z jedenastego piętra, kolejny długi korytarz, chodnik, aż na zaplecze sklepu, gdzie zawsze ale to zawsze ktoś próbuje wyłudzić ode mnie papierosa i b) pięciominutowe wychodne, które zamierzam w najdrobniejszej sekundzie wykorzystać kreatywnie, czyli pędem po papierosy i pędem do domu zapalając po drodze i być może jak ostatnio obijając się o samochody w wyniku zachwiania równowagi substancji chemicznych w mózgu.
Jeden śpi, drugi bawi się kocem. Boże czy ten koszmar się nie skończy?

29.07.2013

Za dużo tu czuję. Za mocno. Nie trzymają się mnie dzisiaj podwójne dna. I nie trzyma się mnie dzisiaj ubranie. Dzieci czują, że wyjeżdżam. Zostawiają mi na łydkach odciski nowych zębów i wiadra śliny, co akurat dziś cieszy mnie niezmiernie, bo tylko ta wanna z tylko tą wodą ratuje mnie przed skokiem na główkę wprost w ogródek sąsiadki z parteru. Nie mogłam wypić kawy rano. Nie mogłam palić. O siedemnastej przypomniałam sobie o lekach. Swoich i ich. Piękna, misterna konstrukcja z petów, którą tworzyłam w swojej pseudo palarni - na parapecie - została zniszczona. Przez wiatr. Smutno mi. Czułabym się taka niepotrzebna, gdyby nie te wrzaski o piątej nad ranem, gdyby nie ten ryk o bananową kaszkę. Wracam do domu. W piątek. Zamierzam tu nie być. Zamierzam iść w góry. Przed siebie. Może jeszcze z raz czy dwa, a potem posieję ciszę. Całe pola wysokiej ciszy. Wiem że mówiłam nie raz. Może to ten własnie czas, chwila, żeby pomóc sobie...
Przytuliła mnie cenzura i nie chce puścić. Denerwuję się, choć nie aż tak, żeby zacząć bluzgać. Wszędzie już byłam w tej Polsce, wszędzie. W małym mieście, w dużym, na wsi, w sieci, w branży, w szarej strefie, w liście, w mailu, na polu - przepraszam za te ziemniaki - nigdzie nie potrafię zachować anonimowości.
Po Twoich mailach czuję się jak szmata. Autentycznie nie mogę na siebie spojrzeć, a lustra nagminnie pojawiają się tu w drzwiach szaf. Przestań, proszę. Nawet jeśli wszystko zmienisz, nie odnajdę się już w tym naszym pokoju. Rozwaliłam w nim wszystkie meble precz przez okno wyrzucając całą resztę. Przy kolejnym Twoim słowie, próbującym mnie zagarnąć jak starą naklejkę z ulubionej bajki, zniesmaczona do korzeni wyskoczę sama.
Z papierosem w dłoni - bo podobno nie umrę od jeszcze dwóch paczek - obejrzę dziś księżyc przez okno. Poczekam na burzę. Zastanowię się. Nad czerwienią własnych paznokci. Nad otwartością. Nad ciszą. Pomodlę się. O siebie. Przeproszę.
Nie mów do mnie, że nie powinnam odczuwać. Nie do mnie. Nie to.

27.07.2013

Brud, który w sobie noszę, nie nadaje się do przelania na papier, na blog, na ludzi, na żadne żywe stworzenie, na nawet martwe po prostu nie. Skażona w stu procentach. Stuprocentowy Czarnobyl...

25.07.2013

Postanowiłam zrobić dziś coś nieodpowiedniego, ponieważ taki mam właśnie nieodpowiedni dzień. W związku z czym skomentowałam na blogach miliard wpisów, których komentować nie powinnam, a także w głupi i dublujący wszystkie poprzednie wypowiedzi wypowiedziałam się na forum. Teraz natomiast następnie postanawiam iść spać, gdyż z racji tego że jutro jadę do weterynarza, rzeźnika, hodowcy drobiu czy gdzie tam się to załatwia w celu poprawienia własnej kondycji fizycznej i nie chodzi tu o biegi na setkę, tylko o tę nieszczęsną łapę na temblaku, po czym i tu dobra wiadomość zamierzam zrezygnować z zrzędzenia w tej kwestii i rozpocząć inwazję zrzędzenia z powodu rzucania palenia, ponieważ gdyż ten dziwny Pan z bloku obok nadal do mnie macha i choć jest to czysto moja osobista wina, co dopiero teraz połączyłam fakty związane z wychylaniem się przez okno w samym staniku w części górno-przedniej, to jednak czuję się z tym mało komfortowo, muszę rano wstać.

24.07.2013

a tak serio... jestem zmęczona. rozbita. rozmontowana. wiszę za oknem, lub za balkonową barierką niczym sczerniałe trupisko, albo szczerniałe, mam to gdzieś. i jeszcze z tym papierosem. dym mi leci do mieszkania. potem boli mnie od niego głowa. i ręka nie wiem dlaczego. przez dwadzieścia siedem lat nic się nie działo i nagle raz wsiadłam na rower, raz postanowiłam przesadzić wszystkie kwiatki na balkonie, raz mocniej zlapałam za odkurzacz... niemiłosiernie wkurwiam samą siebie. i dzieci... mogłabym wreszcie opiekować się własnymi. w moim domu. w moim mieście. może że nawet ze swoją dziewczyną. zabieram Ci powietrze. wszystkim zresztą, ale przede wszystkim Tobie. a Internet wciąż działa. wciąż jestem w sieci. wciąż mam dostęp do niczym nieskrępowanych klawiszy i zupełnie nieopanowanych słów. i wciąż mam sprawną prawą rękę, którą pewnie będę tu napieprzać choćby jednym, ostatnim palcem ! to była dobra rada Panno "p". Powinnam się gdzieś zatrzasnąć, nawet w tej lodówce.

24.07.2013

ja z kubkiem kawy, włosami w nieładzie, krzywym papierosem co mi się ułamał przy wyjmowaniu, pustymi butelkami wybierając kaszkę na dziś i w zielonym, żabio-zielonym szlafroku. taki obrazek dzisiejszo-porannej mnie. porannej aż do trzynastej. i jeszcze ten bandaż, który dziś powiem szczerze pełnił funkcje, o jakich nie śniło się żadnym bandażom na świecie i jako normalnie usztywniacza i jako trochę mniej normalnie katalizatora w odkurzaczu i jako kuchennej ścierki i wręcz jest to uważam taka rzecz, którą każda kobieta powinna zawsze mieć w swojej torebce, jak chusteczki i pilniczek do paznokci. chcąc oderwać się choć na moment od tego royal baby, jakby nie było ważniejszych wydarzeń na świecie, opuściłam wirtualną przenosząc się w dobrze mi znane ogłoszenia, a tam szok, panika, degrengolada, katastrofizm, sodoma z gomorą biorące ślub z apokalipsą, puszka z pandorą i tego typu atrakcje. nie dobrnęłam do połowy strony, musiałam opuścić lokal i katapultować się na balkon, gdzie wreszcie mnie oświeciło, wreszcie do mnie dotarło, przy czym cała radość sposobu przekazania mi tej wiadomości została stłamszona przez jej konkretny sens i znaczenie dla mojej osoby. okazało się, że palę nałogowo. wcale nie od czasu do czasu. nie jak się zdenerwuję. nie ze zmęczenia. palę, bo palę. palę, bo co gorsza lubię. a zaczęło się od tego, że facetowi zepsuł się samochód na środku drogi, a ja obserwując myślałam sobie że jednak same chamy w tej warszawie i nikt chłopinie nie pomaga, nie zatrzymuje się, nie pyta, nie proponuje holu, czy choćby tych ziołowych tabletek co śmierdzą kurzą kupką. stoi taki malutki sam przy otwartej masce na środkowym pasie trzypasmówki i sobie tam gmera, a cała reszta go omija, a nawet trąbi i tak mi się zrobiło przykro, że aż odwróciłam wzrok na blok po drugiej stronie ulicy, a tam właśnie Ty. widziałam Cię wczoraj o północy. stałeś i paliłeś. masz zabudowany balkon, kiepsko, ale fajnie mimo wszystko że nie palisz w domu. i tak sobie stałam i patrzyłam, a Ty nagle bez uprzedzenia spojrzałeś na mnie i zacząłeś machać. centralnie do mnie. centralnie jak para alkoholików spotykająca się codzień pod budką z piwskiem. i zrozumiałam. cały profil do zmiany. wszystko do prania. teraz muszę dopisać do nałogów. skreślić z o mnie. tyle roboty, że zmęczyłam się jeszcze przed. i jakaś kość mi wyszła z boku po prawo od kulki. i bandaż muszę uprać. a te dwa łebki jeszcze poszły spać przed siódmą, co wróży ciekawą noc, urywkową powiedziałabym. korepetycje ze snu. świat się kończy.

P.S. mamo nic mi nie trzeba, a dzieci świetnie sobie ze mną radzą, nawet jeśli jestem trochę nie tego, nawet jeśli uszczerbiona.

24.07.2013

Listy z zesłania.

Wciąż nie mogę tu spać, "bezsenność odrealnia świat". Chodzę po balkonie nocą tłukąc bezsensowne kilometry, zaciągam się głęboko warszawską spaliną i substancjami z LM-a. Obserwuję szalejących środkiem drogi, bezrobotnych prawdopodobnie rowerzystów. Wciąż czekam na ich płacz, bo że będą płakać tuż przed lub tuż po tym jak przymknę oczy, to pewne. Czytam, ale nie odczuwam. Czytam i nie rozumiem. Może poza Tobą, choć w tym akurat przypadku wolałabym być bezrozumna. Przemykają obrazy z wciąż i wciąż w kółko powtarzających się seriali. Przemykają marzenia. Bierze mnie na podsumowania i na katar, przed jednym i drugim bronię się zaciekle i jak zwykle zupełnie nieumiejętnie. Kryzys pierwszych dni. Kryzys przedtrzydziestkowego stanu rzeczy. Kryzys. Gdyby robili perfumy o tej nazwie na pewno byłyby to te jedyne, które utrzymywałyby się na mnie całą dobę. Kulka nie znika, a w ramach ubarwiania chwil wykonałam eksperyment przypieprzając w nią pięścią, skąd wiem że a) jednak zrobię prześwietlenie i b) zabolało. Zabolało, ale to nic. To nic, bo główny bezpiecznik został wyłączony. Światło zgasło, a czajnik przestał grzać, pranie moczy się w nieruchomej pralce. W bezbarwnym dziś świecie otacza mnie bezbarwne niebo z oszukaną niby pełnią.

15.07.2013

przyszło nieszczęście i mówi że zostaje. zrobiłam mu kawę, podgrzałam zupę. mam wolne łóżko, ale czy właśnie dla niego? Brudne szyby z opuszczonego mieszkania na przeciwko. Pusty pokój okradziony z pozytywu istnienia. Patrzę gdzieś nie wiem gdzie. Przed chwilą padał deszcz, teraz świeci. Zrobiło się cieplej. Miałam wyjść na pole, ale ono siedzi przy kuchennym stole i czeka. Muszę obrać ziemniaki i zagonić kogoś do mięsa - tak strasznie nie lubię smażyć. Siedzi, woła mnie tęsknym spojrzeniem. Dawno się nie widzieliśmy, choć nie tęskniłam. Czytam i wciąż czuję się odrzucona, a tu wciąż czuję się... jakbym wzięła z nim ślub i zapomniała. Wzięła ślub i pieprznęła się gumowym kijem. Wciąż mam ochotę zadzwonić do domu. Podnoszę czerwoną słuchawkę i już mam włożyć palec w cyferblat kiedy coś w głowie piszczy mi że numer nie istnieje. Nie istnieje w ogóle. Gdzieś tam rośnie żyto, a pies czeka na wybieganie. Pewnie weźmie mnie pod rękę kiedy tylko zjemy te kartofle i pójdziemy wszyscy razem zgubić buty w grząskiej ziemi.

12.07.2013

zakleić oczy czarną izolacją. w usta napchać waty. wyciszacze z całej siły wcisnąć w uszy. ścisnąć nadgarstki i kostki stóp. wyskoczyć. nie pozwolić się dotknąć. zbliżyć chociaż na krok. nie pozwolić powiedzieć do siebie ani słowa. nie widzieć zachodu słońca, żeby przypadkiem nie zostać tu z sentymentu. pożegnać się zwięźle. uciec.

08.07.2013

jeszcze jakieś dwie - trzy godziny. po tylu dniach to tylko chwilka. chwilka, która ciągnie się w nieskończoność. drżą mi dłonie i jakby głębiej oddycham, a może szybciej? chyba głębiej i szybciej jednocześnie. nie mogę odlepić tego głupkowatego uśmiechu od swojej zmęczonej twarzy. wszystko już gotowe, zostało tylko czekać. rozszalałe płuca poruszają wszystkimi organami dookoła. albo to tylko niegroźny stan przedzawałowy. jakieś palpitacje. już wiem co się czuje wychodząc z więzienia. ze szpitala. z wojska. jeszcze tylko chwilka i będę... znowu wolna !

07.07.2013

próbowalam się dziś dowiedzieć jaki wpływ na jod ma temperatura, bo jak wiadomo, produkty ze słoika trzymają się dłużej jeśli są zagotowane, zapeklowane, czy cokolwiek, co zaczyna się na za, a chciałabym, żeby mi ta woda i ten jod wystarczyły przynajmniej na rok. niestety nadal nie wiem jak bezpiecznie go przechowywać, więc po prostu pójdę i upiorę wreszcie ten dywan.

05.07.2013

miałam zamilknąć, niestety nie wychodzi. od wczoraj gadam bez przerwy, ze sobą, z Tobą, z nimi, z nią, z lampką nocną, gazowaną wodą, kranem i sitkiem w wannie. mam ochotę otworzyć okna w swoim kurniku mimo że na zewnątrz panuje nieznośna temperatura jakichś pięćdziesięciu stopni i zalać słowem balkony sąsiadów, które zasypałam wczoraj, za co bardzo serdecznie przepraszam, popiołem i patologiczną bezsennością. obudziło mnie dziś tąpnięcie i głośny wrzask. po raz kolejny otworzyłam oczy w miejscu innym niż je wczoraj zamykałam. po co uczyć ich bezpiecznie schodzić z łóżka, jeśli codziennie wolą udawać pingwiny z madagaskaru? wokół porozrzucane były ich ubrania, powywlekane nie wiem skąd, w przedpokoju zastawili pułapkę, przy czym kiedy już wpakowałam się w ten gigantyczny odkurzacz wraz z przewodem i rurą, jeden z nich wyrwał do mnie z metalowym prętem przypominającym element jego łóżeczka, a drugi z dużą i ciężką końcówką od tej piekielnej machiny. muszę przyznać że jak do tej pory udała się jedynie kawa, do której pierwszy raz od dawna nie dodałam bebiko pełzając między wrzątkiem, butelkami, milionem torebek kaszek i najważniejsze, dwoma sępami uczepionymi moich nóg, żądnymi smoczków, łyżeczek, miseczek, względnie krwi. mojej. teraz śpią, potwory. brawo dzieci, zdążyłyście wykończyć mnie przed 10 rano, ale bez nerwów i bez waszej skrytej satysfakcji. jeszcze pięć dni. zamierzam wyjechać stąd żywa.

02.07.2013

Numer 9 dla nadgorliwych.

Zaczynam udzielać się na forum i czytać ogłoszenia. Dramatycznie potrzebuję zajęcia w postaci jakiejkolwiek innej niż dzieci. 

30.06.2013

...przeplatamy się tak jak kiedyś, tak jak kiedyś Ty i ja. Znowu wnikam w Twoje słowa chcąc odkryć Twoje emocje. Znowu stoisz obojętnie patrząc beznamiętnie w bliżej nieokreślony punkt. Tak jak kiedyś i całkiem inaczej. Odległościowo bliżej niż kiedykolwiek. Emocjonalnie...

30.06.2013

Poddałam się, czy się nie poddałam? Poddałam, czy tylko odpuściłam? Odpuściłam tylko, czy uciekłam... co właściwie zrobiłam?

26.06.2013

Wzięłam sobie do serca te słowa... "Lepiej sama wszystko upublicznij..." Tak wiem, mówiłam, miałam serio silne postanowienie i taka w nim byłam stanowcza, ale wstałam dziś, zawiesiłam się na ścianie na 15 minut, potem na dywanie, na kubku, na szafie, a otoczona dwoma potworami, które bez przerwy chcą jeść, marudzą, bo są śpiące, albo ni stąd ni zowąd łapią za łańcuszek, pierścionek, albo z bardziej bolących kolczyki i szarpią z całej siły, naprawdę nie jest proste i poszłam, kupiłam paczkę, po czym w krótkiej drodze do domu wypaliłam 5. Potem było mi niedobrze, a uderzenia serca były widoczne na sukience jeśli w ogóle nie były słyszalne... i zjadłam im na kolację kaszkę. zmiksowaną z bananem i bananowym bebiko. chciałabym wrócić już do domu. albo chociaż wypić butelkę wina. żałość bije dziś ode mnie na kilometr. aż dziwne że ludzie nie rzucali we mnie drobniakami na chodniku.

24.06.2013

Dzień 1. Warszawa.

Zaczął się tuż po północy, kiedy po pełnym bólu zatok dniu próbowałam zasnąć. Rozbudziły mnie fajerwerki nad Wisłą i to cholerne światełko do nieba. Widocznie miśki z Praskiego ZOO za mało zeżarły jeszcze opadających lampionów, a stołeczne ulice przyjęły za mało dymiącego śmiecia po ostatniej akcji. Przetrwałam to, aby kolejną godzinę zadręczać się dziewczynką z Ringu. Może to jakieś objawy niezdrowego lęku, o ile zdrowy w ogóle istnieje, spowodowanego opuszczeniem domu na tak długi czas, nie wiem, ale serio dziś nad ranem zabawki włączaly się same - swoją drogą mam chotę rozpierniczyć magiczny garnuszek i ten głupi telefonik, a w całym domu dominuje jakaś obca mi, przedziwnie przerażająca aura. Dzieci były nawet w porządku, ale nie będę wcale ukrywać, że czuję w powietrzu nadchodzący zawał. Boli mnie kręgoslup i jestem dziwnie pokiereszowana zupełnie jakbym kilka ostatnich godzin spędziła tłukąć się z Adamkiem. To dopiero pierwszy dzień, a ja już pomyliłam kleszcza chodzącego po stole z jakimś maleńkim, egzotycznym stworzonkiem typu skorpion. Najgorsze że jutro o 5 rano, ten koszmar zacznie się znowu.

27.05.2013

Pociąg, lub też jak zwykła mawiać M - szynogówno, kołysał się na boki usypiając dopiero co siłą wyciągnięty z łóżka i zmuszony do czynności higieniczno - pielęgnacyjnych organizm, mój zresztą własny. Zapomniałam zabrać kawę, a taka byłam dumna z trzeźwości swojego umysłu. Niebo powoli jaśniało, dało się już dostrzec przenikliwy granat jego powłok. Wcale się nie różni. Czy tu czy tam, wszędzie zależy jedynie od rodzaju mojego spojrzenia. Może tylko wieczorami jest tutaj przyjemniejsze niż w Warszawie. Od tygodnia żegnało się ze mną różowawą poświatą. Mam wrażenie że dobrze się stało, że postąpiłam jak trzeba, że wrzuciłam swój świat na odpowiedni tor, wyciągnęłam go z sypiącego się hangaru w zapomnianej zajezdni wszechświata. Co prawda zza biurka, z metra, z tramwaju przesiadłam się w pociągi tudzież zastępczą komunikację autobusową, ale czy jest to powód do narzekań? Dopóki mam rower i mieszkam w mieście, w którym mogę ten rower zostawić przy stacji z nadzieją, że jeszcze go zobaczę i dopóki kursuje Chemik otula mnie pachnącą miękkością uczucie, że może być jeszcze dobrze, a nawet że dobrze już jest. Wielostronicowi, długodystansowi ludzie. Lekki, przyjemny świat. Cicha, delikatna rzeczywistość. Zaspokajam potrzebę dramatu ulegając niegroźnym acz bolesnym wypadkom w domu i zaznaczając swoje terytorium, na które nie wiem już czy ktoś wchodzi, czy to tylko moje zwariowane złudzenia. Niczym batman, niczym super-spider-man wyruszam ze stacji o 4 nad ranem swoim PKP, swoimi PR, swoją trasą po szynach. Na ratunek światu.

Aleksandra i Marta. Czegoś od was chcę, ale nie wiem czego. Może usłyszeć że wszystko ok. A może tylko usłyszeć.

12.05.2013

zakopałam swoją głowę w samoprzylepnych karteczkach pełnych zapisków, rysunków i wykresów. przysypałam nimi drogę, którą szłam i która może nie była idealnie prosta i idealnie gładka, nie na rolki, raczej wrotki i nie na obcasy, raczej tenisówki, ale z pewnością była widoczna. nie zawsze oświetlona, ale też rzadko szlajałam się po niej nocą. coś się stało z tego wszystkiego, z Twojego zniknięcia, z tych oskarżeń, z niedopowiedzeń, z obojętności. z chęci zaprzestania istnienia, zaprzestałam istnienia. żadnych białych flag, żadnego słowotoku czy absolutnej ciszy. pełno słów i cytatów przetacza się we mnie, jakbym wertowała codziennie znane mi książki i raz czytane pisemne do mnie wypowiedzi. chciałabym zapytać, czy pamiętasz, czy rzeczywiście pamiętasz, to czego miałaś nigdy nie zapominać, daty i sny, tlen i obietnice. ciężko mi sobie wyobrazić Ciebie pamiętającą ze mnie cokolwiek, a im bardziej mi ciężko, tym więcej czerwonych, powolnych oznak życia wypuszczam na swoje ręce. gdzie tam? jaka Twoja wina? oszalałaś? myślisz że serio nie mam innych spraw? zadziała się wojna, wybuchły wulkany, fala tsunami zmiotła mnie z powierzchni. nie poddając się przestałam walczyć, znalazłam ścieżkę w bok, zeszłam ze swojej drogi pełnej jadowitych żmij i błota, z którego wypełzały coraz to dziwniejsze koszmarności. chciałabym powiedzieć że odchodzę, ale czy odchodzę? raczej przenoszę się do pociągu, którym jak szaleniec będę bujać się to w jedną, to w drugą stronę nie wiedząc co powiedzieć zapytana przypadkiem dokąd jadę. dokąd właściwie i właściwie skąd? czy jakakolwiek odpowiedź, którą sobie dałam na którekolwiek z tych podstawowych, życiowych pytań zostanie teraz aktualna?

żegnając się z miastem, z którym pewnie nigdy nie uda mi się pożegnać, zatrzymuję się i dotykam chodnikowych płytek, elewacji bloków, kory drzew i metalowych elementów trzepaków. buszuję w trawie przesadzając przychodnikową koniczynę do swoich balkonowych koszy. zbieram kamienie i kapsle z butelek jakbym miała tu już nigdy nie być, jakbym miała... nie być.

10.04.2013

Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo...Ile jeszcze czasu zmarnuję na ludzi, którzy biorą mnie potem za idiotkę? Co trzeba zrobić i kim być, żeby zasłużyć na coś więcej niż cisza, idiotyczna wymówka, czy sucha aktualizacja danych?
Dałabym sobie urżnąć głowę dziś rano w autobusie, że coś żyje w mojej torebce. I nie miałabym teraz głowy.

09.04.2013

patrzą mi na ręce. nie czuję się sobą. nie czuję się.
prześwietlają moją historię. moją prywatność. moją przeszłość. mnie.
muszę mówić. muszę się przyznawać, jeśli chcę, żeby ktokolwiek gdziekolwiek wpisał moje nazwisko. muszę tego chcieć.
coś jakbym stała naga przed wysoką komisją do spraw idealności. wstyd mi, chociaż są tu kobiety, które twierdzą, że jestem jak otwarty 24 godziny na dobę sklep monopolowy. nie jestem.
po chwili na powierzchni, znów dotykam palcami stóp szlamu dna.
boję się, że zechcę się położyć, ukołysać w odmętach. boję się, że przegram bez walki, że zniknę bez słowa, bez dramatu, bez czegokolwiek.

08.04.2013

Znam Cię. Przychodzisz kiedy nie mam już siły i zatrzymujesz czas. Unieruchamiasz mnie. Pozwalasz mi wtedy analizować wszystko bardzo głęboko, ale nawet jeśli wpadam na pomysł dzięki tej analizie, nawet jeśli dostrzegam dzięki niej popełnione błędy nie mogę działać, dopóki mnie nie puścisz.

Zostałam zalana ciszą. Dotknięta obojętnością. Zamyślam się, zawieszam na autobusowych szybach, na gumowych łączeniach zamkniętych drzwi metra. Obserwują mnie. Czuję to. Sama nie obserwuję nic. Nie mówię. Nie słucham nawet. Mnóstwo czasu poświęcam na potakiwanie głową. Bez gestykulacji. Z mimiką ograniczoną do delikatnego, mało przytomnego uśmiechu. Przestałam odbierać służbowe telefony. Jeszcze chwila i mnie wywalą. Najchętniej nie wstawałabym z łóżka. Czuję się opanowana. Opleciona. Zdominowana. Mogłabym prosić, żebyś odeszła, ale to nie zmieni nic. Bawisz się zegarami, nie zwracasz uwagi. Spowalniasz wskazówki siłą swojej woli...

30.03.2013

Nie ogarniam rzeczywistości kiedy tak znikasz bez słowa, bez uprzedzenia. Brakuje mi... wszystkiego. Życia. Wracaj Dorota. Nikt tak nie skręca papierosów jak Ty...

10.03.2013

chyba najgorsze co może we mnie być, to ten chory, absurdalny instynkt popapranego łowcy, który każe mi ciągle gonić za unoszoną przez wiatr reklamówką, a kiedy już ją złapię zaliczając po drodze krzaki, kolce, kilka płotów, mur i ekrany wyciszające, to wcale nie cieszę się jak głupia z odrapanym ryjem i bez zęba na przodzie, tylko przyjmuję jako normalną rzecz, którą zdobyłam bez wysiłku. Przez kolejne miesiące próbuję się nauczyć cieszyć swoim dokonaniem, a potem zaczynam wielkie poszukiwania, bo jak zwykle czegoś mi brakuje, bo jak zwykle coś może być lepsze. Co dziwne instynkt łowcy zanikł w przypadku studiów i pracy i mam takie wrażenie że moja ambicja w tych tematach przybrała bardzo niekorzystny dla mojego rozwoju niewidzialny płaszczyk. Dlaczego, dlaczego ciągle muszę się użerać z samą sobą.

09.03.2013

jedyne czego chciałam, to zamknąć się w pokoju, ukryć w fotelu z kubkiem cytrynowej herbaty, porozkoszować się ciszą, ale to co zobaczyłam otwierając drzwi przekroczyło dopuszczalny limit promieniowania. pokój był cały w sznurku, cały we włóczce porozrzucanej, porozwieszanej, pozaczepianej wszędzie i o wszystko. pośrodku tego pierdolnika w słuchawkach na uszach tańczyła i nuciła coś Kaśka, niczym wielkie, tłuste pajęczysko budujące swoje chore królestwo. kurwa, pomyślałam. czy człowiek nigdzie już nie może być sam? odwróciła się na pięcie zataczając jakiś pokraczny piruet i bez cienia wyrzutów sumienia, bez cienia choćby radości na mój widok powiedziała tylko - miałam dziś ochotę na taki performance. chodź, rozbieraj się, pomożesz mi...

07.03.2013

Najpierw ostro się wkurwiłam. Miałam ochotę podeptać tęczową flagę, a następnie podpalić ją toną zapałek, które trzymam w szufladzie, albo benzyną do zapalniczki. Potem poszłam na spacer z psem wypalając po drodze kilka papierosów, a w tumanach moich myśli wciąż powracał obrazek mnie z wielkim transparentem NIE związkom partnerskim. Po prostu NIE. Nie jestem homofobem, czy też bifobem, ale po przeczytaniu wątku "Tylko dla lesbijek" na tutejszym forum serio miałam ochotę zmasakrować coś lub kogoś akuratnie przechodzącego, co w tym domu, na tym istnym dworcu centralnym, nie byłoby trudne w ciągu dnia, tym bardziej dobrze, że było po 23. Nad ranem nawet mi przeszło, choć natychmiastowo sięgnęłam do wikipedii szukając dokładnych definicji. Mogłabym nawet powiedzieć kilka słów szczeniarom, które próbują tu dowodzić że należy się podzielić na homo i bi. Mogłabym, ale nie. Działajmy osobno, wtedy na pewno zrealizujemy wspólne cele, albo wiecie co, mam inny fantastyczny pomysł. W dupie z walką o nasze prawa. Nasączmy się jadem nienawiści i plujmy na siebie bardziej bezpośrednio, wprost na ulicy, prosto w oko na samym środku tramwaju. Można nawet opatentować nowy znak dla biseksualnych. Tęczowa flaga z gwiazdką. Czyż nie cudownie? Czyż nie kurwa pięknie? Mam ochotę czasami przyjebać sobie sztachetą wyrwaną z płota kiedy słyszę jak Panie lesbijki zwracają się do Pań bi, bo tracę wtedy nadzieję na jakąkolwiek sprawiedliwość. Tracę nadzieję na planetę Ziemia. Tracę w jednej chwili wszystko, grunt pod nogami, różowe światło w różowym tunelu, poczucie i przeczucie, siłę i wiarę. Nie jesteśmy gotowe na żadne partnerskie cokolwiek. Nie zasługujemy na to. Załóżmy sobie lepiej wątki tylko dla lesbijek i tylko dla bi i siedźmy sobie we własnych półświatkach. Gnijmy w zacofaniu, w przesądach i w całym tym gównie poglądów, które jakimś cudem są zaszczepione w głowach większości tej mniejszości.

06.03.2013

Najbardziej w tym dniu przeraża mnie to, że będzie on trwał jeszcze dwie godziny. Chciałabym wstać jutro i zorientować się, że dzisiejszy dzień był tylko kiepskim żartem. Człowiek podobno może przetrwać wszystko. Chciałabym w takim razie wiedzieć skąd tu przyleciałam, bo nie pasuję. Nigdzie tu nie pasuję.

02.03.2013

skąd mam wiedzieć jak dzisiaj żyć jeśli nie drukują horoskopu w darmowej gazecie w soboty, a nawet w ogóle jej dziś nie wydają.

21.09.2012

dobij mnie, błagam dobij. Przestań wychodzić na piwo z kolegami, kiedy jesteś mi potrzebny i nie mów że się modlę tylko kiedy mi potrzeba, bo wcale nie prawda i wcale nie jest tak jak myślisz, bo zawsze jesteś dla mnie ważny, a dzisiaj potrzebuję dobicia, przybicia, czegokolwiek co by mnie odprężyło, co by mi zamknęło oczy na jeszcze chociaż pięć minut, bo każda kolejna, świadoma chwila każe mi się cofać, a cofanie oznacza tyle, że prędzej czy później spotkam się plecami ze ścianą, a każde takie spotkanie kończy się wybuchem atomowym, po którym zostaje tylko puste pole, łysy plac, łąka z krową pozbawiona krowy i ja. Ja i tylko ja i ciągle ja. Wróć i załatw to, proszę. Wróć i spraw ciszę i ciemność i żeby nikt nic nie mówił i nic nie robił i żebym otworzyła oczy za tydzień rozkoszując się szelestem spadających liści i ciepłą herbatą. Kiedy wychodzisz i kiedy orientuję się że wymknąłeś się znów niepostrzeżenie jest mi zawsze dziwnie przykro, bo wiem że wiesz, że nawet gdyby nikt nie wytrzymał prędkości wciąż zwiększającej szybkość karuzeli, to ja jedna nadal tam będę z uporu i zawziętości i powinieneś to zatrzymać, zwolnić, kontrolować, żeby nikomu nic się nie stało, powinieneś kazać mi odpuścić, powinieneś...

08.09.2012

Jestem nieszczęśliwa. Nieszczęśliwa i koniec. Nie chce mi się czekać na jutrzejszy dzień. Dzisiaj nie chce mi się czekać już na nic. Nie mogę, nie mogę tego zrobić ani dla Ciebie ani dla nikogo. Nie chcę. Dlaczego Ci się wydaje że ja nie zostałam zraniona? Czy wkładanie w moje usta nigdy niewypowiedzianych przeze mnie słów było fair? Czy to było w porządku? Błagam powiedz, bo wydaje mi się że zwariowałam, że już zupełnie mi odbiło. Nienawidzę chodzić po ziemi, kiedy wiem, że mogłabym latać. Nienawidzę być sprowadzana do parteru. Boli mnie tyłek od tych upadków. Boli mnie od nich już wszystko. Chcę do domu. Teraz przez miliard lat będę się zastanawiała czy mnie atakujesz, czy może jednak jeszcze nie. Teraz wszystko się zmieni. Ja się zmienię. Mój punkt widzenia. Moje ambicje. Moje poczucie sprawiedliwości wobec mnie samej. Teraz ktoś mnie dotknie, a ja poczuję jakby mnie uderzył i będzie to tak trwało i trwało aż spalę się do ostatniej nitki, do ostatniego białkowego włókna i będzie to trwało aż do śmierci tego wspomnienia, słów, które akurat musiały wyryć się we mnie jak moja własna data urodzenia, wyryć się aż do przerwania kartki, aż do rozdarcia materiału. Porwane gacie wiewające na zerwanym sznurku na iluzoryczne pranie. Gdybyś jeszcze rozumiała, gdybyś wiedziała jak ważne jest rozmawiać. Mówić sobie te drobne i te wielkie rzeczy, bez zwłoki, bez czekania na okazję, bez… po prostu bez do cholery. A Ty sobie dalej nie widzisz nic, niczego nie dostrzegasz, nic Cię nie interesuje, dowody, nie dowody, nie obchodzi Cię to. I tak sobie stoimy. Ty mnie nie widzisz, ja Cię widzę zbyt ostro.

04.09.2012

Najprawdopodobniej ktoś uznał, że jeden normalny dzień, to o jeden dzień za dużo. Nie przepadam za tymi porankami zalewającymi mnie słowotokiem własnych myśli. Ktoś mógłby stworzyć wreszcie komputer, który mogłabym sobie podłączać jakimś super eurozłączem do mózgu i pisać i pisać bez końca każdą swoją najmniejszą intonację. Po dwóch – trzech dniach z pewnością musiałabym dokupić pamięć zewnętrzną, lub też rozpierdzieliłabym całe to ustrojstwo, bo patrząc na siebie w lustrze z przykrością stwierdzam, że świat absolutnie nie jest na mnie gotowy, a cały ten rozwój i postęp naprzeciw tajemnicy chronionej przez koncerny farmaceutyczno –metalurgiczne przypomina mi trochę walącego się w łeb wielką drewnianą pałą ludzkiego pierwotniaka, który złażąc z górki wlazł na okrągły kamień i sturlał się na odrapany ryj do samych podnóży wybuchającego właśnie wulkanu.
Miałam dziś wrażenie, że zaświeciło słońce, a chmury rozstąpiły się przede mną i moimi sandałami jak morze przed sandałem Twojego syna i już prawie czułam zapach bzu i kwitnącej śliwki mirabelki, rozmowy w toku były klarowne niczym masło, mała czarna nie uwierała i znikąd nie wyłaziła bezwstydna fałdka, a program kulinarny gotuj z Ewą, czy Ewa gotuje ze światem podawał same pyszne przepisy wprost z opakowań gotowych ciast Oetkera. Wszechwidzące oko skłoniło się ku mnie i odpowiednio załamało światło we własnej soczewce, dzięki czemu byłam sobą, jako że sobą, a nie jako że przyklejonym kawałkiem wyrzutej i wyplutej na chodniku gumy, przyklejającej się akurat do podeszwy przypadkowego przechodnia. I kiedy tak rozkoszowałam się tym wejrzeniem i całą tą oliwą z oliwek płynącą po moim styranym, suchym od gipsu ciele, zorientowałam się że to nie oko, nie szczęście, czy Twój nadzwyczajnie dobry dzień, a po prostu zwykłe kapnięcie Twojej śliny rozkwitnęło te wszystkie gówniane kwiaty i podlało zagajniki świeżego trupa. Mogłabym oczywiście w miejsce tego odkrycia zgasić świeczkę, odprawić czarną mszę z użyciem długowłosego, czarnego dywanu, bo kota nie zabiję, a już na pewno nie morską świnię, ale nie i jeszcze raz nie, a wręcz że inaczej, wręcz ucieszę się tą śliną jak stuzłotowym banknotem znalezionym przypadkiem pod drzwiami mennicy narodowej, ucieszę się i nie pójdę spać, jak radzą wszystkie poradniki.
Każdy dzień w piekle zaczyna się kubkiem kawy, więc teoretycznie nie jest źle. Zieloność za oknem i gęste opary spalin na półciepłym toście ze wczorajszych wspomnień. Coraz częściej dopada mnie zwątpienie nad wszystkim. Mogłabym powiedzieć, że nie wiem czemu, ale przecież dobrze wiem. Twój telefon wczoraj też odbił się echem w pustym pokoju mojej duszy. Rozumiem całą ekonomikę Twojej pracy i kryzys, który zresztą trwa od kiedy żyję i pewnie nie zakończy się przed moją śmiercią, ale niedelikatna propozycja, jaką tak bezpardonowo wysunęłaś w moją stronę trochę mnie zraniła i nadała chwili przedziwny posmak cyrografu z podrobionym diabłem z ciastoliny. Nie wyrażając zainteresowania własną śmiercią i wysokością odszkodowania w wysokości stu złotych za bezcenną dla mnie własną głowę, nawet jeśli urwaną i rozrzuconą w okolicznych krzakach zakończyłam przedłużającą się przynajmniej o pięć szóstych dyskusję, brodząc po kostki w liście zakupów na czele z chlebem. Nie pomagają też Twoje lakoniczne wiadomości wysyłane w moje puste okienko iście przerysowane z gg. Najbardziej lubię pytania pozorne, czyli te, które mi zadajesz w celu zamydlenia oczu. Swoją drogą z taką ilością mydlin zbiłabyś fortunę otwierając własną pralnię, czy budkę z mydłami na każdą okazję. Nie pojmuję po co pytasz mnie o moje życie będąc zainteresowaną wyłącznie swoim własnym.

08.08.2012

Coś jest w tych wczesnych godzinach porannych. Jakiś nieokreślony czar mimo czerwonych wybroczyn w obu białkach oczu i ten dziwny stan uśpienia mimo ewidentnego czuwania. W mojej głowie majaczy się dziś białe miasteczko wciąż dążąc do kolejnych etapów rozbudowy, do nieprzerwanej globalizacji i terroryzacji najważniejszych ośrodków w każdym z płatów mózgowych. Nie wiem czy jestem w stanie jeszcze coś z siebie dać i właściwie komu. Słońce nad Helladą ostro dziś przygrzewa, szafranowe szaty dziewiczych stóp i lubieżnych snów. Fascynacja Duluxem przekracza dopuszczalne normy o ile takie zostały w ogóle przez kiedyś kogoś ustalone i być może powinnam nawet zasięgnąć porady farmaceuty, choć od czasu kiedy skończyłaś ten kierunek trochę mnie to zraziło i czuję jakąś drążącą to wszystko gangrenopatologię na wspomnienie stężeń molowych, o których jeszcze w liceum nie miałaś najmniejszego pojęcia. Być może w wyniku tego ogólnoustrojowego zatrucia powinnam przemyć twarz obfitą, jakie to strasznie głupie słowo, ilością letniej wody ze szczególnym uwzględnieniem okolic suchych ostatnio bez przerwy łzawiących ni to ze szczęścia ni to z nieszczęścia oczu. Nie robię tego jednak i przeczekuję obserwując konsumujących autobusowe śniadania ludzi czynu, idei i szaraków. Dlaczego ztm nie wprowadził jeszcze obnośnej sprzedaży? Czy naprawdę wszystkie genialne pomysły muszą wywodzić się ze mnie? Pomysł partii upadł. Odkryłam w sobie zapędy dyktatorskie. Nadal jednak pracuję nad nowym ustrojem, gdyż życie w znoszonej, nieświeżej demokracji nie do końca przypada mi do gustu. Najbardziej przykre o poranku jest to, że kiedy wydaje Ci się, że dokonujesz wielkich czynów wstając o godzinie, o której ¾ miasta śpi, wychodzisz z domu i przyćmiewa Cię sukces innych takich samych jak Ty. Żuków gnojarzy toczących swoją kulę pod gigantyczną górę wyłożoną kostką brukową na kredyt w oparciu o korzystny system żagiel. Jezu, czy ta podróż się kiedyś skończy? Nie wiem czy to wezwanie jest nadaremnie i trudno mi siebie oceniać w kategoriach grzechu, bo pytanie wydaje mi się jak najbardziej na czasie, a gdybyś chciał mnie udupić mój Panie, wyciągnąłbyś pewnie tę nieszczęsną historię z celofanem i schronem przeciwlotniczym, choć czy nie do tego właśnie mnie stworzyłeś? Czy nie do folii bąbelkowej i cementu? Żałuję że nie rozmawiamy już jak kiedyś, jak normalni, dorośli, cywilizowani ludzie. Wolałam to niż te dzisiejsze przepychanki, ten ciągły dramat i próby sił. Mam wrażenie że starasz się zrobić mi na złość i nawet zsyłając mi pracę trzydzieści minut od domu, ześlesz w pakiecie objazdy i jeden autobus bujający się do celu dziurami, o których nie słyszał świat. Może czas już usiąść do okrągłego stołu, przywalić coś z grubej rury, bo czuję wyraźnie, że proces hartowania został zakończony i mogę zacząć wypełniać prawdziwy plan bez podpuch i zabetonowywania stóp w drewnianym wiadrze z wielkim kamieniem u szyi i w sukni z zaciskających się przy każdym ruchu łańcuchów.
Dziękuję w tym miejscu pasażerom linii 190 i 125 godzin porannych i zapraszam na jutrzejszą paradę atrakcji. P.S Mała blondynko ubrana na czarno, linia 125, na Boga jak zeżresz banana, to nie rzucaj skórki pod własne nogi jak małpa.

05.08.2012

W moim domu nigdy nie zabraknie szarlotki. Szarlotki, lodów waniliowych i gorącej czekolady. To jest to co wiem na pewno i co mogę nawet zaryzykować i sobie obiecać, a kiedy już ta szarlotka z lodami i czekoladą zaczną wypływać z każdej szuflady i na widok tego wszystkiego goście i domownicy zaczną uciekać w popłochu, ja nadal będę siedziała w fotelu może nawet przy kominku i będę to wszystko jadła bez opamiętania i będę zmuszała wszystkich, żeby wysłuchiwali moich opowieści, a może też będę to wszystko pisała i za dwieście lat nadal tu w tym domu będę. I zostawię w biblioteczce gotowe, kompletne albumy ze zdjęciami. Co wieczór obiecuję sobie, że je skończę, ale wiem że skończę wreszcie i że będę wywoływała zdjęcia mimo tych wszystkich przenośników, płytek i szeroko pojętej cyfryzacji. Raz na jakiś czas będę milczała całymi dniami i na zewnątrz i do wewnątrz i nie przyznam się nikomu o co chodzi z tą ciszą, może nawet sobie czasami się nie przyznam. Będę chodziła na spacery, ale nie na poobiednie drzemki i nigdy nie przepełnię lekami na wszystko swojej domowej apteczki. Może w przypływie desperacji kupię amol i to będzie lek na każdą dolegliwość, a nawet na brak dolegliwości i zawsze będę mówiła że czuję się normalnie jeśli ktoś zapyta jak akurat teraz, dzisiaj, w tej chwili. Posieję sobie rzodkiewki i sałatę i zioła nie w żadnej mini szklarni na kuchennym blacie, ale właśnie w przydomowym ogródku, w którym będę wyrywała marchewki, obmywała pod wystającym znikąd kranikiem i jadła wprost z ogródka, bez żadnych zabiegów szorowania druciakiem, bez żadnego skrobania. Kupię kilka kompletów pościeli po dwie poszewki na poduszki, dwie na jaśki i jedną poszwę na kołdrę, bo lubię ścielić dla dwóch osób nawet jeśli sypiam sama i lubię mieć w łóżku poszwy z jednej parafii, choć nie mogę powiedzieć że nie zjem gulaszu, bo zjem i nawet podziękuję i nawet może poczuję się przeszczęśliwa mieszając składniki i smaki, ale kładąc się spać lubię czuć ciepłą, czystą pościel, a wchodząc do swojego domu lubię czuć płyn do płukania tkanin. Nie, nie układam ręczników rodzajem bawełny, wielkością i kolorem, a moje talerze chwilowo przynajmniej stoją bez ładu i składu i czasami zastanawiam się czy nie jest to przypadkiem jakimś moim niedostosowaniem, jakimś nie do końca normalnym zjawiskiem przyrody. W moim domu nie będzie żadnego krochmalenia, a prasowanie zostawiam dla tych, którzy to lubią, bo ja aktualnie mam inne pasje. Potrzebuję wygodnego materaca i miękkiego dywanu w żadne beże czy brązy, bo mam na to jeszcze raz. Potrzebuję zalać się kolorem i ciepłem i w miarę możliwości spokojem i potrzebuję tych wszystkich zapachów wprost z mieszalnika i jeszcze smaków pozbawionych pieprzu i ostrej papryki.

03.08.2012

Siedząc cały dzień i obserwując jak kolejni ludzie depczą moją wczorajszą rozlaną krew roznosząc na podeszwach swoich butów bezcenne dna, które być może mogłoby uratować kiedyś komuś życie, a być może niechcący, jak zresztą wszystko w moim jestestwie, znaleźć się na miejscu bardzo poważnej zbrodni, za co będzie mnie ścigała policja w tym i w każdym innym kraju, myślałam o całej masie różnych zdarzeń i mimo uszkodzeń mojego wspomagającego optycznie oprzyrządowania i całej reszty uszkodzeń powierzchni i pod powierzchni mnie, widziałam wyraźnie całą paradę atrakcji jaka miała miejsce na decyzyjnej drodze tego poranka, dnia, tego wydarzenia. Coraz więcej pytań, które najwyraźniej w moim przypadku najtrudniej jest postawić przed własnym obliczem i rozstrzelać trafną odpowiedzią skracając cierpienia chorych na niewypowiedzenie. Chętnie wyszłabym dziś na spacer. Z Tobą. Chętnie wypiłabym ogromny kubek gorącej czekolady, żeby nie powiedzieć, że z bitą śmietaną. Chętnie pozwoliłabym się dziś mocno uszczypnąć, albo może nawet wytrzaskać po twarzy. Laleczki voo doo sypią mi się na głowę. Lawina klaunów, kapeluszników i Trójca na czele z wielkim okiem. Parodia parodiująca parodię z parodii. Czy skrupulatność bólu musi być taka dokładna? Raz na jakiś czas wychodzę na taras, na którego barierce poustawiane mam plastikowe żołnierzyki. Siadam na krześle za okrągłym, drewnopodobnym stole i wybijam kolejno poukładane na nim kapsle, ale zanim wybiję pierwszy, ustalam czy trafienie i strącenie za razem żołnierzyka oznacza tak, czy oznacza nie i kiedy sytuacja staje się jasna, strzelam. Nie ważne czy pięć czy piętnaście ważnych pytań mam tego dnia, mogę tak sobie strzelać do zmierzchu, a nawet po nim, bo ostatecznie nawet jeśli nic nie trafię w ciemności, nie stracę wiele, bo brak trafienia też oznacza jakąś odpowiedź, a każda odpowiedź stanowi centrum. Ideologiczna podstawa wszech mojego świata. Wielka sztuka decyzji. Milion poradników co zrobić, żeby umieć, żeby sobie odpowiedzieć, żeby być, żeby mieć, a tu prosty plastikowy ludek, prosty kapsel po coli, tyskim, czy jakikolwiek wprost z zakurzonego miejskim brudem chodnika. Najbardziej niesamowite na świecie jest to, że siedząc w domu na fotelu można mieć wpływ na tysiące istnień i starając się mieć wpływ na tysiące istnień można mieć go na zupełnie nic. Bacznie obserwuję liczby pojawiające się na mojej kartce i wciąż niezmiennie cieszy mnie jedynka, nawet jeśli nie potrafimy się zrozumieć i nawet jeśli wszystko i nic i choćby na dach tego bloku wparował z niezapowiedzianą wizytą samolot pasażerski na popołudniową, krwistą herbatkę z kawałków kokpitów i skrzydeł i kawałków organicznych byłabym spokojna i nie miałabym żalu i może nawet szukałabym w szufladzie ze skarpetkami gotowej masy szpachlowej usiłując załatać sufit, czy zwisającą w dół ścianę z moim pierwszym obrazkiem.

31.07.2012

Nie to że chciałabym zastrajkować czy wzniecać jakiekolwiek bunty, ale budząc się dzisiaj rano, nie przypadkiem zresztą, ale właśnie przez Ciebie, czy raczej dzięki Tobie, zwyczajowo strzeliło mi w kościach i przy okazji w głowie każąc mi powrócić myślami do embrionalnego stanu sprzed kilku miesięcy. Była tam mowa o jakimś dnie w najbardziej dennym z najbardziej dennych gnuśności moczarów i o odbijaniu się mniej poobiednim, bardziej tym egzystencjonalnym i z przykrością należałoby stwierdzić że spędziłam pod wodą mnóstwo lat w tych wszystkich planktonach, w tych skorupkach zdechłych ślimaków, pancerzykach i szkielecikach, a może nawet owadzich różnych tam odłamkach, żeby nie powiedzieć wprost, że w odchodach, a jeśli się tak leży latami i gapi z góry na przepływającą wodę, co nieraz samoistnie wraz z prądem ruszają się ręce i może że nawet nogi i włosy, to człowiek chcąc czy nie zaczyna się zastanawiać czy przypadkiem sam nie zaczyna stanowić tej całej fauno-flory jelitowej i czy po odbiciu się, jeśli w ogóle to nastąpi, czy przypadkiem nie będzie po prostu zmurszałym odwłokiem o zapachu zdechłej i przetrawionej przez rzeczne soki ryby nadgryzionej zębem i czasu i innej ludności pływająco-brodzącej, bo taka ryba już zdechła i nieruchawa wręcz, stanowi bardzo łakomy kąsek dla wszelkich smakoszy wodorostów i całej tej reszty różowych robali, jakby to określiła moja mama, która nomen omen i tu wtrącę, że nie mam pojęcia co znaczy ten zwrot, ale tak strasznie chciałam go kiedyś użyć, dostała kiedyś w bardzo popularnej sieci fast foodów, w bardzo niepopularnym miejscu hamburgera z właśnie krewetkami i dopóki jej nie powiedziałyśmy co to jest zachwalała jakie to dobre, żeby potem wypluć i wycierać jęzor chusteczką, za ciężkie swoją drogą pieniądze i był nawet czas, w którym miałam genialny pomysł na biznes bazując na zakładanym kryzysie papiernictwa w rzeczonym kraju. I tak leżąc zastanawiałam się natchniona wczorajszym skrobaniem umywalki, czy przypadkiem nie należałoby się oczyścić z tych wszystkich dennych naleciałości, bo choć sama lubię ryby i może nawet plankton niekoniecznie lubię, ale cenię za właściwości, za wszelkie dobra jakie ze sobą niesie, choć gdybym jechała tramwajem czy autobusem w południe bardzo gorącego dnia, to nie wiem czy chciałabym żeby wsiadł człowiek o takim właśnie delikatnym zapachu zdechłości i mniejsza już o postrzeganie, bo i widok namokniętych zwłok nie należy do tych z serii „piękno leśnej przyrody”, ale o taki ogólny stan mojego umysłu, którego czystą naturą jest spodziewanie się samych pięknych i pachnących świeżo skoszoną trawą rzeczy, nie wiem też jak ruch prostopadły do dna i oddziałującego na takie poruszające się ciało siły jak wodne prądy, wiry i w ogóle sam napór na skórę działa w kwestii szeroko rozumianego oczyszczania, czy jak się już wypływa to jest się czystym, czy zależy to od czasu spędzonego w odmętach, czy zapach zostaje i już na zawsze ludzie będą przekazywali sobie na mój widok delikatne skinienia głowy jakby literowali do siebie sekretnym alfabetem zagmatwanym dużo bardziej niż sama enigma, ona tam była, a może nawet nadal tam jest. Nie wiem. I tak myśląc i nie myśląc spędziłam poranek pełen słonego posmaku wody, który mimo całej beczki słodkiej kawy i odkrywania wlotów i wylotów umywalki za nic nie chce zniknąć i okazać się posmakiem nasączonego pączem ciastka, które mogłabym postawić na porcelanowym talerzyku, na własnoręcznie zrobionym postumencie z być może szyszek, a być może starej, porzuconej na śmietniku lodówki postumencie i modlić się to za wiele, ale składać pokłon doskonałości przynajmniej trzy razy dziennie, codziennie.

27.07.2012

czasami chciałabym, żeby człowieka można było rozwałkować jak ciasto na pierogi. wystarczyłyby wtedy dwa szybkie ruchy rąk i byłabym nie dość że smukła, to jeszcze wysoka.

23.07.2012

dzisiejszy dzień... tak różny od ostatnich. dzisiaj chciałabym tylko strzelić sobie w głowę. może zostawiłabym list. coś w stylu, że to był wypadek, że akurat tak się zdarzyło, żeby nikt nie brał nic do siebie, bo czy to jest wina czyjakolwiek, że czuję się dzisiaj obłędnie niesprawiedliwie? czy to jest moja wina? mam wrażenie że uporczywie skręcam w wąską, ślepą uliczkę mimo miliardów mijanych znaków zakazu i objazdu.

22.07.2012

Łaziłaś za mną z kwiatami. Byłaś wszędzie tam gdzie ja i tam gdzie ja zawsze. Myślałam codziennie, że jutro już Cię nie zobaczę, ale przychodziłaś. Nie reagowałam, nic nie robiłam, a Ty się nie poddawałaś. Nie mówiłaś nic, co było mi na rękę i nawet nie miałam pytań typu skąd się wzięłaś, co robisz i o co Ci chodzi, nie wiem nawet czy byłam tego ciekawa, miałam swoje sprawy i zero czasu na zastanawianie się, ale nie powiem, było mi miło. Mijały tygodnie, zmieniały się pory roku, padało, świeciło, mżyło, a Ty ciągle stałaś pod moimi drzwiami. Taką historię zaplanowała dla mnie na dzisiejszą noc podświadomość ze świadomością po równo. Oczywiście należałoby to wszystko wrzucić do pralki z analizą, a następnie do destylarki wniosków, oczyścić z tła, wycisnąć esencję, wypić soczek o nazwie o co naprawdę chodzi i zbudować kolejną autostradę neuronów w moim mózgu, choć wiem, że używając tego pojęcia narażam się na falę krytyki płynącą przez miasto, ale prawda jest właśnie taka i codziennie niezmienna, że sieć moich neuronów rozrasta się w zastraszającym tempie, zwłaszcza ostatnio i zwłaszcza po takich nocnych eskapadach i powiem nawet bez cienia fałszywej skromności, bo ona owszem jest, ale nie żeby ciągle, nie żeby stale i czasami po prostu nie można założyć sobie klapek na oczy, czasami trzeba się przyznać i nie że nawet przed ludźmi, tylko przed sobą przede wszystkim, bo co jak co ale chyba ze wszystkich ludzi na świecie, a już na pewno ze wszystkich w autobusie którym się akurat jedzie donikąd, choćby się miało najklarowniejszy cel, to akurat moja osoba, czyli że ja sama powinnam i jestem dla siebie najważniejsza z najważniejszych i nie ma co ukrywać że właśnie tak, że ta sieć neuronów jest niebotyczna i nawet mogę powiedzieć że oplata mnie już na całej powierzchni pomarszczonego jak skórka starego jabłka organu, bo w środku nie ma już miejsca, a słowa płyną i płyną i choć czasami dokręcam ten kran tak, że wszystko się przekręca i trzeba potem dokupić uszczelki i dłubać tam, żeby to wszystko powymieniać, a i tak nie jestem w stanie zatrzymać wody i nie tylko wody, bo to nie zawsze jest rozwodniony sok z czarnej porzeczki, czasami jest to tylko kropla żywicy, ale co by to nie było, bez wątpienia płynie i nie ma takiej siły, która by to powstrzymała. Choć może powinnam przyznać się, że jest, bo generalnie siła zawsze się znajdzie i choćby nie wiem co się działo, co płynęło i co było, to zawsze znajdzie się coś większego choćby tylko o Nano milimetr. Czasami nawet myślę że powinnam to powstrzymać, skierować się na coś innego, choćby na jakiś samorozwój, ale to akurat zapewnia mi społeczeństwo i na razie przynajmniej mogę sobie odpuścić twarde, drewniane ławki, bo tyłek boli mnie już od ciągłego siedzenia w szkole życia i tak pozwalam żeby działo się to co się dzieje niczego nie hamując i nie przyspieszając. Lubię taki jednostajny ruch. Nawet jeśli pozornie monotonny to i tak jakoś mnie tam gdzieś fascynuje. Mam zakwasy w dłoniach, co ewidentnie nie jest poprawnym określeniem i ewidentnie wskazuje na to, że mogłabym opowiedzieć co się wydarzyło w ostatnich dniach, nawet może mogłabym wspomnieć o tym co mnie wkurzyło, ale akurat nagrałam nową playlistę i szczerze to jakoś mnie tak strasznie wycisza ten bezwzględnie rozdawany uśmiech w autobusach i te spojrzenia, kiedy wsiadam cała biała w gipsie, albo czarna w piasku i zero przepraszania, zero wstydu tylko ten bezczelny śmiech, który widzę we własnych oczach w szybie zamykających się autobusowych drzwi. Nie opowiem.

18.07.2012

Umieram, przysięgam, nie wiem co się dzieje, bo przecież nie ja, przecież nic nie robię, nie składam podań o dodatkowy przydział tlenu, niczego już nie chcę.
Wyglądałyście w tym sklepie pięknie jak słońce, takie uśmiechnięte, trzymające się za ręce, zresztą za to właśnie lubię Arkadię mimo kilku przykrych wspomnień, za stężenie dziewczyn mojej orientacji, a nawet nie mojej tylko na przykład podobnej i zamiast uśmiechnąć się wam na spotkanie manifestując swoje lewackie, choć nie aż tak skrajnie żeby rzucać w sejm butelkami z farbą, bo prac społecznych mam ostatnio aż nadto, poglądy, byłam coraz to bardziej zła z garścią pełną papierów z piętrzącymi się i wylewającymi jak zupa z potrąconego łokciem talerza cyframi, choć czy z talerza można zjeść jakąkolwiek zupę? Mielony tak, schabowy tak i z góry przepraszam tu weganki i wegetarianki na spółkę, muszę się wam przyznać w tajemnicy, że jem mięso, choć nie chcę tym nikogo obrazić, ale czy zupę? Nie zrozum mnie źle Boże, o ile w Twoim przypadku to możliwe, ale czy nie dałoby rady zrobić tak, żeby stężenie mojego pecha rozcieńczyć trochę wodą, niekoniecznie łzami, a jeszcze mniej koniecznie że moimi? Tłumaczę człowiekowi czego chcę, bo ewidentnie i na złość całemu światu właśnie dzisiaj wiem czego chcę dokładnie, a on się mnie pyta po co mi to i proponuje zamiennik w nieco innej cenie, czyli mogę mieć od ręki coś zupełnie innego niż chcę i w dodatku muszę dopłacić, ale ten pomysł podoba się panu i próbuje mnie jeszcze jakiś czas przekonywać, że i ja zachwycam się jego kreatywnością i w końcu uśmiechając się delikatnie bez bluzgów niczym dama pytam go czy jest tu jakaś kobieta, bo różnica światopoglądowa nie pozwala mi na swobodne wyrażenie moich myśli. Ostatecznie wiem że to tylko pieniądze i czy przepieprzę je tu czy w innym miejscu, to niewątpliwie je przepieprzę i nawet nie poczuję, bo taka właśnie jestem mało czuła, choć raczej oszczędna, raczej rozsądna i nawet całkiem do rzeczy, a tona papieru z cyframi, które mają przy kasie świadczyć o moim statusie czegokolwiek, absolutnie nie powinna o mnie stanowić, ale stanowi i denerwuje mnie tym stanowieniem, bo jak patrzę na babinkę co przyszła sobie kupić kurek, bo jej się ukręcił i tak patrzy na mnie tymi wielkimi oczami jak odliczam te tysiące dla pani kasjerki i myśli sobie pewnie że się nakradłam, że pracuję w rządzie, a ja po prostu zrobiłam sobie ścisłą dietę na jakiś czas, jadłam trawę z glonami i sama szyłam sobie ubrania ze znalezionych puszek po piwie i naprawdę chciałam tylko raz móc sobie na coś pozwolić, na właśnie to, na siebie, na życie, a babuleńka tak patrzy i się dziwi, a faktura z liczbami zdaje się nie mieć końca. Moje dane powiewają na papierze niczym flaga narodowa w dzień niepodległości, a ja sama staję się chodzącą metką, chodzącym sloganem reklamowym, chodzącym gównem ale w papierku i to nie byle papierku pomiętym, wyciągniętym z kosza z kawałkiem przyklejonej gumy, tylko właśnie w papierku firmowym, gładkim, miękkim, wyciągniętym spod lady, schowanym dla tych najcenniejszych klientów. Ostatecznie co po mnie zostanie jeśli nie jakieś latorośle, czy te cyferki, czy te hiper wypaśne sprzęty rodem z filmów sf, czy kilka liter wyrytych na nagrobku, co już nawet wiem co napisać i nawet już istnieje szczegółowy wykaz osób zaproszonych na mój pogrzeb i lista tych, którym w tym dniu nogi nie wolno postawić na moim cmentarzu, a jeśli któreś spróbuje, to wstanę, obiecuję i wciągnę ze sobą do czeluści piekieł. Wezmę kiedyś swojego syna czy córkę i powiem mu, patrz dziecko, to twoja matka tymi ręcami i tu mu w to miejsce pomacham przed głową, tu kładła te podłogi, te kafle, tu malowała, tu dokręcała, tu wszystko zrobiła sama i sama to wymyśliła i tak mi z tym będzie dobrze z tą opowieścią, z tymi dokonaniami, z tym super wyczynem. Zastanawiam się nawet gdzie popełniam błąd tak patrząc na te wasze złączone ręce przez chwilę, jakiego anioła tak zraniłam że mam teraz to co mam, a nie na przykład więcej, mocniej i choć jest pewna lista osób, które powinnam przeprosić to tak naprawdę moje imię też powinno znaleźć się na kilku formularzach innych już zapomnianych, chociaż wcale nie ludzi. Nie popełniam przecież błędów większych niż inni, nawet jeśli odezwie się tu równie lewicowy jak ja ruch osób skrzywdzonych przez i tu moje imię i może nawet nazwisko jeśli ktoś zna i stwierdzi że zrobiłam mu nie wiem co, że potem nie mógł już dalej normalnie funkcjonować, ale to nie byłaby prawda, bo całe to funkcjonowanie to ani moja, ani pana sprzedawcy wina, tylko każdy ma swoje funkcjonowanie i każdy powinien się o nie troszczyć i za nie odpowiadać, a że czasami ktoś inny zatroszczy się o nas to po prostu miło i tyle, a co jak co, ale chronić to możemy się jedynie sami i nie lubię tych spojrzeń skrzywdzonych jakbym chodziła po mieście z metalowym prętem i lała każdego kto na mnie spojrzy, czasami wyjdzie, czasami nie i cała historia.
Paczka herbatników i chłopak z fryzurą na Elvisa nie pomogli, a nawet można powiedzieć, że zaszkodzili jeszcze bardziej chociaż czy można? Ależ tak. Można. Przypominam sobie wyraźnie, udało się to panu w autobusie, przekazuję mu z tego miejsca list z pozdrowieniami, moc serdeczności, gorące całusy i uściski z nie nad morza. Chciałabym dostać proszek na spanie, zażyć go i obudzić się za tydzień.

14.07.2012

Mogłabym napisać dzisiaj książkę o tym jak bardzo jest mi źle, albo chociaż opowiadanie zaczynające się słowami był chłodny, deszczowy dzień i to wcale nie taki jak w reklamie kremu Nivea, a wręcz zupełnie inaczej, bardziej dramatycznie, przenikliwie przerażająco, jak w filmie Ptaki, którego bałam się od pierwszego wejrzenia i choćbym pasała owce z baranami na hali w Pensylwanii i choćbym była zajęta obieraniem buraków w wiadrze z ziemniakami i choćbym stała na dachu, a nawet machała się na czubku iglicy Pałacu Kultury, to zawsze i wszędzie rozpoznam pierwszą i każdą kolejną nutę tego paranoicznego wstępu, tej skleconej z najstraszliwszych taktów melodyjki. Nawet jest mi trochę przykro przede wszystkim dlatego, że ważny jest dla mnie ten mój nowy, kontrowersyjny image uśmiechniętej, antyasertywnej dziewczyny i to odkilkudniowe a to wkurzenie, a to smucenie, a to cokolwiek innego od uśmiechu trochę mi nie pasuje, choć z drugiej strony znam swoje jazdy i te przed okresem i te po i te w trakcie, ale to dzisiejsze zakneblowanie, ta niemożność odezwania się choćby do samej siebie jest delikatnym przegięciem i czuję się trochę spętana tą ciszą we mnie, która narasta jak algi w słoiku ze słodką wodą, albo jak pleśń na miesiąc temu otwartym pasztecie zostawionym i zapomnianym w lodówce, co miałam dać szczurkowi, a wyszło zupełnie inaczej. Nawet oglądając dziś młotki i wyrzynarki w tesco przemknęło mi coś w stylu pieprznij się tym młotkiem i wytnij sobie jakiś wulgarny napis na czole, albo też się potraktuj tym całym prądem jaki znajdziesz w gniazdku, bo myślę właśnie, że jeśli kiedyś będę przeprowadzała ten eksperyment socjologiczny znany w moim otoczeniu jako samobójstwo to właśnie z użyciem jakiegoś super sprzętu jak wyrzynarka, wiertarka, szlifierka albo wszystko to razem podłączone do przedłużacza bez ostrzegawczej lampki, bez uziemienia i wrzucone do wanny pełnej wody i kilometrów mojej skóry kryjącej całą resztę moich osobliwości. Chciałam poczytać dziś książkę, albo wyjść na spacer, ale ta nieznośna cisza w mojej własnej głowie, którą byłam pewna, że kieruję, co widocznie na dziś coś tam się obraziło i nie odzywa się do mnie w żadnym ze znanych mi języków, ewentualnie używa gwizdka na psy wysyłając mi literki alfabetem Morse’a, a ja ich po prostu nie słyszę i sprawia że mataczę plany, które na dziś miałam i nagle aktywności związane z zasadzeniem drzewa, dokończeniem pledu, namalowania kolejnego obrazka, wmontowania siedziska w krzesło i cała reszta upada, nie odbywa się powodując galaretowatość na każdej płaszczyźnie życia, co może ktoś akurat będzie przechodził do kościoła, albo nakarmić kota to weźmie jakąś szmatę i to zetrze, wciągnie odkurzaczem albo chociaż kopnie pod ścianę, bo nienawidzę tak leżeć bez celu na środku Ziemi.

13.07.2012

Orzeszki miały dziwny smak. Coś jak wspomnienie dzieciństwa. Kitekat, a może pedigree, ale nie te kostki tylko malutkie kuleczki. Nie potrafię sobie odpowiedzieć co skłoniło mnie do ich wyszperania o pierwszej nad ranem i skąd w ogóle miałam orzeszki, bo miałam to jak najbardziej aktualny czas, a nawet nie skąd, a bardziej od kiedy je miałam i dlaczego cały mój plan o byciu thin and gorgeous za najdalej dziesięć dni sama z siebie niewytłumaczalnie wrogim dla dobrych wyników krwi i odpowiedniej wartości wskaźnika BMI postawy czyniłam niemożliwym. Chciałoby się powiedzieć, że cholesterol jeszcze nikogo nie zabił, ale ludzie w pewnym wieku… nie przepadam za tą swoją cechą nagminnie zmuszającą mnie do tego rodzaju pierdołowatych teorii, zupełnie jakbym wiedziała coś o orzechach, wskaźnikach i prawidłowości w wynikach jakichkolwiek badań. Nie lubię kiedy zostawiasz namoczone pranie w umywalce, nie rozumiem jak to możliwe w prężnie rozwijającym się społeczeństwie uzbrojonym we wszystkie cuda techniki pralkę na przykład, to wszystko staje się możliwe i szczerze, czasami czuję się jakbym żyła w gliniance, w kompozycji gówniano-słomiastej. Czy naprawdę nie masz większej ilości ubrań i wszystko musisz prać zaraz po użyciu? Nigdy tego nie pojmę, nie mam gdzie umyć rąk mimo dwóch łazienek i kuchni i jest mi z tym dziwnie, to jak odczuwanie wiecznego niedosytu jak patrzenie na ciastko przez szybę i świadomość że brakuje mi na nie dziesięć groszy, a ekspedientka jest tak się składa mamą chłopczyka, którego wczoraj oplułam i popchnęłam w błoto, więc nie ma co na nią liczyć i dlaczego znowu myślę o ciastku…
Zastanawiam się jakby tu zakwalifikować swój czyn i jaki nadać mu paragraf. Może powinnam założyć jakąś partię, a może utrzymywać się z pisania książek i nie przejmować się niczym. W tramwaju linii osiem, którym podróżowałam dziś całe przedpołudnie to w jedną to w drugą stronę przez nudę pustych wagonów, Pielewina, który zawiódł mnie bardzo i to po raz już drugi i nie wiem kiedy teraz dam mu znowu szansę, a może że nawet nie przeproszę się z nim już nigdy, choć wierzę w moc jego paranoicznych, radzieckich opowieści zwłaszcza tych o kosmonautach, czytałam luźne zapiski ze swojego kalendarza i muszę stwierdzić że nie jestem do końca pewna, nie wiem nawet czy zależy mi na tym czy też wcale nie, ale czy ja oby jestem normalna?

12.07.2012

jestem trochę zła, a może nawet bardziej niż wyprowadzona z równowagi przez masowe media, informatyzację, globalizację i ogólną deklasyfikację i ten nieznośny pogląd, że czyjeś sylikony są ważniejsze niż ostrzeżenia naukowców i należy o tym napisać artykuł na trzy strony, który pod koniec wcale nie dotyczy już sylikonu samego w sobie tylko na przykład domu, a raczej hiper luksusowej rezydencji z dziewięcioma basenami, bo przecież każdy członek rodziny musi mieć osobny i w pełni prywatny dół z chlorowaną wodą, dyszami wodnymi, masażerem stóp i wbudowanym w gres, czy z czego tam się robi ten chodniczek dookoła dołu służącym, ale koniecznie białym, żeby nie budzić skojarzeń i nie wywołać żadnych zamieszek na tle rasowym z trzymającym tacę ze srebrną karafką wypełnioną chłodnym napojem i kryształową z czystego kryształu mini szklaneczką do wspomnianego napoju w jednym ręku i liść jakiejś egzotycznej rośliny, która nie występuje nigdzie indziej jak tylko w najdzikszym z najdzikszych zakątków Afryki, a używany jest wyłącznie do wachlowania najbogatszych ludzi świata w drugiej dłoni, domu tego chodzącego sylikonu w najmodniejszej z najmodniejszych dzielnic beverly hills albo w innym super luksusowym kurorcie sylikonowych wytworów. nie nie lubię kiedy przychodzisz do mnie na balkon i dziamgoczesz jak te małe nadpobudliwe, rozpieszczone pieski z fantazyjną mini fryzurką i koniecznie wypełnioną kryształkami obróżką. jestem zła i nie bardzo potrafię tę złość skierować na sąsiadkę, która po raz miliardowy przestawiła mój rower i po raz kolejny zrobiła pozbawioną kobiecego wdzięku i delikatności karteczkę, na której wielkimi i zgrabnymi jak dzwonnik z Notre Dame kulfonami wypisała swoje poglądy na temat nietykalności moich rzeczy, o której rozmawiałyśmy jakiś czas temu tłukąc się niczym pierwotne jaskiniowe baby na spojrzenia i gesty i wcale nie miałam ochoty sugerować jej uniesieniem jednej brwi, że jestem podenerwowana, miałam ochotę natłuc ją i wrzucić do zsypu koniecznie głową w dół, żeby dopłynęło jej do tej wiecznie rozhulanej kuleczki mózgowej wszystko co tam w sobie ma łącznie z krwią i osoczem i powiem szczerze, że te dni, w których jestem doprowadzona do takiego stanu, że ani dziesiąta kawa, ani paczki niewypalonych papierosów ani osiem niewypalonych skrętów działka niewstrzykniętej kokainy, ani prywatna mantra, ani zupełnie absolutnie nic nie jest w stanie powstrzymać tych roztrzęsionych dłoni, którymi za żadnego dziada nie potrafię wtedy nic przykleić, nic sklecić, nic zupełnie wykonać, a już na pewno nie potrafię nimi nic uspokoić, te dni są całą esencją mojego świata, w którym jak jądro Ziemi tliło się, potem żarzyło, a teraz płonie bezwstydnie i z całą siłą ciska w świat gniew, którego nie umiem i co najlepsze nie chcę już zatrzymać, bo wiem że mam rację kiedy otwieram te drzwi i wiem że to Ty tam stoisz i nie pukasz, nie dzwonisz tylko z całej swojej siły i wściekłości walisz w nie pięścią, a ja dobrze siebie znam i muszę całą swoją skupioną siłą woli tłumaczyć sobie nie denerwuj się, otwórz powoli i błagam nie rozwal jej głowy o futrynę własnych drzwi, nie zrób nic co pozwoli wsadzić Cię za kratki, bo wpadając raz nigdy nie wyłazi się już z tego cholernego pokrytego smołą miejsca w ludzkich wyobrażeniach i otwieram powoli i chociaż szczęka mi drga kiedy przypominam sobie te Twoje oskarżenia w dniu, w którym jakieś gołębie przyczepiły się do sznurka zwisającego z balkonu sąsiadów na właśnie mój balkon, a Ty nazywając mnie mordercą ptaków jakkolwiek to brzmi wrzeszczałaś na całą okolicę kiedy w ciszy i nieogarniętym nawet moim umysłem spokoju właziłam na drabinkę na dziesiątym piętrze mimo całego lęku wysokości, żeby poodcinać te głupie stworzenia i schodząc z nożem w dłoni zastanawiałam się czy by nie odciąć jeszcze kogoś, a teraz muszę uśmiechnąć się do Ciebie i wysłuchać Twoich słów i wytłumaczyć sobie, że te drzwi nie są moje i nie zależy mi na nich i całe to bębnienie nie sprawia mi żadnych emocji, a potem powstrzymać się przed działaniem, przed nawet komentarzem, zatrzasnąć je przed Twoim nosem i oszukać siebie, żeby nie słyszeć tego kopnięcia. potem przez długi czas omijasz mnie w windzie, boisz się, albo coś manifestujesz mimo że ja obojętnie jadę, wsiadam nawet jeśli tam jesteś, a Ty zawsze wychodzisz i dobrze mi na tym pustym polu, na którym po mojej stronie opadł już pył, a na Twojej połowie pyli się jakbyś stała obok nieosłoniętego ścianami tartaku.
czasami dotykam znalezionych krzeseł i zabieram je ze sobą do domu, potem siedzę nawet cały dzień patrząc na nie i zastanawiając się czy mimo korników da się je uratować i mówię do niego jakbym była chirurgiem, który zaraz przeszczepi mu wątrobę, że się postaram i że wszystko będzie dobrze, chociaż wcale tego nie wiem tak jak ostatnio i szlifuję dokładnie, wiercę i nacinam, staram się usunąć to, czego nie jestem w stanie już oczyścić i wtedy zazwyczaj przychodzisz do mnie kiedy tracę już nadzieję i mówisz to co zawsze mówisz kiedy tak jest, żebym to wywaliła, że po co mi, że szkoda czasu i nawet nie złoszczę się i wcale mnie to nie deprymuje, bo moja rodzina taka właśnie jest jak najgorsza wsza i choćby nas zmywali szamponami z siarką to właśnie wtedy budujemy swoją zawziętość i kiedy wydaje się jakby cały świat chciał nas wypchnąć, stłamsić, zgnieść, to właśnie wtedy wyłazimy jak prusaki z najgorszych dziur, z odmętów, ze szczelin w najlepiej zabezpieczonej podłodze, bo taka właśnie jestem, szorstka i nieugięta, nie spływa ze mnie woda, nie jestem dobra do głaskania jak dywan z długim włosiem wydaję się miękka i chciałoby się zanurzyć ręce i palce stóp i chciałoby się na tym dywanie położyć i patrzeć w niebo, ale w środku w tym całym włosiu, w tym miękkim i delikatnym pokrowcu kryje się moja krew wiecznie wzburzona, wiecznie rozwścieczona jak fala tsunami jak amazoński deszcz jak szlam z dna jeziora wyłazi ze mnie prawdziwa natura i mogę sobie powtarzać że jestem kim nie jestem ale swojej mafii rodzinnej jestem świadoma i dumna i wiem że nie znalazła się jeszcze taka siła, która zniszczyłaby nasze gniazdo.

10.07.2012

Uśmiecham się siedząc na wysprzątanym wielkim kosztem połamanych gnatów i startego niczym parmezan naskórka balkonie słuchając Twoich wywodów, próśb i skarg. Opowiadasz zawzięcie czego byś chciała, a czego sobie nie życzysz i z jednej strony rozumiem, bo każdy ma przecież swoje nadzieje i niespełnioną listę niespełnionych marzeń. Sama mam taką ukrytą w tegorocznym kalendarzu, a z drugiej strony ten śmiech szyderczy, a może po prostu taki zwykły śmiech na infantylizm ludzki, którego istotę poznałam i tu ukłon w jej stronę dzięki swojej wychowawczyni, która tak różna była od kobiety z wiecznie umazanym białą kredą palcem wskazującym poprzedniej rusycystki. Infantylizm, a może nawet pewnego rodzaju głupotę, bo przecież jeśli się pisze bloga i publikuje w miejscu, gdzie dostęp do niego mają miliony to raczej nie sprzyja chowaniu się i sekretnemu powierzaniu myśli interfejsom i serwerom i kiedy tak mówisz mi że nie chcesz, a że ciągle jesteś nękana to zastanawiam się nad podwójnym dnem tego przekazu i wyciągam całą swoją wiedzę zamkniętą szczelnie w zatęchłym od zaduchu niewietrzonym pokoju próbując dotrzeć do jakichś może badań, jakichś teorii, przesłanek czy eksperymentów, które naświetliłyby mi ten problem, bo czyż nie jest problemem to Twoje zachowanie to przeczenie samej sobie i całemu światu, to bycie i niebycia chęć. Sama już nie wiem. I nie doszukuję się niczego. Nie zostaję skierowana do odnośnika, nie wpada mi nic i nie czuję się ani trochę lepiej, że gdzieś tam coś tam kiedyś ktoś i wciąż stoję skołowana w tym samym miejscu zastanawiając się po co w ogóle słucham tych bredni i po co na nie nie reaguję, a swoją drogą miałabyś pewnie pogląd na to moje pisanie łącznie i rozdzielnie i powiem szczerze że czasami mi Ciebie brakuje z tym przypominaniem mi zasad interpunkcji i stylistyki wypowiedzi i choć ostatnio nie myślałam o Tobie wcale nie widząc Cię nigdzie tam, gdzie sama chodzę, a chodzę centralnie pod Twoimi oknami, na których pokazanie musiałam pracować latami przekonując Cię że nie jestem wariatem prześladującym wieczorami młode kobiety, chociaż tak, nie będę ukrywać że był taki okres w moim życiu że chciałam być właśnie taka i chodzić tam pod te zamknięte drzwi codziennie i zostawiać Ci kwiaty, których zresztą nie cierpisz, a ja właśnie lubię, bo co innego można zostawić kobiecie kiedy nie umie się i nie chce pisać wierszy o głębokości spojrzenia, którego swoją drogą byłaś pozbawiona i idealności ust, na które wcale się tak namiętnie nie przyglądałam i przemijaniu, które jeszcze nie dotyczy mnie na tyle żeby się nad nim rozwodzić. Nie komentuję czując się trochę oszukana, bo sama czytałam i wiem że robili to też inni i o nic mi nie chodzi, mam takie wartości po prostu i taki styl bycia że pomimo całej mojej obłudy i grzechów których więcej pamiętam i to sporo i nie byłam już od kilku lat, bo wcale o nich nikomu nie chcę opowiadać, zwłaszcza że przeczytałam w książeczce, którą mam do nabożeństwa i nie wstydzę się tego pomimo całej tej dziwnej szufladki z orientacją i grzeszną duszą, o której nikt według mnie nie ma prawa decydować, a już na pewno ani nie Ty, ani nie oni, że jak się zmówi pewną modlitwę, o której tu nie wspomnę żeby nikogo nie urazić, bo jakieś uczucia religijne każdy gdzieś ma, choćby że ich nie ma i że się dostaje rozgrzeszenie zupełne i szczerze powiem że chyba właśnie wolę tak sama i w ciszy niż szeptem w konfesjonale żeby tylko nikt mnie nie usłyszał gdzie komu i jak i zastanawiając się co ten ksiądz sobie teraz myśli, bo wiem że myśli i wiem że absolutnie nie powinien choć słowo absolutnie lubię nader wszystko i pamiętam że Ty na przykład lubiłaś generalnie i nawet jakiś czas też je polubiłam może nawet za bardzo, pomimo tego mam taki pogląd że należy mówić kiedy coś się podoba, bo to może być ważne i przyjemne dla autora i może nawet trzeba mówić kiedy coś jest do kitu, bo mimo braku odczuwalnej przyjemności można komuś uratować kawał dupy kiedy ośmieszając się na oczach milionów widzów postanowi wystąpić w you can coś ze swoim przedstawieniem rosyjskiego baletu. I jestem trochę zła, bo nigdzie mi nie napisałaś nie czytać, nie dotykać, nie komentować, nie być. I ja właśnie byłam i nie czułam się winna, a teraz czuję się cokolwiek dziwnie i tak jakbym coś zbrukała, bo szanuję świętość słów i myśli i świętość w ogóle. Nie powinno być tak że człowiek wychodzi sobie na balkon z kawą może mało poranną, ale jednak i chciałby coś sobie odpocząć, konstruktywnie porobić, pomyśleć, popatrzeć w niebo i powyobrażać sobie jakie kształty przedstawiają chmury i zapamiętać, żeby pamiętać o nich wieczorem kiedy będzie się próbowało na darmo zasnąć, że może to pomoże, a może wcale nie, tak nie powinno być, żeby człowiekowi spadała z zaskoczenia na twarz mokra szmata niczym rycerska rękawica i nagle tylko ta ubita ziemia, co ja pojedynków nie znoszę, wycofuję się i nie zbliżam z dwóch powodów głównie że nie mam takiej siły w rękach żeby tarabanić przez godzinę wór argumentów i którymś wreszcie zranić do krwi spływającej szkarłatnym, powolnym strumieniem, co jeszcze pamiętam z biologii że to żyła nie tętnica, bo z tętnicy sikałaby czerwień jaśniejsza, a po drugie sama ból fizyczny i każdy inny znoszę źle powiedziane łagodnie, jak cała moja natura przepełniona siłą spokoju i siłą konstruktywnych rozmów o dupie maryni jak zresztą te wiersze, których mogłabym naprodukować niczym chińska fabryka sztucznych kanapek magnesów na lodówkę i nawet zrobić podstronę w swoim blogu, nazwać ją jedno wielkie gówno i tam to wszystko skumulować, a może że nawet że zapomniałam tego mądrego słowa ścieśnić, czyli zmniejszyć objętość pliku. Przechodzi mi kiedy pluję jadem i mam tę pewność znośną lub nie, że nikt pod moim balkonem nie oberwie przypadkowym odłamkiem mojej prywatnej śliny, której staram się podobnie jak całej reszty nie zostawiać gdzie popadnie, bo mamy XXI wiek i o nakaz płacenia alimentów wcale nie jest tak trudno jakby się mogło wydawać. Nawet, jeśli się jest osobą płci ja. Zadzwoń do mnie kiedy będziesz mi chciała powiedzieć po prostu że dziękujesz, bo to właśnie powinno się powiedzieć w Twojej sytuacji, a ja Ci wtedy odpowiem nie ma za co i tyle bez żadnych podtekstów, bez ciągnięcia mailowych rozmów w nieskończoność, na którą nie ma się żadnej ochoty, po prostu bez przyszłości budowanej z zapałek z odciętymi główkami siarki żebym przypadkiem w całym swoim po prostu delikatnie mówiąc podirytowaniu nie zechciała pieprznąć krzemień na krzemieniu i nie podpalić tego grajdoła aż do cna, aż zostaną same zgliszcza i kości, aż całe CSI, doktor Brenan i reszta chorych doktorów orzeknie moją bezsporną winę lecz czyn małej wagi, bo kości Twoich myśli nie mogą grać w tym serialu głównej roli ofiary.

28.03.2011

bardzo chętnie przyjmę jakąkolwiek ofertę pracy, najchętniej w centrum handlowym arkadia lub wola park. potrafię absolutnie wszystko, oprócz tego czego nie potrafię.
poranek nie nastroił mnie jakoś wyjątkowo optymistycznie, ponieważ okazało się że mimo słońca za oknem, soundtracku z ally mcbeal i absolutely fabulous na youtube i tak muszę iść do pracy i tak muszę przegrzebywać się siłą do kuchni czy łazienki brnąc w porozrzucanych ubraniach, miskach po wczorajszym i nie tylko obiedzie, kocich kudłach, poduszkach, itp, a wszystkie te śmieci nie są znakiem żadnego miłego wieczoru czy jeszcze milszej nocy, a zwyczajnie są znakiem że należy zreformować pewne systemy, a przede wszystkim system pralniczy w tym domu. zastanawiam się czy oprócz mnie ktoś jeszcze na to pójdzie, czy po prostu po raz kolejny wrócę dziś koło północy i zatańczę z odkurzaczem, którym chyba spróbuję wciągnąć to całe bagno z talerzami włącznie. jutro wtorek. mój ostatni wolny dzień w miesiącu. jeszcze nie wzeszło wtorkowe słońce, a już przygniata mnie natłok jutrzejszych spraw. wszystkie oczywiście do załatwienia natychmiast. wszystkie oczywiście do załatwienia przeze mnie. wszystkie oczywiście...

24.03.2011

obudziłam się wczoraj rano naładowana pozytywami jak mało kiedy. świeciło piękne słońce i wszystko mi się chciało. przejechałam się po mieście i wróciłam równie energetyczna. podobało mi się wszystko. byłam przez chwilę najszczęśliwszą osobą na świecie nie mającą do tego żadnego powodu. nic nie zapowiadało katastrofy. a potem praca, wizytacja, kontrola, stres, stres, stres, potrzeba kozła ofiarnego, niestety ja, brak przerwy, stres, błąd systemu, matoł, telefon, bezpłatne nadgodziny, kolejne bezpłatne minuty, mój cenny, galopujący czas stracony bez najmniejszej możliwości recyclingu... dziś nie świeci słońce. wstałam z worami pod oczami. mam wolny dzień. nie mam już nawet resztek wczorajszej energii. przydałaby się nowa praca.

22.03.2011

po prostu uwielbiam takich pseudo znawców wszystkiego. kocham ludzi, którzy nie znając człowieka potrafią od razu określić jaki jest, co czuje, co zrobi, kogo zrani i jakich wyborów dokona. podziwiam wróżki, które bez kryształowej kuli i talii znaczonych kart przepowiadają przyszłość sobie i przy okazji wszystkim dookoła. zastanawia mnie też jak grupa, która walczy o swoje prawa z bardzo nietolerancyjnym społeczeństwem, a nawet bardzo nietolerancyjnym światem może sobie pozwolić na wybieranie, kto wchodzi w jej szeregi. jak lesbijka może stwierdzić że bi to osoba gorszej kategorii. bo bi zdradza, bi zawsze wybiera mężczyznę, bi nigdy nie jest szczera, bi zawsze coś ukrywa, bi znaczy nie wie kim jest, bi czyli niezdecydowana, bi w tym chorym świecie znaczy prawie to samo co hiv w świecie heteroseksualnym. bi odstrasza równie skutecznie. i wpycha się to w głowy tych małych dziewczynek 14-16 letnich, które buszują po tych portalach i szukają szczęścia, a one potem dorastają i wierzą w te głupoty i omijają szerokim łukiem dziewczyny, które są choć trochę inne niż one. zupełnie jakby lesbijki były perfekcyjnymi istotami o delikatnych duszach, niezdolnymi do zdrady czułymi kochankami, subtelnymi damami, które brzydzą się krzywdą innych. zupełnie jakby grupa, do której należę określała mnie jako człowieka. zupełnie jakby każda lesbijka była taka sama. zupełnie jakby każda bi potrzebowała do szczęścia obu biegunów. oczywiście zamiast wpakować się w błoto lepiej je obejść, ale nikomu nie przyjdzie do głowy, że sam nosi w sobie odrobinę takiego błota. sam krzywdzi i rani ludzi swoimi wyborami. nie ma znaczenia kim się jest przecież. zawsze można popełnić błąd, zawsze można być niedojrzałym pacanem. nie spotkałam jeszcze żadnej bi gorszej od lesbijki. za to spotkałam mnóstwo lesbijek, które będąc w stałych związkach marzą potajemnie o zdradzie i często urzeczywistniają swoje marzenia.

22.03.2011

Tego już za wiele. Ja nie jestem spontaniczna? Ja? Ja jestem królową spontanu przecież. Kto jak nie ja spontanicznie zmienia decyzje co 5 minut? Kto puszcza rurkę w zatłoczonym autobusie na zakrętach? Kto nawiązuje konwersację z facetem gadającym do guzika otwierającego drzwi w tramwaju? Wszystko można o mnie powiedzieć, ale to? I w dodatku mówisz to znad książki, podkreślając że jest to moja wada, kiedy ja właśnie siedzę na fotelu w bardzo okrojonym nakryciu wierzchnim. Byłoby miło zaznać trochę spontanu z Twojej strony Panno Wszystko Wiem Najlepiej. Przerażają mnie chwile, kiedy łapię się na tym, że wolę coś napisać niż porozmawiać z Tobą normalnie, ale czasami szkoda mi już tych słów, które wyrzucam z siebie tonami jak węgiel do piwnicy, a one tak potem leżą i czekają na różne okazje, albo na zapomnienie. Tego drugiego zresztą doczekują się najczęściej. Gdyby ktoś chciał mi płacić za każde słowo, jakie z siebie wyrzucam, to bym mogła mieć gdzieś to lotto. Ja nie jestem spontaniczna... Spontanicznie chyba Cię walnę w tą pustą czasami makówkę.

17.03.2011

Chciałabym wygrać te 13 milionów w tym lotto i wreszcie mieć wszystko w dolno-tylniej części ciała.

15.03.2011

Rany, ale dzień. Jak zwykle spóźniona biegłam do pracy. Celina coś mi śpiewała o jakiejś szansie ze słuchawki, ale nie miałam możliwości wsłuchać się w jej słowa, bo społeczeństwo podróżujące ze mną robiło zamach na moje nowe rajstopy, które miałam założyć do pracy, żeby niby podkreślić jak ważny mamy dzisiaj dzień. swoją drogą wcale nie był taki ważny, a rajstopy już podarłam o głupie pudło. w pracy wszystko przeleciało mi tak szybko, jak przedśmiertne wspomnienie życia. nie miałam ochoty na dyskusje z dziewczynami ani nawet z klientami. na szczęście wpadła dziewczyna od lakierów, a po pracy ja wpadłam do niej, gdzie jak zwykle spędziłam godzinę i jak zwykle nie pamiętam o czym gadałyśmy, bo z nią się rozmawia tak szybko i na tak wiele tematów, że czasami się już nie ogarnia. Moja ulubienica :). W drodze do domu z obiadem w jednej ręce, słuchawkami w uszach, torebce w drugiej i majtającym się telefonem, próbowałam rozplatać kabelki i włączyć tę cholerną listę odtwarzania. Oczywiście cały tramwaj patrzył na moją szamotaninę z samą sobą. Ilość osób, która uśmiechała się sama do siebie pod nosem lub całkowicie bezczelnie prosto w moją twarz: ok.20. Ilość osób, która w jakikolwiek sposób mi pomogła np. potrzymała mi obiad:0. Czasami po prostu nóż w kieszeni się otwiera. No i tak wracałam z jedną zakolanówką pod kolanem, drugą wysoko naciągniętą i te rajstopy już z dziurą... dama od siedmiu boleści. Oczywiście dziura tylko na jednej nodze i oczywiście na tej nodze, na której zsunęła się zakolanówka. A jutro od samego rana pokaz mody... cokolwiek się stanie nie zamierzam pokazywać tyłka żadnej szerszej publiczności.

14.03.2011

Kolejny raz wyszłaś, zostawiając mnie z moim jedynym wolnym dniem i mieszkaniem wyglądającym jak po przejściu huraganu. Po raz kolejny zdegradowałaś mnie do roli swojej sprzątaczki i praczki. Nie przeprosiłaś za ton, jakim wczoraj ze mną rozmawiałaś. Uważasz że wszystko jest moją winą, zupełnie jakbyś Ty nie potykała się na każdym kroku. Nie dostrzegasz we mnie swojej kobiety, zrzucasz na mnie swoje obowiązki, jestem bardziej Twoją matką niż kimkolwiek innym. Ciągle jesteś niezadowolona. Chcesz żebym dała Ci przestrzeń, ale moją własną mi ograniczasz. Kontrolujesz mnie kiedy tylko dotykam komputera. Dzwonisz 5 minut po tym kiedy powinnam skończyć pracę. Nie potrafisz ze mną rozmawiać. Nie umiesz jak człowiek powiedzieć co czujesz. Zbyt wiele ode mnie oczekujesz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz